26 cze 2017

III

Tak wiem, że nie było mnie długo, że należy mi się lincz i że jestem okropnym człowiekiem i przy okazji zmieniłam narrację, która moim zdaniem jest jednak wygodniejsza i daje mi, jako autorowi więcej swobody (i taka narracja zostanie już do końca opowiadania), więc przychodzę tu z nowym rozdziałem w zmienionej formie.
Mam jednak cichą nadzieję, że przyjmie się on dobrze i podzielicie się ze mną kilkoma uwagami. 
Nie jestem dobra we wstępach, więc może tutaj zakończę i zaproszę do czytania :). Bon apetit. 
__________

Blisko dwudziestego listopada, zdarzyło się coś zupełnie nieoczekiwanego, tuż po kolacji, gdy Harry niechętnie wracał do Wieży Gryffindoru, mijając posąg jednookiej wiedźmy, na trzecim piętrze, został zaciągnięty w jej cień przez dwie pary długich, chwytnych rąk, które, jak się okazało należały do dwóch najbardziej nieprzewidywalnych Weasleyów, jakich widziały mury Hogwartu.
– Harry...
– ... nienajlepiej wyglądasz.
– A mamy dla ciebie...
– ... niesamowite wieści.
– Dzięki chłopaki, ale nie mam jakoś ochoty na wasze eksperymenty... – westchnął Harry, domyślając się czego mogą chcieć.
– Oh, Harry...
– ... trochę więcej wiary w przyjaciół...
– ... chcemy ci tylko pomóc.
– Pomóc? Niby w czym?
– George, jak myślisz, powiedzieć mu?
– Nie wiem Fred, chyba mu nie zależy.
– Naprawdę nie mam siły na wasze żarty... – Potter chciał jak najszybciej się ewakuować, jednak bliźniacy spojrzeli na siebie porozumiewawczo, po czym szybkim ruchem złapali go pod pachy i zaczęli prowadzić z powrotem tą samą drogą, którą tu przyszedł.
– Gdzie mnie ciągnięcie, naprawdę, to nie jest zabawne – spróbował jeszcze, mimo wszystko wiedząc przecież, że gdy rudzielce już sobie coś umyślą, nie ma takiej siły, która mogłaby ich powstrzymać; a dokładniej, nie ma jej tutaj – pani Weasley niewątpliwie dałaby sobie radę ze swoimi dziećmi.
Niepokój zaczął go ogarniać w momencie gdy przekroczyli wrota zamku, jednak widząc skąpane w blasku zachodzącego słońca błonia, dostrzegł masywną postać Hagrida, machającego do nich szczęśliwie swoją wielką łapą, przypominającą bochen chleba. Tego, że Rubeus nie pozwoliłby ich skrzywdzić, mógł być pewny. Gajowy Hogwartu bezapelacyjnie był jednym ze wspanialszych osób, jakie Harry poznał. Może i nie był do końca rozgarnięty, wielu rzeczy po prostu nie rozumiał i uważał niebezpieczne, wielkie stwory za urocze i niegroźne, ale nie można było mu odmówić jego wielkiego, ciepłego serca. 
– Harry, jak zdrówko? W porząsiu? Mam nadzieję! – Gajowy wyglądał na naprawdę podekscytowanego.
– Dziękuję Hagridzie, w porządku – mruknął, obawiając się trochę, powodu ekscytacji półolbrzyma.
– Nie ma co tracić czasu, tylko Harry, powiedz mi jak, ee, wyglądam? 
– Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że włosy mężczyzny oblepione są jakimś śluzem a między ich kosmykami utknęły kawałki jakiegoś wysłużonego grzebienia, to znów wzbudziło niepokój Harrego, bo gdyby się zastanowić Hagrid nigdy nie wykazywał większego zainteresowania swoim wyglądem.
 Potter zerknął dyskretnie na boki, chcąc poszukać odrobiny wsparcia u bliźniaków, jednak przekonał się tylko, że zdążyli się już bezpiecznie ulotnić.
– Tak, świetnie Hagridzie, wyglądasz świetnie – skłamał szybko.
– Dzięki Harry, tylko nie rzucaj się w oczy, to są ściśle tajne sprawy.
Chłopak przytaknął tylko i ruszył za Hagridem w stronę zakazanego lasu. Już po chwili, jak się okazało, czekał ich krótki przystanek. Gajowy zatrzymał się przed karocą Beauxbatons, i mimo cichych nadziei, okrutny los sprawił że czarne myśli z zakamarków umysłu gryfona właśnie się urzeczywistniały. Cofnął się wyraźnie, skrywając w najbliższych zaroślach, by nie rzucić się w niczyje oczy.
– 'Aghid, czi to ti? – z karocy, zadziwiająco bezszelestnie, jak na jej posturę, wynurzyła się Madame Maxime.
– Tak, tak – odchrząknął, wyraźnie dostając chrypki ze zdenerwowania.
-–'Aghid, powiedz, co chciałeś mi pokazać? – kobieta, delikatnym gestem musnęła wierzchem dłoni policzek Gajowego.
– Czekaj, jak obaczysz, ci się to spodoba – odparł wyraźnie zadowolony, z ich rozwijającej się znajomości i skierował się w tylko jemu znanym kierunku.
***
– Smoki!
Gałęzie szarpały szaty, biegnącego w pośpiechu, przerażonego gryfona, mokra trawa i przegniłe, żółte liście na błoniach smagały kostki, cichy stukot butów roznosił się po korytarzach gdy przemierzał je w dokładnie znanym sobie kierunku. Przystanął tylko na sekundę, by otwarło się przed nim wejście do salonu, po czym wpadł jak poparzony do dormitorium chłopców.
– Smoki! – krzyknął znów, budząc wszystkich czwartoklasistów, którzy zapewne śnili teraz przyjemne, bezpieczne sny.
– Potter...? Co...? – Malfoy uchylił powieki, rozcierając je leniwie dłońmi, po czym spojrzał na intruza nieprzytomnym wzrokiem, starając się pojąć, zaistniałą sytuację.
– Smoki! To jest pierwsze zadanie, to smoki! – warknął zniecierpliwiony, widząc, że żadne z nich kompletnie nie rozumie powagi sytuacji.
– Przyśniło ci się Harry – mruknął Blaise, opadając twarzą w poduszkę.
– Nie przyśniło! Hagrid właśnie mi je pokazał, są w zakazanym lesie!
– To akurat może być prawda, w końcu to dziwak... – mruknął Nott, zwracając na siebie ogólną uwagę. Zazwyczaj fakt, że się odzywał był dość zaskakujący, a że odezwał się by poprzeć Pottera, za którym szczerze mówiąc nie przepadał; gdyż uważał że odbiera mu uwagę przyjaciela...
– No dobrze – westchnął Draco, jedyna osoba, która chyba naprawdę liczyła się ze zdaniem tego cichego mruka – skoro już to wiemy, zajmijmy się tym jutro... idź spać Potter, zmęczony nic nie osiągniesz, a chyba nie muszę ci przypominać że data pierwszego zadania przypada za kilka dni...

Brunet otworzył usta, by się sprzeciwić, jednak to zdanie wydało się na tyle rozsądne, że jednak postanowił je zamknąć. Jego zachowanie było w końcu wystarczająco niemądre - obudził ich wszystkich; a zapewne dopiero co zasnęli, nie mówiąc już o tym, że bezmyślnie szlajał się po Hogwarcie po godzinie policyjnej i co najważniejsze nawet nie dał Hagridowi możliwości wytłumaczenia sobie czegokolwiek.
– Ah... ja... tak... no... chyba... to dobry pomysł... pogadamy jutro... i... – zażenowany, wycofał się do drzwi, odprowadzany przez pełen dezaprobaty wzrok Malfoya, po czym po cichu i bardzo uważnie przemierzył wszystkie korytarze w drodze do wieży Gryffindoru, uważając by nie wpaść na prefektów, Irytka, czy najgorszych z tych opcji Filcha lub panią Norris.
***
Mimo szczerych chęci, nie dane mu było odpocząć tej nocy, sen był tak płytki że budził go najmniejszy szmer i dopiero wcześnie nad ranem udało się zasnąć jedynie na około dwie godziny, gdyż z wielkim powodzeniem zbudzili go współlokatorzy; nieczuli na obecność Gryfona, zachowując się... nie najciszej. Starał się nie reagować, uważając że, jeśli będzie udawał że śpi, jego koledzy odpuszczą sobie tę głupią próbę nękania.
Wybierali się na poranną grę w Quidditcha; Harry nawet się nie oszukiwał, iż splamią swój honor próbą zaproszenia go do gry. W myślach liczył, że opuszczą sypialnię jak najszybciej, by mógł w spokoju wrócić do odpoczynku. Niestety jak na złość żaden z nich nie umiał wybrać się szybko i sukcesywnie, co chwila czegoś zapominając, to szalika, to ochraniaczy, Dean nie wziął nawet miotły i musiał się po nią wracać z pokoju wspólnego...
Więc w końcu, gdy któryś raz z kolei, hałasując przy tym nie miłosiernie grupka chłopaków przetoczyła się przez sypialnię w okolic łóżka Harr'yego rozległo się głośne przekleństwo, kotary rozsunęły się energicznie, a brunet tracąc chęć do ukrywania się w pościeli, wyszedł z sypialni, trzaskając drzwiami, łudząc się że jego wzburzona postawa da do myślenia Gryfonom. Udał się pod prysznic, gdzie zimna woda nieco go rozbudziła, po czym, wierząc iż o tej porze nie spotka tam zbyt wielu uczniów skierował się do Wielkiej Sali.
Przy stołach siedziało może z kilkanaście jednostek, samotnie konsumujących śniadanie. Wśród nich znalazła się również pewna Gryfonka o wiecznie napuszonych, kasztanowych włosach, która w skupieniu studiowała jakieś opasłe tomiszcze. Harry zajął miejsce naprzeciwko niej.
– Co czytasz, Hermino? – zagaił, a dziewczyna zaznaczając miejsce palcem, uniosła wzrok i uśmiechnęła się delikatnie.
– To tylko pomocniczy tom zaklęć – odparła. – Jak się masz Harry?
– Nienajgorzej, choć, przyznam, że wolałbym się lepiej wyspać, gdybym tylko miał taką możliwość.
– Chłopaki robili rumor nie tylko w sypialni – odparła, od razu rozumiejąc aluzję. – Z początku siedziałam w salonie, ale po prostu nie dało się przy nich skupić – westchnęła. – Naprawdę, nie mogę uwierzyć, że Ron popiera te dziecinne zachowania.
– Przecież on najczęściej jest głównym prowodyrem – wzruszył ramionami. – Ale nie szkodzi, przecież...
- Oh, Harry, nie możesz na to przymykać oczu, byliście najlepszymi przyjaciółmi tak długi czas, a teraz...
– Teraz jest tak, jak jest, ja nie mam zamiaru wyciągać do niego ręki pierwszy, z resztą nawet nie miałbym ku temu powodu.
– Przecież wiesz, jaki on jest...
– Tępy? Uparty? Bucowaty? Tak, wiem.
– Ale Harry, Ron nie zrozumie, jeśli mu się czegoś nie wytłumaczy.
– Nie mój ból. Nie potrzebuję przyjaciela, który porzuca mnie przy pierwszej lepszej okazji.
– Ale Harry...
– Nie Hermiono, dla mnie temat jest skończony, jeśli chcesz o tym porozmawiać, to przepraszam bardzo, poszukaj sobie kogoś innego, bo ja nie chcę już o tym słyszeć.
– Dobrze... przepraszam – odparła po chwili, dusząc w sobie dumę Grangerówny. – Nic nie zjadłeś – mruknęła, chcąc zapewne zmienić temat.
Słysząc uwagę dziewczyny Harry spojrzał na pusty talerz po czym wzruszył ramionami, wstając ze swojego miejsca.
– Nie jestem głodny – uśmiechnął się do niej przelotnie i ruszył w stronę drzwi. 
Rzeczywiście stracił apetyt, a z resztą miał cichą nadzieję spotkać w Wielkiej Sali Malfoy'a, albo któregoś ze Ślizgonów, wyglądało jednak na to, że oni mogli sobie pozwolić na sobotni, prozdrowotny wypoczynek, więc nie chcąc tracić drogocennego czasu, postanowił udać się nieco wcześniej do biblioteki, gdzie poświęcił się zgłębianiu wiedzy o smokach.
Nie było to najprostszym zajęciem, zwłaszcza, że co któreś przeczytane zdanie, w myśli chłopaka wkradała się niekulturalna wiązanka na temat Rona; i poza tym, że zidentyfikował okazy, które zobaczył wczoraj w Zakazanym Lesie, reszta informacji które znalazł była raczej bezużyteczna i skłaniała się do wyperswadowania czytelnikowi zbliżania się do tak niebezpiecznych stworzeń.

Chłopak westchnął ciężko, otwierając następną księgę i zaczynając ją kartkować z nietęgą miną, szukając czegokolwiek ciekawego. Zatrzymał się dopiero na rozdziale opatrzonym nazwą „Ciekawostki i ważne fakty", który zajmował około 1/3 książki i czując, że znajdzie tu coś ciekawego, z nową siłą wczytał się z zapisane tam słowa. Co jakiś czas spisywał co ciekawsze informacje na kawałku pergaminu. W końcu jakaś książka okazała się naprawdę przydatna, choć co prawda Harry kompletnie nie wiedział czego dokładnie ma szukać, po prostu wybierał fakty, które w jakiś sposób wydawały mu się ważne.
– Harry, czy ty się... uczysz? – za plecami Gryfona rozległ się bardzo dobrze znany mu głos.

– Bardzo śmieszne Blaise, lepiej siadaj i mi pomóż – odparł chłopak, nie odrywając wzroku od książki.
– Nadziejo czarodziejskiego świata, zrobię wszystko co mi rozkażesz – powiedział teatralnie wyniosłym głosem i zaraz zajął miejsce naprzeciwko. – Draco cię szuka, uważa że trochę ci odbiło – dodał po chwili, sięgając po jedną z ksiąg które znajdowały się na stoliku.
– Na szczęście jeszcze jakoś się trzymam.
– Szukasz czegoś o smokach? – uniósł jedną brew sceptycznie. – Jesteś pewny, że nic ci się nie przyśniło...?

– Tak, pewnie i lunatykowałbym do zakazanego lasu, żeby potem wesoło sobie stamtąd wrócić i opowiedzieć wam o tym co mi się przywidziało.

– Może pogadaj o tym z gajowym, ponoć...
– Hagrid! – krzyknął Harry wyglądając jakby nagle go olśniło, zatrzasnął z hukiem stare tomiszcze i poderwał się na równe nogi, opierając ręce na stoliku. – No jasne! Przecież mogę go wypytać o smoki, Blaise, jesteś genialny!
– E... co?

– Gdybyś odesłał te książki na półki to byłbym wdzięczny. – Potter wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu i zabierając ze sobą zapisany kawałek pergaminu, zanim jeszcze Blaise zdążył zareagować popędził w stronę drzwi.
– Totalny głupek! Totalny głupek! – Powtarzał, biegnąc po korytarzach, nieraz wpadając na jakichś uczniów. Wczoraj nie dał półolbrzymowi możliwości wytłumaczenia sobie czegokolwiek, a przecież Hagrid musiał coś wiedzieć! Od zawsze interesował się niebezpiecznymi stworzeniami, sam przecież miał smoka, musiał posiadać o nich jakąś wiedzę!
Targany myślami wybiegł z zamku, zaraz przemierzając błonia, jednocześnie starając się nie pośliznąć na mokrych, jesiennych liściach, co wyglądało dosyć koślawie, jednak w ciągu kilku minut stał już zdyszany pod drzwiami chatki przyjaciela. Walnął kilka razy pięścią w solidne drzwi chaty a z wewnątrz od razu rozległo się głośne ujadanie psa.

– Kieł, cicho! – Rozległ się donośny głos Hagrida i już po chwili, w drzwiach ukazała się potężna sylwetka mężczyzny, który pełnił rolę gajowego oraz nauczyciela Opieki nad Magicznymi Stworzeniami.
 
– Hagrid! – Krzyknął Harry, łapiąc ciężko oddech i patrząc na przyjaciela niecierpliwie.

– Holibka, Harry, myślałem, że się wczoraj przestrachałeś – powiedział zaniepokojony mężczyzna, wciągając chłopaka do środka swojego domu.

– Ah, przepraszam cię. Hagrid, musisz mi powiedzieć wszystko co wiesz o smokach! – krzyknął rozochocony chłopak, wyszarpując w kieszeni szaty kawałek zapisanego pergaminu. – Z książek nie dowiedziałem się niczego przydatnego.
Słysząc słowa przyjaciela, półolbrzym wyraźnie się uspokoił.
– Napijesz się herbaty? – Zaproponował, wskazując swoją wielką dłonią krzesło. Harry pokiwał głową z wdzięcznością i po chwili, gdy dwa wielkie, parujące kubki stały na stole, gajowy spokojnie zaczął opowiadać o tym, co się wydarzyło przy padoku dla smoków.
– Charlie i kilku jego kumpli musiało poskramiać te bestyjki czarami, mówię ci Harry, niesamowite widowisko, Charlie mówił, że ponoć Ministerstwo zażyczyło sobie cztery samice, holibka, Harry, wysiadujące! Przecież takie smoczydła są wściekle niebezpieczne! Ponoć macie koło nich przejść... chociaż, moim zdaniem nie ma się z czego cieszyć, myślę że to równie niebezpieczne, co próba walki z nimi. Holibka, Harry, nie ma na świecie czarodzieja, który w pojedynkę dałby sobie radę ze smokiem! Nie wiem, czy widziałeś, ale sprowadzili sobie Chińskiego Ogniomiota, Walijskiego Zielonego Smoka Pospolitego, Szwedzkiego Krótkopyskiego i Rogogona Węgierskiego. Niesamowite, prawda? Szczerze współczuję temu, komu trafi się ta bestyja Rogogon, Olimpia strasznie się przestrachała, a potem przylazł za nami Karkarow, musiał nas śledzić, żeby wszystko wypaplać Krumowi, ale dasz radę, w końcu nie z takich opresji wychodziłeś, co nie Harry?
Ale Harry nie był pewien, czy da radę w ogóle się odezwać, napływ informacji tylko jeszcze bardziej go zaniepokoił. Miał dziwne wrażenie, że to właśnie jemu przypadnie w udziale Rogogon. W końcu wszystko zawsze przyprawiało się jemu. 

– Harry? – Mruknął gajowy, wyraźnie zaniepokojony milczeniem chłopaka, ale w tym momencie zza drzwi chaty dobiegła ich nerwowa kłótnia, Gryfon dokładnie znał te głosy i szczerze wolał oszczędzić Hagridowi kąśliwych uwag na temat jego domostwa i samej jego osoby, jednak nim zdążył zareagować gajowy już otworzył z rozmachem drzwi swojej chatynki i spojrzał rozeźlonym wzrokiem na czterech czternastoletnich chłopców, wykłócających się o to, który ma zapukać w omszałe drzwi chaty, tego wielkiego dziwaka. 

– Czego tu chcecie? – Zagrzmiał nieprzyjemnie, a Potter niepewnie stanął za nim, starając się przecisnąć do drzwi. 
W pierwszej chwili Ślizgoni wyglądali dość nietęgo, wyraźnie zaskoczeni nagłym pojawieniem się ich nauczyciela.

– Hagridzie... - mruknął brunet cicho, wciągając brzuch i starając się zmieścić między jakimiś hakami wiszącymi z sufitu a szerokim ciałem półolbrzyma.
– Potter, szukałem cię – mruknął z wyraźną pretensją Draco, wpatrując się z dezaprobatą w gryfona, który właśnie został przepuszczony w drzwiach. 
Gajowy patrzył na Ślizgona z niechęcią i delikatnym zdziwieniem zaistniałą sytuacją, w końcu, po co Malfoy miałby szukać Harrego?

– Wyjaśnię ci to później – brunet uśmiechnął się przepraszająco do mężczyzny. – Dziękuję ci za herbatę i opowieść, naprawdę bardzo mi pomogłeś! – Zapewnił Harry, skołowanego Rubeusa, który przyglądał się, jak Ślizgoni ciągną Gryfona za szaty, prowadząc z powrotem w stronę zamku.

– Nie rozumiem, dlaczego przyjaźnisz się z tym półgłówkiem – mruknął Draco, gdy już byli wystarczająco daleko od małego skrawka ziemi, które przynależało Hagridowi. 

– Nie jest półgłówkiem – burknął Harry. – Ma rozległą wiedzę o magicznych stworzeniach i...
– Dlatego każe nam hodować sklątki tylnowybuchowe? – przerwał mu Draco z wyraźną ironią w głosie.
– Oh, to tylko taki projekt...
– Taa, jasne... - blondyn wywrócił z politowaniem oczami. – Ale nie ważne, dowiedziałeś się czegoś użytecznego?

– Nawet bardzo. Wiem, że bezapelacyjnie zginę podczas pierwszego zadania – odparł, starając się przywołać na twarz zabawny uśmiech.
Podzielił się z nimi informacjami, które usłyszał od Rubeusa, na czym, według nich będzie polegało pierwsze zadanie i o tym, że kompletnie nie ma pojęcia jak przejść koło wielkiego, śmiertelnego miotacza ognia. Rozprawiali o wielu sposobach, między innymi o użyciu peleryny niewidki, lub innych magicznych artefaktów, ale Harry przypomniał im, że będzie uzbrojony jedynie w różdżkę, pomysł użycia czarów na smoku, również bardzo szybko został odrzucony, gdy uznali że żaden z nich z całą pewnością nie posiada tak wielkiej siły magicznej, starali się nawet przypomnieć, czy może istnieje eliksir poskramiający smoki, ale każdy z ich pomysłów okazał się być bezużyteczny.

– Potter! – Tuż za ich plecami zagrzmiał nieprzyjemny głos, przez który Malfoy wyraźnie się wzdrygnął, jakby odrobinę się garbiąc. Z pewnością miał jeszcze w pamięci sytuację z początku roku, kiedy to nauczyciel Obrony Przed Czarną Magią transmutował go we fretkę i zaczął obijać o posadzkę. – Nie uważasz, że nierozsądnym jest rozmawiać o takich rzeczach na środku korytarza? – Spytał Moody, gdy wszyscy w piątkę odwrócili się w jego stronę. Magiczne oko mężczyzny zlustrowało ich dokładnie, zatrzymując się na Draconie, jednak zdrowe utkwione było w Harrym.
– Chcę z tobą porozmawiać, pożegnaj się ładnie z przyjaciółmi – powiedział sucho i momentalnie złapał ramię chłopaka w żelaznym uścisku, ciągnąc w stronę swojego gabinetu; zadziwiająco szybko, jak na kogoś, kto miał tylko jedną sprawną nogę.

Gdy znaleźli się w pomieszczeniu były Auror pchnął bruneta na krzesło i wwiercił w niego swoje przenikliwe spojrzenie.
– Zastanów się Potter – zaczął, opierając się na swojej lasce całym ciężarem ciała. – Skoro już wiesz, na czym będzie polegać pierwsze zadanie, zastanów się nad tym, co ci mówiłem. Czym przewyższasz Kruma, Diggory'ego i Delacour? – Spytał dobitnie mężczyzna, czekając na odpowiedź.
Pierwsze co wpadło Harremu do głowy, to - niczym. Dzieliła ich przepaść 4 lat nauki, a poza tym on wcale nie był tak świetnym czarodziejem, za jakiego mieli go wszyscy ludzie.

– Ja... nauczyłem się dość dobrze ważyć eliksiry – bąknął po chwili, pąsowiejąc wyraźnie, pod wpływem spojrzenia mężczyzny.
– Dobrze, to dobrze – wymruczał. – Ale nie dostaniesz kociołka, żeby sobie w nim pomieszać, a nawet, jeśli by ci się udało go zdobyć, niby jaki eliksir mógłbyś przygotować, jednocześnie uważając, by nie spopielił cię smok? – Spytał dobitnie mężczyzna. 
Harry zarumienił się jeszcze mocniej, czując się jak kompletny kretyn. Na prawdę nie wiedział czego wymagał od niego Moody, przecież nie było w nim niczego szczególnego, może poza tym, że przyciągał kłopoty i działał na dementorów jak na narkotyk, ale to by mu w pewnością nie pomogło. Więc co jeszcze...?
Spojrzał na mężczyznę, stojącego przed nim cierpliwie. Zdawał się wyglądać na bardzo pewnego siebie, jakby wiedział, że jest coś, dzięki czemu Harry może sobie poradzić z pierwszym zadaniem, coś, czym przewyższa resztę reprezentantów. 
Powoli wykluczał w myślach wszystkie przedmioty, jakich uczył się w szkole, później magiczne gry i zabawy, zdał sobie sprawę jak cholernie przeciętny jest we wszystkim i nagle...
– Quidditch! – olśniło go, a wyraźny uśmiech na brzydkiej, pokiereszowanej twarzy Moody'ego przekonał, że trafił w dziesiątkę. – Mogę przelecieć koło smoka!
– Brawo Potter, choć nie ukrywam, trochę ci to zajęło... - mruknął nauczyciel, wyraźnie się rozluźniając. Opadł na krzesło naprzeciw Harry'ego i rozprostował swoją sztuczną nogę. – A teraz pomyśl, będziesz miał przy sobie tylko różdżkę...
– Zaklęcie przywołujące – brunet przerwał mężczyźnie niemal od razu, a widząc skinienie jego głowy, Harry znów poczuł że ma grunt pod stopami. Problem polegał oczywiście na tym, że to zaklęcie szło mu fatalnie i profesor Flitwick pewnie prędzej by go wyśmiał, niż przystanął na taką próbę rozwiązania problemu, ale...
– Muszę iść ćwiczyć, profesorze! – Harry zerwał się na równe nogi, uśmiechając szeroko, jak dziecko, które właśnie znalazło worek słodyczy. – Dziękuję bardzo za pomoc! – Dodał jeszcze i pognał w stronę pokoju wspólnego Gryffindoru, chcąc znaleźć Hermionę.
Była w końcu najlepsza w czarach, a z resztą niezliczoną ilość razy starała się dać mu jakieś wskazówki i narzekała na jego umiejętności. Teraz przyszedł czas, żeby skorzystać z jej nieocenionej pomocy.
***
– Banialuki – powiedział do portretu Grubej Damy i gdy znalazł się w salonie Gryffindoru, od razu zauważył burzę włosów swojej przyjaciółki.  Podszedł do dziewczyny z szerokim uśmiechem.
– Hermiono, muszę prosić cię o pomoc – zagaił, całkowicie ignorując fakt, że właśnie przerwał jej rozmowę z Ronem.
Rudzielec posłał mu obrażoną minę, jednak zanim zdążył otworzyć usta i uraczyć Pottera jakimś kąśliwym komentarzem, dziewczyna szybko się zgodziła.
– Pewnie Harry, zrobię co w mojej mocy.
– Zaklęcie przywołujące, muszę go opanować do perfekcji. – Odparł, nie pozwalając jej skończyć zdania.

- Oh, jestem pod wrażeniem – uśmiechnęła się szczerze. – Coraz bardziej bierzesz sobie do serca naukę i zauważyłam że twoje oceny się polepszyły. Ron, powinieneś wziąć przykład z Harry'ego. – Dziewczyna spojrzała na przyjaciela, wyraźnie mając nadzieję, że zmusi ich do rozmowy.
– Nie dzięki, nie mam zamiaru zadawać się z jakimiś oślizłymi typkami - burknął Weasley, nawet nie zaszczycając dawnego przyjaciela spojrzeniem.
–- Ron! – szatynka oburzyła się, patrząc na rudzielca ze złością.
– Ciebie też nie rozumiem Hermiona, czemu zadajesz się z tym zdrajcą? Jestem pewien, że w wolnych chwilach obrabia ci tyłek z Malfoyem i jego bandą.
– Nie mierz mnie swoją miarą Ron, ja nie zdradzam przyjaciół, bo roję sobie chore pomysły na ich temat.

– Ha, przyjaciół! Przyjaciele nie powinni mieć przed sobą sekretów! Powinieneś mi powiedzieć że zgłosiłeś się do turnieju!
– Ile razy mam ci powtarzać, że tego nie zrobiłem?!
– Jasne, pewnie... przyznaj się, że po prostu za mało o tobie gadali, musiałeś się wypłakać Ricie Skeeter! Biedny, skrzywdzony Harry Potter, żałosne.
– Naprawdę wierzysz w te bzdury, które powypisywała w Proroku ta świruska?!
– Wiadomość z ostatniej chwili, cały magiczny świat w nie wierzy! Moja mama tak się przejęła że wypisywała do mnie listy, prosząc, bym się tobą zajął! – Krzyknął Wesley, czerwieniejąc na twarzy ze złości. - Dobre sobie, znajdź sobie własną matkę Potter! Ah, zapomniałem, nie żyje!
– Ronald! – Hermiona spojrzała na rudzielca ze łzami złości w oczach. 
Wszyscy w pokoju wspólnym gapili się na nich z wielkim zainteresowaniem, kilkoro uczniów nawet szeptało między sobą gorączkowo.
 Dziewczyna złapała nadgarstek Harry'ego i tupiąc wściekle wyprowadziła go z pokoju wspólnego.
Potter kompletnie zaniemówił, a z resztą, nawet gdyby mógł, wolał nie pytać, gdzie idą, szatynka wyglądała, jakby gotowa była zaraz wybuchnąć, a tego szczerze wolał sobie oszczędzić. Z resztą, po chwili dotarli do jednej z opuszczonych klas. Gryfona kilkoma machnięciami różdżką poprzesuwała stare meble i urządzenia pod najdalszą ścianę i wzburzona, kazała Harremu je przywołać.
Po kilku marnych próbach, które skończyły się jedynie drgnięciem potłuczonego kubka, Granger powoli i ze szczegółami wytłumaczyła przyjacielowi jeszcze raz stronę teoretyczną zaklęcia, ale nie wiele to dało i jedynym wyjściem okazała się mozolna nauka, przez praktykę. 
Harry z resztą tak właśnie najbardziej lubił uczyć się zaklęć. Nigdy nie wiedział jakie znaczenie miało machanie różdżką w tę, czy inną stronę, wymawianie zaklęcia z taką, a nie inną intonacją, czy różne tego typu bzdury. Po prostu próbował do czasu, aż się udało, a wtedy powtarzał utarty schemat, ewentualnie starał się go ulepszyć na własny sposób.
Po wielu nieudanych próbach, dał radę w końcu przyciągnąć do siebie ławkę, choć w zamyśle jego czar miał trafić wazon stojący na niej. Hermiona uznała wtedy, że na dziś wystarczy im ćwiczeń, naprawiła czarami potłuczone szkło, które spadło ze stołu, po czym razem wrócili do pokoju wspólnego. 

Gryfon starał się przywoływać jeszcze jakieś małe przedmioty, przy okazji próbując nie rzucać się nikomu w oczy. Niestety, ta krótka rozmowa z Ronem przysporzyła mu jeszcze więcej zmartwień, a plotkujący Gryfoni wcale nie ułatwiali zapomnienia o niej. Harry starał się ćwiczyć w każdej wolnej chwili, co niestety utrudniały mu lekcje, które od poniedziałku znów zajęły mu czas.