31 sty 2019

XIV

Jest i on! Nowy rozdział! To już czternasta część tego dziecka <3 
Dziękuję wam kochani za komentarze, wiele dla mnie znaczą! 
Zapraszam was do czytania <3 Liczę na wasz gorący odzew! 

__________

Maksymalnie odwlekając konfrontację z Hermioną, pojawił się w pokoju wspólnym dopiero kilka minut przed ciszą nocną. Miał nadzieję, że odpuściła sobie temat i zwyczajnie poszła już spać. Niestety. 
Gdy tylko pojawił się w salonie, jego spojrzenie padło na fotele usytuowane przy kominku - ich ulubione miejsca. Skrzywił się nieco, widząc burzę kasztanowych włosów i wiedząc, że nie może odwlekać tej rozmowy w nieskończoność, podszedł, zajmując jeden z wolnych foteli.
– Chciałaś ze mną porozmawiać – odezwał się spokojnie, spoglądając na przyjaciółkę, która zaczęła się w niego nachalnie wpatrywać.
– Tak, ale… widzę, że ty nie masz ochoty na rozmowę ze mną – odparła z nutką goryczy w głosie.
– Po prostu nie widzę powodu do rozmowy, ale jak widzisz, jestem tu, gotowy do konfrontacji.
– Harry, nie traktuj tego tak! Przecież… przecież jesteśmy przyjaciółmi!
– Wybacz, Mionka, ostatnio jestem nieco przewrażliwiony.
– Tak bardzo się od siebie odsunęliśmy, Harry – westchnęła, sięgając po dłoń bruneta, który jednak instynktownie ją cofnął. Dziewczyna na chwilę zastygła w bezruchu, po czym spuściła wzrok. – Co się między nami stało? Harry, tak ciężko nam cię rozszyfrować… Jakbyśmy cię w ogóle nie znali.
– Turniej…
– Oh, błagam! Nie zasłaniaj się wciąż Turniejem Trójmagicznym! Przecież co roku spotykały nas jakieś niebezpieczne przygody, ale razem… potrafiliśmy je przezwyciężyć. Współpracowaliśmy, Harry…
– Przepraszam cię, Mionka, ale jak na razie sam daję sobie radę z…
– Sam, Harry?! – spojrzała na niego z furią i łzami w oczach. – Wymieniłeś nas na Malfoya!
– Miona, proszę… – westchnął Harry, nie pokazując jednak ani krztyny zdenerwowania. –  Pomijając fakt, że nie postrzegam ludzi jako towar, którym można się wymieniać
– Oh, przecież wiesz, o co mi chodzi! – przerwała mu, zdenerwowana.
– Problem w tym, że właśnie nie – odparł sucho. – Macie do mnie pretensje, o… naprawdę sam nie wiem co! Czy ja łamię jakieś gryfońskie prawo, siadając przy innym stole? Obrażam Godryka, rozmawiając z wychowankami domu węża? Pluję w twarz Dumbledore’owi, przyjaźniąc się z synem człowieka, który nigdy nie uległ jego… urokowi? Powiedz mi Miona!
– Dlaczego przedstawiasz to w taki sposób? – jęknęła dziewczyna, niemal płaczliwie. 
– Bo właśnie tak to widzę!
– Harry… po prostu mi ciebie brak… – szepnęła cicho, opuszczając głowę tak, że kosmyki włosów zasłoniły jej twarz, a na dłonie zaciśnięte w pięści na kolanach, skapnęło kilka mokrych kropel.
Nie uszło to uwadze chłopaka, który nagle poczuł się ze sobą paskudnie. Tak naprawdę… czym zasłużyła sobie Hermiona na takie traktowanie? Tym, że do tej pory nie odwróciła się od Rona i, być może przez to, zaczął widzieć w niej wroga? Nawet teraz… gdzie Weasley w tym momencie był? Gdy jego przyjaciółka płakała przez… przez osobę, którą przecież rudzielec ledwo tolerował. 
– Herm… ja… ostatnio chyba działo się za dużo… pogubiłem się i… – Harry zagryzł dolną wargę, nie mogąc patrzeć na to, do jakiego stanu doprowadził dziewczynę. Uklęknął tuż przed nią i ujął jej drżące, zaciśnięte w pięści dłonie. – Spójrz na mnie, Mionka… – powiedział cicho, jednak nie widząc żadnej reakcji z jej strony, uniósł swoje dłonie, odgarniając włosy z jej twarzy, by móc spojrzeć w jej oczy. – Ja… wiem, że to żadne wytłumaczenie, ale mam teraz na głowie tak wiele rzeczy, z którymi najwyraźniej sobie nie radzę, przepraszam cię…
– Przecież wiesz, że możesz się ze mną podzielić swoimi problemami – wyjęczała płaczliwie.
– Tak. Tylko że nie chcę zrzucać tego na twoje barki… to za wiele – Harry spuścił wzrok na jej dłonie. – Widzę, jak dużo kosztuje to Draco i nie chcę, żeby więcej osób cierpiało przeze mnie.
– Znów on. Harry, ja… nie potrafię się pogodzić z tym, że postanowiłeś nas porzucić dla Mal… jego. 
– Nie porzuciłem was.
– Jestem… jestem tak bardzo samotna i tak… zazdrosna – jęknęła, szybkim ruchem, silnie obejmując chłopaka ramionami. – Nie odtrącaj mnie, Harry, proszę cię!
– Mionka… – westchnął cicho, gładząc jej włosy dłonią. 
– Proszę cię, Harry, nie jestem… nigdy nie podzielałam zdania… 
– Wiem, nie chciałem patrzeć na ciebie przez pryzmat Rona… to nie fair.
– Po prostu chciałam dobrze… – załkała dziewczyna.
– Chyba zwyczajnie oboje daliśmy ciała… – zaśmiał się gorzko.
– Na to wygląda… – odparła dziewczyna, odsuwając się od niego delikatnie i pociągając nosem.
– Wyglądasz okropnie, Miona – uśmiechnął się Harry, ocierając jej łzy z policzków.
– Zostaw sobie tego typu teksty dla Malfoya – skrzywiła się, jednak w jej oczach zamigotały radosne iskierki.
– Zastanawiam się, czy… czy kiedyś zaakceptujesz moją relację z Draco – westchnął Harry, dobierając słowa w taki sposób, by znów niepotrzebnie nie denerwować dziewczyny.
– Nie wiem Harry… tak wiele się przez niego wycierpieliśmy – mruknęła, odwracając wzrok.
– Byliśmy dziećmi.
– Tak, ale…
– Myślę, że wina leży tak po jego stronie, jak i po naszej, ale, jeśli tylko kiedyś będziecie chcieli, nad wszystkim można pracować.
– Harry, czasem naprawdę ciężko mi to przyznać, ale… nie mogę wciąż sama się oszukiwać… Naprawdę się zmieniłeś pod wpływem tej znajomości z Malfoyem. 
– Co masz na myśli?
– Wydoroślałeś – uśmiechnęła się delikatnie, ujmując dłonią jego policzek. – I zmądrzałeś.
– A ja mam wrażenie, że jeszcze bardziej cofnąłem się w rozwoju – zaśmiał się cicho i ujął dłoń dziewczyny, delikatnie ucałowawszy jej wewnętrzną stronę. 

Przyjemny, znany mu ciężar wpełzł na jego kościste odnóża sprawiając, że rozluźnił swoje nieświadomie napięte mięśnie. Jego towarzyszka zawsze wiedziała kiedy był zdenerwowany i jak nikt, potrafiła ukoić jego nerwy. Ostatnimi czasy takie sytuacje zdarzały się nagminnie, a ich powodem najczęściej była jego… powłoka. 
Grzechem byłoby to, w czym się znajdował  nazywać ciałem. 
Wstrętny, mały, zniekształcony pokrowiec na kości, który zwyczajnie nie radził sobie z utrzymaniem swojego właściciela. 
Coraz częściej miewał ostre bóle w obrębie całego ciała, nie mógł kontrolować swojej magii, w tej chwili bardzo słabej. Był zależny od innych, upodlał go jedyny sposób w jaki mógł się odżywiać, a do przetrwania niezbędny był dla niego jad jego towarzyszki, który pozyskiwał dla niego jego sługa.
Przesunął dłonią po trójkątnym, gładkim łbie, przymykając z lubością oczy i delektując się delikatnym chłodem bijącym od łusek zwierzęcia. 
Jego sługa. Zdawałoby się, jeszcze większy potwór od niego samego. Choć, gdy w jego  osobistym przypadku chodziło o wygląd, w przypadku jego sługusa można było tak opisać całą jego osobę. Nie raz miał ochotę go zabić, torturować, męczyć - aż nie zacznie błagać o śmierć.  Porzucić na pastwę wrogów. Nie mógł. Był zależny od tego obrzydliwego człowieka.
Człowieka, który trwał ku jego boku ze strachu i chciwości. Który, kiedy myślał, że jego pan nie widzi, wpatrywał się w niego z obrzydzeniem.
Poruszył się niespokojnie, czując kolejną falę bólu w stawach. Jego towarzyszka zasyczała cicho, kilka uspokajających słów.
Pogładził ją delikatnie, w podziękowaniu.
Ale już niedługo. Był świadom tego, że jego plan powoli zmierza w dobrym kierunku. Wiedział, że wszystko pójdzie po jego myśli, osoba, którą wybrał do tego zadania go nie zawiedzie, był co do tego przekonany.
Musiał tylko poczekać. Z dnia na dzień pielęgnować w sobie tę złość, by w końcu, w kulminacyjnym momencie móc ją wykorzystać. 
– Panie… – usłyszał zniekształcony przez szept głos swojego sługi. – Zdobyłem Proroka, panie…
– Dobrze, podaj mi go i odejdź.
Słyszał jak stara podłoga w pomieszczeniu, w którym się znajdował trzeszczy i jęczy pod naporem niezgrabnych nóg mężczyzny. 
Nie otwierał oczu. Nie chciał kalać ich widokiem swojego obrzydliwego podwładnego. Gdy tylko poczuł w swojej wyciągniętej dłoni złożony, cienki plik papieru, po pomieszczeniu znów rozszedł się dźwięk kroków, tym razem jednak szybszych i mniej ostrożnych. 
Gdy tylko był pewien, że jego posłaniec opuścił pomieszczenie, dobył swojej różdżki i machnął nią w kierunku drzwi, które zamknęły się z trzaskiem.
Był niezwykle przywiązany do swojej broni. Brakowało mu jej przez tyle lat, gdy nie był w stanie nawet poczuć jej w palcach. Jednak w obecnej chwili każde użycie jej do tak błahych czynności jak chociażby zamknięcie drzwi niesamowicie go irytowało i upodlało. To ciało pozwalało mu na magię niewerbalną, lecz próba użycia magii bezróżdżkowej mogła skończyć się uszkodzeniem powłoki w której się znajdował, a nie był obecnie w stanie stworzyć nowej.
Odetchnął głęboko, czując w nozdrzach zapach kurzu i stęchlizny, po czym otworzył oczy.
Rozłożył przed sobą gazetę i, widząc nagłówek na pierwszej stronie, uniósł kącik ust w zadowolonym grymasie. 

„OLBRZYMY NISZCZĄ MIASTECZKA MUGOLI. 
CZY MOŻEMY CZUĆ SIĘ BEZPIECZNIE?”

Harry obudził się dopiero koło godziny dwunastej. Nie przejmując się jednak czasem postanowił zostać jeszcze w łóżku. Nie czuł się najlepiej. Był niewyspany i męczyły go nudności, co automatycznie przypisał swojej marze nocnej. Nie rozumiał czemu śnił tak dziwne i niezrozumiałe sny, dlaczego miał wrażenie jakby to on był ich bohaterem i dlaczego tak źle na nie reagował. 
Łóżko opuścił dopiero dłuższą chwilę później, gdy udało mu się uspokoić i opanować odruch wymiotny. Zrezygnował ze śniadania na rzecz długiego, gorącego prysznica. Musiał rozluźnić spięte mięśnie i oczyścić umysł, który aktualnie brodził we wspomnieniach wizji sennej. Chciał to sobie jakoś wytłumaczyć, spróbować zaakceptować, ale nie miał teraz siły by choć spróbować, więc na razie postanowił odłożyć to na później.
Poranek spędził na błoniach, siedząc nad brzegiem Czarnego Jeziora. Ponoć po Hogwarcie krążyło o nim całe mnóstwo historii, jednak Harry znał tylko kilka, zasłyszanych na swoim pierwszym roku, od starszych uczniów. Każda z plotek była gorsza od poprzedniej i choć nikt nigdy nie odważył się sprawdzić ich autentyczności, Harry czuł pewien respekt i niepokój na myśl o tym zbiorniku wodnym. Nie wiedział więc, co mogłoby być dla niego tak cenne, by postanowił zanurzyć się w tej zdradzieckiej tafli. Pocieszał go jednak fakt, że skoro on miał z tym taki problem, organizatorzy Turnieju musieli natrudzić się przynajmniej dwa razy bardziej.
Był świadom tego, że w końcu zostanie zmuszony do zanurkowania w jeziorze, chociażby po to, by wypróbować działanie swojego eliksiru. Rozsądnie byłoby też poznać podwodny świat, postarać się go zapamiętać i zlokalizować miejsca, które mogłyby służyć jako kryjówka dla skradzionej rzeczy.
Z pewnością spędziłby tak jeszcze dłuższy czas, gdyby jego organizm nie oświadczył mu, że domaga się swojej dziennej dawki pożywienia. Rzeczywiście, tego dnia Harry nie miał niczego w ustach. Po części za sprawą długiego snu, a po części nudności, które nawiedziły go tuż po przebudzeniu. Westchnął ciężko i wstając sięgnął jeszcze po średniej wielkości kamyk, który wrzucił do wody. Poświęcił chwilę, żeby przyjrzeć się załamaniom na jej tafli, po czym ruszył z powrotem w stronę zamku.
Wielka sala powoli zapełniała się uczniami, gdy do niej dotarł, więc usiadł przy stole Slytherinu, mając zamiar poczekać na przyjaciół.
Wpatrywał się w studentów wchodzących głównymi drzwiami, mając nadzieję wypatrzeć w nich konkretną grupkę Ślizgonów i, gdy wśród masy hogwartczyków udało mu się wyłowić właściciela piekielnie aryskokratycznych, niemal białych włosów, na sercu zrobiło mu się znacznie lżej. Draco wyglądał o wiele lepiej, niż wczoraj.
Jego twarz wyrażała typową dla siebie pogardę i poczucie wyższości, i Harry na pierwszy rzut oka mógł stwierdzić, że było to niczym niewymuszone i naturalne. Blondyn, jakby czując na sobie czyjś wzrok, skrzyżował spojrzenie z Gryfonem, a na jego twarzy pojawił się delikatny, ledwie zauważalny uśmiech.
Uśmiech, który według Harry’ego mógł kruszyć lodowce i, w skrajnych przypadkach, serca. Był tak niepowtarzalnym i rzadkim zjawiskiem, a przez to tak cudownym i bezcennym, że chłopak celebrował każdą chwilę, którą dane mu było oglądać tę minę na twarzy swojego przyjaciela. 
– Wyglądasz okropnie, bliznowaty – powitał go Dracon, siadając tuż koło niego.
– Chciałbym to samo powiedzieć o tobie – mruknął, krzywiąc się i przecierając swoją twarz dłonią.
Draco prychnął tylko rozbawiony, w odpowiedzi, po czym sięgnął po sałatkę stojącą najbliżej jego talerza.
Harry również zajął się kompletowaniem składników swojego obiadu, przy okazji prowadząc swobodną rozmowę z resztą Ślizgonów. Co jakiś czas rozmowa schodziła na temat Turnieju i  choć Harry uparcie zmieniał wtedy temat, nie mógł się dziwić, w końcu termin Drugiego Zadania zbliżał się wielkimi krokami. Zastanawiał się, czy Krum, Delacour i Diggory domyślają się, co takiego zostanie im skradzione i czy będą w stanie odnaleźć to w Jeziorze. Musiał przyznać, że, gdyby się zastanowić, tylko reprezentanta Durmstrangu widział, nurkującego w wodzie. Co prawda, uznał to wtedy za głupi wybryk Bułgara, ale teraz, gdy wiedział o czym mówi zagadka Złotego Jaja, poczuł pewien rodzaj podziwu dla chłopaka, że zaczął ćwiczyć tak wcześnie. 
Potter westchnął, wywrócił oczami i pokręcił głową, ostatecznie odrzucając od siebie te myśli, a jego wzrok automatycznie zogniskował się na czymś, co… już dziś widział.
– Blaise, mógłbyś dać mi Proroka na sekundkę? – spytał, wpatrując się słabo w gazetę, którą chłopak właśnie ze znudzoną miną kartkował.
– Jasne – odparł, podając chłopakowi papier.
Gryfon odebrał od niego podarunek i wygładził na pierwszej stronie, która opatrzona była reportażem, o tytule:

„OLBRZYMY NISZCZĄ MIASTECZKA MUGOLI. 
CZY MOŻEMY CZUĆ SIĘ BEZPIECZNIE?”

Momentalnie zrobiło mu się niedobrze i słabo. Przecież to nie możliwe, żeby…
– Harry, wszystko w porządku? – blondyn jako pierwszy zauważył znaczną zmianę w zachowaniu przyjaciela.
– Tak, tylko… – mruknął automatycznie, nie mając nawet zamiaru kończyć tego zdania. Zaraz poczuł na swoim czole dłoń chłopaka, zapewne chcącego sprawdzić jego temperaturę.
– Draco, czy to… normalne, żeby widzieć rzeczy, które… dzieją się w całkowicie obcym miejscu i obcej osobie? – spytał niepewnie, unosząc wzrok na twarz blondyna.
– Znów masz te wizje? – odparł, od razu przypominając sobie rozmowę w skrzydle szpitalnym, a widząc twierdzące skinienie głowy chłopaka, zastanowił się chwilę. – Nie wydaje mi się żeby to było coś wyjątkowego, ale sam wiesz, że nie jestem specjalistą od wróżbiarstwa.
– Mhm… – mruknął, odwracając z powrotem wzrok na gazetę, chcąc przeczytać reportaż.

Nie od dziś wiadomo, że olbrzymy są rasą niebezpieczną i krwiożerczą. Istoty, te zabijają się dla kawałka jedzenia, lub ziemi, nie mówiąc już o zabijaniu jako formie rozrywki!
Do tej pory staraliśmy się traktować ich, nie bójmy się użyć tego określenia, niemal jak ludzi. Jak się okazuje, Ministerstwo popełniło wielki błąd, uważając  tę rasę za równą naszej.
Uznawszy ich za niegroźnych, a przynajmniej wystarczająco odizolowanych od cywilizowanego świata, pozwolono im egzystować, odrzucono plan eksterminacji, lub chociaż monitoringu. 

Do dziś ja i zapewne państwo, zadają sobie pytanie - dlaczego?
Żadne z nas nie zapomniało jaki wielki i okrutny udział miały te stworzenia w czasie Wojny Czarodziejów. Jak wiele istnień poległo pod naporem tych fanatycznych wyznawców Sami-Wiecie-Kogo!
Morderca zawsze zostanie mordercą, zwłaszcza taki, który ma to w genach. Olbrzymy, jak się okazuje, mają zakodowane tylko jedno polecenie - zabijać. Każde z nas oczywiście wie, że te istoty nie są zdolne do racjonalnego myślenia, dziwi mnie więc, że tak długo wytrzymały we względnym spokoju, ograniczając swoje mordercze zapędy tylko do swojej rasy. 

Wczorajszego dnia, około godziny ósmej wieczorem kilka spokojnych, mugolskich miasteczek, mieszczących się najbliżej legowisk olbrzymów zostało brutalnie zaatakowanych.
Nie znamy powodu, dla którego te istoty dopuściły się tak okrutnych działań, choć, nie trudno nam się domyślić, że chodzi o czystą rozrywkę, lub chęć zaspokojenia żądzy mordu.
Źródła dowodzą, że nie przeżył żaden z mugoli. Nikt nie jest bezpieczny w starciu z tymi istotami, ani kobiety, ani starcy, ani nawet dzieci. Nie wiemy ile jeszcze istnień chce odebrać ta rasa.

Czy możemy czuć się bezpiecznie? Źródła z Ministerstwa donoszą, że każdemu z mugolskich miasteczek w obrębie kilkudziesięciu kilometrów od legowisk olbrzymów zapewniono nadzór czarodziejów. Nie zapominajmy jednak, że skóra olbrzymów jest niesamowicie odporna na magię! Pomyślmy o naszych dzieciach! Nie możemy dopuścić, żeby ci mordercy oddawali się swoim rządzom! Ja, jak i, jestem pewna, również państwo, mamy nadzieję, że Ministerstwo ukróci rządy tych krwiożerczych istot. Nie bójmy się mówić o tym głośno - świat bez olbrzymów byłby bezpieczniejszy!

Zawsze w walce o prawdę i najszybszy przekaz informacji, 
Rita Skeeter. 

– No cóż… poużywała sobie – wzruszył ramionami Draco, również przeczytawszy artykuł. – Ale jeśli martwisz się o opinie swojego gajowego, myślę że ten reportaż i tak wiele nie zmieni – dodał beznamiętnie, w ogóle nie przejmując się miną, którą uraczył go Potter.
– Nie chodzi o Hagrida, problem w tym, że widziałem już dziś tę gazetę…
– W wizji, tak?
– Mhm – przytaknął, przeczesując tekst wzrokiem raz jeszcze.
– Nie przejmowałbym się tym tak bardzo – powiedział blondyn, odbierając od niego zwitek papieru. – Jeśli naprawdę obudził się w tobie dar jasnowidzenia, myślę, że warto byłoby to przedyskutować ze specjalistą… ale, no tak! Zapomniałem, że dyrektor Hogwartu zatrudnił  na to stanowisko kompletnie bezużyteczną nauczycielkę! – dodał, udając zaskoczenie, po czym skrzywił się paskudnie, wywracając oczami. – Od tego się nie umiera, Potter.
– Ale może powinienem to ćwiczyć, może zobaczę coś… ważnego?
– Jeśli Snape do tej pory nie zobaczył w twoich wizjach niczego interesującego, myślę, że możesz spokojnie machnąć na to ręką.
– Tak, ale…
– Na brodę Merlina… Nie zamartwiaj się bez powodu, to nic strasznego… Jesteś w naprawdę dobrych rękach i uważam, że najrozsądniej będzie, jeśli w pierwszej kolejności zajmiesz się Turniejem.
– Mm… Tak, masz rację. 
Nie miał ochoty kontynuować tej rozmowy. Zgadzał się jednak z Draco, powinien skupić się na turnieju, jednak z przyczyn, w jego mniemaniu, oczywistych musiał odłożyć to dopiero na niedzielę. Nie czuł się z tym dobrze, wiedział, że marnuje czas Mistrza Eliksirów i że mężczyzna równie dobrze w ramach odwetu mógłby mu odmówić dalszych lekcji oklumencji, lub nawet dostępu do laboratorium, jednak obawy i chęć utrzymania przed Snape'm tajemnicy zwyciężyły.
Dzień spędził w towarzystwie Ślizgonów, wieczorem żegnając się z nimi o godzinie, która zwiastować mogłaby udanie się przez chłopaka na spotkanie z Severusem, w rzeczywistości jednak udał się prosto do pokoju wspólnego Gryffindoru, gdzie widząc ślęczącą nad książkami Hermionę, postanowił się przysiąść.
– Co studiujesz? – zagaił, zwracając na siebie uwagę przyjaciółki.
– Oh, cześć Harry – uniosła głowę szczerze zaskoczona jego obecnością, a to świadczyć mogło tylko o jednym - Hermiona Granger czytała właśnie coś interesującego. – Spotkałam w bibliotece profesora Moody'ego – zaczęła, jakby kompletnie nieświadoma wcześniejszego pytania Pottera – a wiesz, że nie mam o jego sposobie nauczania najlepszego zdania… i obawiam się, że okazywałam to zbyt bezpośrednio, bo profesor chciał o tym ze mną porozmawiać – uniosła wzrok na jego twarz, chcąc upewnić się, że jest zainteresowany rozmową, a widząc jego minę, bez wahania i z entuzjazmem kontynuowała. – I to była naprawdę zaskakująca dyskusja. Długo jej nie zapomnę! Rozmawiał ze mną jak z równą sobie czarownicą, nie jak z jedną z wielu swoich studentek i uwierzysz? Poparł mnie w kilku kwestiach i jednocześnie przekonał do niektórych swoich racji. Najlepsze jest jednak to, że  ponoć nasza rozmowa zainspirowała go, do przekazania mi tej księgi –  Z wielką satysfakcją wskazała opasłe tomiszcze. – Profesor Moody powiedział, że powinnam poczytać o dawnych wierzeniach i praktykach czarownic. Uznał, że z pewnością mnie to zainteresuje i... oh, Harry, ta lektura jest niesamowita! Wiedza, którą przekazał nam Binns była okropnie okrojona i szczerze mówiąc, bardziej skupił się na paleniu i stosach, niźli samych działaniach  czarownic. Naprawdę, Harry bardzo żałuję, że nie możemy uczyć się o tym w Hogwarcie, bo uważam, że można by było to z powodzeniem wprowadzić w program nauczania. Te czary opierały się głównie na cyklu natury, wykorzystywały zioła, fazy księżyca, kobiecą krew. Wiedziałeś na przykład, że ta, utoczona od dziewicy, dodana do eliksirów wielokrotnie zwiększała ich działanie? – Hermiona wyglądała na tak przejętą tematem, że nawet nie przejmowała się, iż opowiada o tym w Salonie pełnym Gryfonów. – Dlatego czarownicami najczęściej zostawały bardzo młode kobiety. Bardzo wcześnie uświadamiano dziewczynki, jaką mocą dysponowały, więc wykorzystywały one swoją krew do intensyfikowania mikstur. W tamtych czasach prości ludzie bali się czarownic, jasne, ale okazuje się, że jednocześnie byli realnie świadomi korzyści, które przynosiły im ich specyfiki. Czarownice, widząc niezdrowe zainteresowanie chłopów, zaczęły podnosić ceny wyrobów dziewczynek które podlegały ich kurateli. Ludzie błędnie uważali, że im młodsza twórczyni, tym dany wywar będzie lepszy. Było to oczywiście bzdurą, ale między innymi, właśnie z tego powodu nasiliły się polowania na czarownice. Palono na stosach najczęściej dwudziesto letnie i starsze kobiety. Ludzie uważali je za mniej wartościowe, a co ważniejsze, widzieli w nich zagrożenie. Uważano, że doświadczona czarownica, zechce pozbyć się młodszej konkurencji, zemścić się za odebranie kupców, w szale furii i zazdrości pozabijać chłopów. Historie były różne. – Dziewczyna wzruszyła ramionami, wyraźnie się uspokajając. Z przejęcia wyszły jej delikatne rumieńce na twarzy, a jej usta wykrzywiły się w radosnym uśmiechu, widząc, że jej rozmówca rzeczywiście jej słuchał.
– Rany, mógłbym przysiąc, że nie usłyszałem od Binnsa nawet jednego procenta z tego, co powiedziałaś!
– Wcale mnie to nie dziwi, Harry – zaśmiała się Gryfonka. – Biorąc pod uwagę to, że głównie na jego lekcjach śpisz…
– Czasem słucham! – zaprzeczył krnąbrnie, od razu jednak przyłączając się do dziewczyny i śmiejąc razem z nią.
– Chciałabym spróbować tych praktyk, Harry – powiedziała po chwili, poważniejąc.
– Co stoi na przeszkodzie? – mruknął chłopak, wzruszając ramionami.
– Starsi czarodzieje nie przepadają za, chociażby wspominaniem tamtych czasów... Gdybym poprosiła kogoś o pomoc... wolałabym nie wiedzieć jakby to się skończyło.
– Hermi, a ile razy robiliśmy coś nielegalnego w murach tego zamku? – Harry obniżył głos i uśmiechnął się porozumiewawczo.
– To coś większego – mruknęła nieprzekonana.
– Uważam, że nie powinnaś rezygnować – powiedział, zakładając ręce na piersi. – Ponad to chętnie pomogę, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba. 
– Jesteś kochany – uśmiechnęła się delikatnie, z wdzięcznością. – Ale jedyne o co mogłabym cię poprosić to zachowanie tajemnicy, widzisz, w tego typu czarach, oczywiście, jeśli  wierzyć starym przekonaniom, byłbyś kompletnie nie przydatny ze względu na swoją płeć.
– W takim razie jestem jeszcze ciekawszy efektów – powiedział z uśmiechem. – Nie ma mowy, żebyś zrezygnowała. Postanowione. – Zdecydował, wyciągając w stronę dziewczyny dłoń. 
Przez chwilę wyglądała na bardzo niezdecydowaną i nieprzekonaną, jednak w końcu niepewnie uścisnęła dłoń przyjaciela. 
 – W takim razie, kiedy zaczynamy? – spytał podekscytowany.
– Spokojnie, Harry – pokręciła głową, z pobłażliwym uśmiechem. – Zanim cokolwiek zaczniemy, muszę zdobyć o wiele więcej informacji. Nie mogę przecież bazować na jednej książce. Jutro poszukam czegoś w...
– …bibliotece – wciął jej się w słowo chłopak.
– Tak, bibliotece – burknęła, krzywiąc się trochę. 
– Nie bocz się – zaśmiał się chłopak, szturchając ją palcem w ramię. – W ramach pokuty, też postaram się zdobyć dla ciebie jakieś informacje. 
– To będzie pomocne – zgodziła się rzeczowo. – Dziękuję, Harry.