9 wrz 2018

Dziękuję + XI i XII

Przede wszystkim
chciałabym podziękować.
Wasze głosy dały mi znać, że
publikowanie mojego opowiadania na tej stronie
jednak ma sens.
Jesteście wspaniali, dajecie siłę,
oby tak dalej!
Bądźmy blisko <3.



Rozdział XI

Następnego dnia obudził się dość wcześnie i, mimo usilnych starań, nie potrafił ponownie zasnąć. Był dość zmęczony, ale to uczucie nie umywało się do wyczerpania, jakie czuł po każdym treningu z Draconem. 
Rozejrzał się po sypialni i widząc, że wszyscy chłopcy jeszcze smacznie śpią, wzdychając ciężko wstał z łóżka, postanawiając rozpocząć dzień. Korzystając z tego, że łazienka była o tej godzinie pusta, pozwolił sobie na długi, gorący prysznic. Niespiesznie założył szaty, po czym usiadł na łóżku, wcześniej wyciągając z kufra księgę oprawioną czarną skórą, otwierając ją na dobrze sobie znanej stronie.
Przesunął wzrokiem po składnikach, które były wypisane na stronie, a które znał już niemal na pamięć:
- Woda różana (2 galony)
- Wątroba traszki (4 szt.)
- Oko salamandry (5 szt.)
- Pazur nutrii (10 szt.)
- Ogon nutrii (2 szt.)
- Płatek asfodelusa (30 szt.)
- Narośl szczuroszczeta (1 uncja)
- Nasiona figi abisyńskiej (4 uncje)
- Odchody myszy polnej (5 szt.)
- Śluz gumochłona (1 galon)
- Kolec róży stulistnej (100 szt.)
- Nerka jaszczurki (2 szt.)
- Szarańcza (sproszkowana, 1 uncja)
- Pancerzyk ćmawca (sproszkowany, 2 uncje)
- Krew pęza dwubarwnego (1 kwarta)
- Łuska pęza dwubarwnego (1 funt)
- Sok z dzikiej pastwii (2 kwarty)
- Udo rzekotki śródziemnomorskiej (4 szt.)
- Pazur Zrugatki (5 szt.)
- Jad węża tygrysiego (1 pint)
- Perłołuska (całe ciało, 1 szt.)
- Liść południowej paproci (15 szt.)
- Krew salamandry (1 galon)
- Ogon salamandry (5 szt.)
- Skrzela Pseudoweliusa (2 szt.)
- Płatek osetóżki (40 szt.)
- Głowa wiosłogona żmijowatego (3 szt.)
- Liść pokrzywy (30 szt.)
- Goździk (10 szt.)
- Grzyb imbirowy (kapelusz, 1 szt.)
- Korzeń tojadu (4 szt.)
- Sok z czarnego agrestu (1 galon)
- Skrzydło muchy tasmańskiej (6 szt.)
- Skrzydło nietoperza (4 szt.)
- Łodyga piołunu (2 szt.)
- Miód (1 galon)
- Skórka boomslanga (2 uncje)
- Włos z ogona jednorożca (3 szt.)
- Włókno z wilczego serca (wycięte od żywego osobnika, 1 szt.)
- Krew dziewicy (3-4 krople)
po czym przesunął wzrokiem na sam dół strony, gdzie zapisany był sposób warzenia mikstury.
Po rozmowie ze Snape’m na temat eliksiru przeciwbólowego, Harry postanowił przeanalizować przepis Mutogardsormis, zdając sobie wówczas sprawę z tego, jak bardzo był on niedokładny. Z tego powodu był też bardzo krótki i, równie dobrze, jego treść można by zamienić na krótkie: „wymieszaj wszystko razem”. Potter więc, na kawałku pergaminu, który trzymał teraz między kartami księgi, starał się rozwinąć przepis. Wiedział, że nie jest to najbezpieczniejsze ani też najmądrzejsze posunięcie, ale nie mógł się oprzeć wrażeniu, że to dobra droga. Snape kazał mu przecież zaufać swojej intuicji przy następnym wywarze, a jednocześnie uparcie nie dopuszczał swoich uczniów do kociołków, ograniczając ich do zwykłych notatek na lekcjach.
Oczywiście, równie dobrze Harry mógł po prostu wszystko źle zrozumieć, ale świadomość wyzwania, które na niego czekało, napędzała go do działania.
Przez to, że kociołek nie pomieściłby dwóch galonów wody różanej postanowił redukować ją przez kilka dni, codziennie sprawdzając temperaturę cieczy i systematycznie uzupełniając jej braki. W ciągu tych kilku pierwszych dni dodając składniki, które, jak twierdził przepis, spisane były na karcie w odpowiedniej kolejności.
Zależało mu na idealnym zgraniu czasowym, więc postanowił, że będzie pracował nad swoim eliksirem w dwudziestoczterogodzinnych odstępach. Każdego dnia o godzinie dwudziestej.
Składniki, które już udało mu się pozyskać przeniósł do otrzymanego wraz z pierwszym zamówieniem z apteki, magicznego pudełka. Pod wpływem czaru Capacious extermis mógł bez obawy przechować wszystkie ingrediencje, bez obawy, iż zostaną znalezione, lub zniekształcone magicznie. Odłożył pudełko do kufra, pozwalając, by czekało na niego do wieczora. 
Gdy wychodził z sypialni usłyszał, jak Ron ziewa potężnie, zapewne budząc tym resztę lokatorów.
Udał się prosto do Wielkiej Sali, gdzie zajął swoje zwyczajowe miejsce przy stole Ślizgonów. Nie miał zamiaru czekać na przyjaciół ze śniadaniem, dlatego spożył posiłek w ciszy, starając się oczyścić umysł i wyłączyć się na każdy bodziec z zewnątrz.
Później ruszył na długi spacer po Hogwarcie ścieżkami, które zwykł przemierzać z Draconem.
Nie mógł się jednak skupić, myśli zaprzątały mu wskazówki Snape’a. Były bardzo niedosłowne i czasem wręcz denerwujące. Gdyby się jednak zastanowić, mężczyzna wyraźnie powiedział mu, czego Harry ma szukać. Ponoć jego umysł posiadał świetną obronę i, według Profesora Eliksirów, gdyby Potter przestał zawracać sobie głowę bzdurami, mógłby dostrzec to, co jest za kurtyną myśli.
Gryfon westchnął, przymykając oczy i uspokoił oddech. Wyciszył się, całkowicie oddając władzę swojemu ciału i pozwalając mu swobodnie zmierzać do przodu. Jego myśli zaczęły opuszczać niepotrzebne imaginacje i…
Zaklął paskudnie czując, jak zderzył się z czymś twardym i wysokim. Otworzył oczy, chcąc skonfrontować się z przeciwnikiem, który okazał się po prostu starym filarem w korytarzu prowadzącym do wieży astronomicznej.
Na szczęście, w pobliżu nie było żywej duszy, więc nikt nie widział tej godnej pożałowania sceny. Potter jednak uznał, że chodzenie z zamkniętymi oczami nie jest najmądrzejszym pomysłem więc, korzystając z tego, że jest dzień wolny i nikomu nie przyjdzie do głowy zaglądać o tej godzinie na wieżę, udał się krętymi schodkami w górę.
Po kilku chwilach znajdował się na jej szczycie. Oparł się o barierkę, nakładając na siebie zaklęcie ogrzewające i postarał wpaść w trans po raz drugi.
Był niemal pewien, że przez ułamek sekundy zauważył coś bezkształtnego i dziwnie znajomego, z czego istnienia paradoksalnie jednak nie zdawał sobie sprawy.
Tym razem wiedząc, czego szuka, wyeliminowanie bezużytecznych myśli i skupienie się na nieznajomym kształcie przyszło mu o wiele łatwiej. Harry miał niejasne wrażenie, że im dłużej jego powieki pozostawały zamknięte, tym bardziej czuł, jakby jego fizyczne ciało znajdowało się w jego umyśle. Zbliżył się powoli do bezkształtnej, czarnej mgły, która wydawała mu się dziwnie, przyjemnie chłodna.
Ulegając ciekawości, wyciągnął w jej stronę dłoń. Jednak czując, z jaką chęcią, a raczej nachalnością ta zaczyna ją obłapiać, chłopak cofnął się momentalnie, otwierając oczy w przerażeniu. 
To było dziwne, niepokojące i inne… A jednocześnie takie zwyczajne, przyjemne i… znane. Harry uspokoił oddech, starając się zapanować nad nerwami. Nie chciał zbliżać się do tej dziwnej mgły, ale jednocześnie ciekawość zżerała go od środka.
Przymknął w końcu oczy, poddając się i po dłuższej chwili znów oczyścił umysł, pozwalając by zza zasłony myśli wyłoniła się ta czarna mara. Zbliżył się do niej niepewnie, wyciągając palce i pozwalając, by oplotła się wokół nich.
– Niesamowite – szepnął, słysząc w swojej głowie głos, który jakby zapomniał o pośrednictwie uszu.
Wyciągnął jeszcze drugą dłoń, od razu czując jak mgła opatula również i ją, po czym zrobił dwa kroki w przód, kompletnie zatapiając się w tej czarnej pomroce.
Niemal natychmiast poczuł zimno, oplatające jego całe ciało. Nie było to jednak nieprzyjemne uczucie, wręcz przeciwnie, Potter miał wrażenie, że jest ono mu dziwnie znane. Miał wrażenie, że objęcia matki mogłyby budzić podobne uczucia. Harry w umyśle przymknął oczy i mimo, iż spodziewał się ujrzeć mrok, równie ciemny jak kolor mgły, pod powiekami widział przyjemne miękkie światło, jakby poblask od kominka.
Poczuł, jak kąciki jego ust unoszą się delikatnie, a mięśnie twarzy relaksują pod wpływem tego błogostanu. Pozwolił sobie pozostać w tym świecie jeszcze przez kilka chwil. 

– Potter, szukamy cię po całym zamku! – krzyk Dracona momentalnie obudził go z transu. Otworzył oczy z niezadowoleniem chcąc powiedzieć przyjacielowi, co myśli na temat jego zachowania. Przebywał na wieży może z pół godziny, zresztą wstał też bardzo wcześnie, więc kiedy i w jakim celu Draco miałby przetrząsać zamek w poszukiwaniu jego osoby?
– Czyś ty kompletnie oszalał? Wiesz, która godzina? Jesteś cały blady i zziębnięty! Jeśli nie złapiesz jakiegoś przeziębienia, to nie nazywam się Malfoy – warknął wściekły blondyn, rzucając na Harry’ego zaklęcie ogrzewające.
Dopiero teraz chłopak poczuł, że rzeczywiście było mu zimno, że zaklęcie, które na siebie nałożył musiało już przestać działać, ale w takim razie… Chłopak uniósł wzrok na twarz przyjaciela. Była oświetlona blaskiem lampy, więc… przeniósł wzrok na niebo, które przybrało szarobury odcień, a które powinno być przecież o tej godzinie rozświetlone słońcem.
– Która godzina? – wydukał w końcu.
– Wpół do szóstej – warknął blondyn, wyciągając rękę w stronę Gryfona. – Naćpałeś się bliznowaty?
– Nie, ja… – odpowiedział nieprzytomnie, przyjmując dłoń chłopaka i za jej pomocą wstając. – Nie rozumiem…
– Uwierz mi, ja też. Weasley powiedział, że chciał iść z tobą polatać na miotłach, ale ponoć wyszedłeś z dormitorium bardzo wcześnie i na kilka godzin ślad po tobie zaginął. Nie, żeby rudzielec był na tyle lotny, żeby pomyśleć o poszukaniu cię. Granger za to wpadła niemal w histerię… ledwo udało mi się ją powstrzymać przed wizytą u Dropsa. Ta dziewczyna założyła już najgorsze, z resztą chyba kłóci się właśnie o to z Pansy. – Chłopak wywrócił oczami, krzywiąc się brzydko. – Nie wydaje ci się że ma jakąś obsesję? Nie widziała cię ledwo kilka godzin.
– Po prostu się martwi… – mruknął lekceważąco.
– Jak dla mnie, ma jakiś duży problem – stwierdził Dracon. – Zresztą, nieważne. Powiedz lepiej, co ty robiłeś przez kilka godzin na tym mrozie? Jest minusowa temperatura Potter.
– Ee… Ćwiczyłem oklumencję? – Uśmiechnął się głupkowato, wzruszając ramionami i, widząc dokładnie znaną mu minę, wiedział już, że blondyn w ogóle mu nie wierzy.
– Wracajmy do środka. – Malfoy pokręcił głową z politowaniem, chyba jednak się poddając.
Blondyn poprowadził półprzytomnego Gryfona do wielkiej sali, gdzie czekała już na nich mocno zdenerwowana Hermiona, równie niezadowolona Pansy i zdezorientowany Ron.
Harry nie miał okazji wymyślić jakiejś historyjki dla przyjaciółki, myśli zaprzątało mu bowiem dziwne zjawisko, które siedziało w jego głowie.
Przecież to niemożliwe, żeby w ciągu kilku minut minęło kilka godzin. Na pewno nie zasnął, był w pełni przytomny gdy Draco wyrwał go z transu, nie był też oczywiście naćpany, mimo sugestii przyjaciela, więc… Dlaczego kompletnie stracił poczucie czasu? A jeśli Malfoy by go nie znalazł? Mógłby zacząć sypać śnieg, a on by tego nie zauważył? A co, jeśli nigdy nie wybudziłby się z tego transu? 
Po jego plecach przeszedł zimny dreszcz.
Czy jego własny umysł chciał go oszukać? Ta mgła była tak przyjemna w odczuciu, dawała ukojenie…
– Harry! Tak się martwiłam!
Na ramionach poczuł nagle znajomy ciężar i automatycznie objął jego właścicielkę w przyjacielskim uścisku.
– Mionka, nic się przecież nie stało – mruknął zmieszany.
– Z tobą nigdy nie można być tego pewnym! – dziewczyna wyprostowała się, stając przed nim, piorunując go zdenerwowanym wzrokiem. – Co roku zdarzają ci się jakieś niebezpieczne sytuacje!
– Chciałem po prostu pobyć sam – wzruszył ramionami.
– Więc dlaczego nam nie powiedziałeś? – obruszyła się momentalnie. – Jesteśmy przyjaciółmi i…
Sam, Miona – powtórzył, podkreślając to słowo.
Dziewczyna otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, jednak zaraz je zamknęła, pąsowiejąc nieznacznie.
– Ron chciał spędzić z tobą trochę czasu – mruknęła niepewnie, tracąc przysłowiowy grunt pod stopami.
– Doceniam – odparł spokojnie, patrząc przyjaciółce prosto w oczy i w pewien sposób czując satysfakcję, widząc jak dziewczyna stara się uniknąć kontaktu wzrokowego. – A skoro wiemy już, że żyję, nie torturuje mnie Czarny Pan, żaden uciekinier z Azkabanu, lub nie dzieje mi się nic gorszego, możemy się w spokoju rozejść? – spytał po chwili, odpuszczając dziewczynie. – Jak już mówiłem, chciałem pobyć sam, więc…
– A co z Quidditchem, stary? – odezwał się w końcu Ron.
– Może jutro? Na dworze robi się już ciemno, a poza tym jest potwornie zimno – powiedział, mając nadzieję, że chłopak sobie odpuści.
– Przecież możemy oświetlić sobie stadion, a zaklęcie ogrzewające… – nie odpuszczał Ron.
– Masz rację – przerwał mu Harry, uśmiechając się sztucznie. – Draco, Pansy? Macie ochotę zagrać z nami? – Gryfon odwrócił się do Rudzielca plecami, patrząc porozumiewawczym spojrzeniem na dwójkę Ślizgonów.
– Czemu nie? Chętnie dam wycisk dwójce Gryfiaków – od razu podjęła Parkinson.
– Myślałem raczej o grze jeden na jednego… – burknął Weasley, król taktu. – Może jednak sobie odpuśćmy…
– Tchórzysz?
Harry, słysząc te słowo, przeklął paskudnie w myślach, wiedząc że jest już na przegranej pozycji.
– Chciałem ci odpuścić, bo jesteś dziewczyną – prychnął rudzielec, pąsowiejąc mocno. – Nie płacz tylko, jak ja i Harry skopiemy ci dupsko.
– Ron, język! – upomniała go oburzona Hermiona, choć Potter był skory stwierdzić, że nie była to do końca szczera reakcja.
– Idziemy po miotły – zarządził Weasley, a Gryfon z miną cierpiętnika powlókł się na siódme piętro z dwójką dawnych przyjaciół. Narzucił na siebie wierzchnią szatę i, prócz miotły, zabrał jeszcze torbę z rzeczami niezbędnymi do warzenia eliksiru.
Wolał po meczu nie wracać do wieży Gryffindoru, żeby nie musieć ryzykować spóźnienia na wizytę u Snape’a.
Kilka chwil później piątka uczniów zmierzała na stadion Quidditcha. Pogoda, jakby będąc po stronie Pottera, robiła się z chwili na chwilę paskudniejsza. Rzadki deszcz padający z nieba, po chwili przerodził się w drobny grad i śnieg. To jednak nie powstrzymało Rona, który parł przed siebie. Gdy dosiedli mioteł, wiatr zaczął nabierać na sile, co nie pozwalało im na zbyt wysokie wzbicie się w powietrze. Hermiona usiadła na trybunach, obserwując ich żałosną próbę gry.
Piłki zmieniały lot z każdym mocniejszym powiewem, a dłonie przemarzały, drętwiejąc na trzonkach mioteł. Krzyki zawodników niknęły gdzieś w szumie wiatru, uniemożliwiając im usłyszenie z daleka chociażby sylaby, z wykrzykiwanych do siebie zdań. Harry był niemal pewny, że Draco i Pansy porządnie psioczą na Weasleya i bezceremonialnie krytykują pomysł gry w taką pogodę.
Ronald jednak uparcie starał się kontynuować mecz, nie obniżając lotu, ani nie zważając na to, że zaklęcia ogrzewające, które na siebie rzucili nie są w stanie przeciwdziałać tak potężnej sile natury. Pogoda z chwili na chwilę stawała się gorsza. Wiatr targał nie tylko ich szatami, ale i miotłami, ostry deszcz kłuł w oczy, a coraz mocniejszy śnieg ograniczał widoczność. Szalę przechylił jednak moment, kiedy Ron zamachnął się pałką, chcąc odbić tłuczek. Narzędzie jednak wyleciało z jego zgrabiałych palców i tylko dzięki refleksowi Harry’ego nie trafiło Pansy w głowę. 
– Stop! Tak się nie da grać! – krzyknął Potter, choć zdając sobie sprawę z tego, że nikt go nie słyszy, postanowił wylądować na ziemi, pomagając zdezorientowanej Parkinson.
Po chwili Draco i Ron również znaleźli się koło nich.
– Nie ma sensu kontynuować gry! – wrzasnął Gryfon, starając się przekrzyczeć wiatr. – Wracajmy do Hogwartu! Hermiona na pewno zamarza już na trybunach!
Nie czekając na odpowiedź, wziął swoją i Ślizgonki miotły do lewej ręki, prawą przytrzymując dziewczynę. Draco zaraz znalazł się po drugiej stronie koleżanki, domyślając się, że coś się stało i wspólnie pomogli przemieścić się brunetce do Głównego Hallu, w Hogwarcie.
– Jesteś cała Pansy? – spytał Harry, pozwalając dziewczynie stanąć o własnych nogach.
– Tak, nic mi się na szczęście nie stało. To dzięki tobie Harry… – odparła słabo, grając ofiarę, chcąc podstępem zniechęcić do siebie Gryfonów.
– Co się właściwie stało? – spytał zdezorientowany Ron. – Przecież mogliśmy grać dalej…
– Gdybym nie przelatywał akurat przed Pansy, twoja pałka by w nią trafiła – odparł zdenerwowany Harry. – I tak cudem to zauważyłem.
– Po prostu mi się wyślizgnęła… – burknął pod nosem rudzielec.
– Nie osłabiaj mnie, Weasley – domyślając się planu Ślizgonki, do rozmowy włączył się Draco. – Jeśli nie potrafisz utrzy…
– Ale – wtrąciła się od razu Hermiona, czując, że rozmowa zmierza na niewłaściwe tory – pogoda i tak nie pozwalała na grę, więc prędzej, czy później musielibyście przerwać. Najważniejsze, że nikomu nic się nie stało, prawda Pansy? – Hermiona uśmiechnęła się szeroko i nieszczerze do dziewczyny.
Harry, czując że cała ta sytuacja staje się dlań niezmiernie niewygodna, niepostrzeżenie rzucił szybkie Tempus, mając nadzieję, że zbliżała się godzina jego spotkania ze Snape’m i rzeczywiście, było już dość późno.
– Wybaczcie, ale mam dziś jeszcze coś ważnego do zrobienia – uśmiechnął się niewinnie, wtrącając do rozmowy, którą, musiał przyznać, zaczął kompletnie ignorować.
– Co niby ważnego musisz zrobić w wolny dzień? – zainteresował się momentalnie Ron.
– Och, to… Snape chce sprawdzić, czy nie ściągałem na ostatnim teście – skłamał niemal natychmiast.
– Przecież jest sobota wieczór! Nietoperza chyba grzeje, że…
– Szybko się uwinę – przerwał mu Harry, z głupkowatym uśmiechem. – To tylko odpowiedź ustna – dodał, wzruszając ramionami.
Jego uwadze nie uszła reakcja Dracona, który uśmiechnął się pobłażliwie i wywrócił oczami. Blondyn doceniał umiejętności aktorskie Pottera. Choć oczywiście, robił to na swój własny sposób.
– Dobra, ja lecę – uśmiechnął się, podając Hermionie swoją miotłę i przewiesił sobie torbę przez ramię. – Nie pozabijajcie się tylko! – Krzyknął jeszcze na odchodnym, odbiegając w stronę lochów. Zdawał sobie sprawę z tego, że najpewniej wywołał tym następną kłótnię, ale… jakoś nie czuł najmniejszych wyrzutów sumienia. 

Pod gabinet Snape’a dotarł kilkanaście minut przed dwudziestą. Zapukał, oczekując zezwolenia na wejście, jednak niemal natychmiast drzwi otworzyły się przed nim, a jego oczom ukazał się profesor Eliksirów.
– Zdecydowałem, że pozwolę ci korzystać z mojej prywatnej pracowni – odezwał się Severus, nie czekając na żadne powitanie, jednocześnie kierując kroki w głąb korytarza. – Będzie to bezpiecz… niejsze. Przejście zablokowane jest hasłem, które znać będziemy tylko my. Nie łudź się jednak Potter, klucz zostanie zmieniony, gdy tylko praca nad twoim eliksirem dobiegnie końca. Ponad to, pomieszczenie jest przeze mnie w pełni monitorowane, więc nie myśl nawet o głupich wybrykach. – Snape zatrzymał się nagle przed jakimiś, niczym nie różniącymi się od innych drzwiami i mruknął cicho, acz wyraźnie:
– Cokeworth.
Dało się słyszeć ciche szczęknięcie zamka i drzwi uchyliły się delikatnie. Snape pchnął je zdecydowanym ruchem ręki, wkraczając do pomieszczenia.
Było dość małe, zastawione czterema solidnymi stołami, na których znajdowały się po dwa kociołki. Harry szybko zrozumiał, dlaczego Snape monitorował to pomieszczenie. Połowa z naczyń była czymś wypełniona, a zawartość bulgotała dość głośno. Powietrze było gęste i utrudniało oddychanie.
Snape podszedł do każdego z kociołków po kolei, dokładnie sprawdzając ich zawartość. W końcu jednak zwrócił uwagę na Harry’ego, który stał niepewnie przy samych drzwiach.
– To będzie twoje miejsce pracy – oświadczył Mistrz Eliksirów, wyciągając rękę i wskazując na stół stojący najbliżej drzwi. Nie dało się nie zauważyć, że to miejsce było najbardziej schludne, a kociołki wydawały się jeszcze nigdy nie używane.
– Dziękuję – odezwał się w końcu Gryfon, po czym kompletnie ignorując Profesora wyciągnął pudełko składników ze swojej torby.
Sprawdził zaklęciem godzinę i upewniwszy się, że wybiła dwudziesta rozpalił pod kociołkiem ogień wlewając do jego środka odmierzoną ilość wody różanej. Pozwalając jej powoli się ogrzewać zaczął siekać na papkę wątroby traszki, ze słoiczka wyciągnął oczy salamandry, zaklęciem delikatnie je osuszył i pokroił w ćwiartki, po czym w moździerzu skruszył pazury nutrii. Widząc, że woda zaczyna wrzeć, zmniejszył odrobinę ogień pod kociołkiem i stopniowo zaczął dodawać papkę z wątrób. Sięgnął po drewnianą chochlę, chcąc przemieszać eliksir, jednak w ostatniej chwili się powstrzymał. Dodał jeszcze oczy traszki i dopiero wtedy zaczął powoli mieszać miksturę, która zaczynała przybierać bladoróżowy kolor. Harry nie miał pojęcia, czy postępuje dobrze, w końcu przepis w księdze nie mówił nic konkretnego, ale postanowił kierować się intuicją i swoją wiedzą na temat składników.
Pewności siebie dodawała chłopakowi obecność Mistrza Eliksirów, który uważnie patrzył mu na ręce, nie komentując jednak działań Pottera. Gryfon był przyzwyczajony do krzywdzących uwag nauczyciela dotyczących jego warzelniczych porażek, milczenie więc uznał za dobry omen.
Powoli wsypał proszek z pazurów nutrii, nie przestając mieszać eliksiru i odłożył moździerz na stół. Wolną ręką sięgnął po następny składnik, którym były ogony nutrii, jednak w ostatniej chwili się zawahał, rezygnując z dodania ich na tym etapie warzenia.
Mieszał spokojnie eliksir jeszcze przez kilka minut, aż woda zaczęła gęstnieć. Gdy przybrała postać budyniu, Harry wyciągnął chochlę, odkładając ją na stół. Zmniejszył ogień pod kociołkiem, pozwalając powoli redukować się zawartości naczynia, po czym prostym eliksirem posprzątał po sobie stanowisko pracy. 
– Rozumiem, że możemy zająć się naszą lekcją – odezwał się w końcu Snape, zgadując, że jego uczeń skończył.
Harry skinął głową, czując jak pewność siebie, która towarzyszyła mu podczas warzenia, momentalnie wyparowała.
Powędrował za mężczyzną do jego gabinetu, gdzie zajął swoje stałe miejsce i nie dostawszy chociaż sekundy na przygotowanie, został zaatakowany przez Profesora zaklęciem legilimens.
Żadnego z nich, nie zaskoczyło to, że umysł Pottera przyjął wrogi atak bez żadnych oporów. Snape przejrzał pierwsze, najbardziej błahe myśli chłopaka, po czym wycofał się, widząc, że ten nie ma zamiaru z nim walczyć.
Profesor westchnął ciężko i oparł się o blat biurka, zaplatając ręce na piersi.
– Niczego nie wskórasz, jeśli nie będziesz ćwiczyć – warknął mężczyzna.
– Ćwiczyłem… – bąknął cicho chłopak.
– W takim razie udowodnij mi to, Potter. Legillimens!
Snape wdarł się do umysłu chłopaka i mimo wielkich starań Harry’ego, jedyną reakcją jaką udało mu się wywołać był pot, który wyszedł na jego czole i delikatny skurcz spiętego ciała.
– Ile razy mam ci tłumaczyć, że oklumencja nie ma nic wspólnego z siłą twoich mięśni? – Mężczyzna wyglądał, jakby już chciał się poddać. – Pozbycie się swoich myśli, choć na jedną chwilę – warknął, podkreślając ostatnie słowa – to dla ciebie aż taki problem?
– Staram się…
– Jak na razie tego nie widzę. Potter skup się! Legillimens!
Wraz z każdą nieudaną próbą obrony, rosła złość Snape’a i frustracja Harry’ego. Mężczyzna wiedział, że chłopak potrafi użyć oklumencji, widział to wyraźnie we wspomnieniach ucznia, a te jedynie potwierdzały, że to, co ujrzał na ich ostatnich zajęciach nie było przywidzeniem, Gryfon również był świadom tego, że potrafi wykorzystać tę dziwną czarną marę, która zamieszkiwała jego głowę, nie chciał jej jednak użyć, obawiał się skutków i usilnie starał znaleźć jakiekolwiek inne wyjście.
Snape jednak wyraźnie nie odpuszczał, jakby za punkt honoru obrał sobie zmuszenie chłopaka do skorzystania ze swojej obrony, upór Gryfona dawał jednak o sobie się we znaki. Humory obojga niebezpiecznie się pogarszały, atmosfera w pomieszczeniu gęstniała, a każde następne wypowiedziane przez nich słowa pogarszały sprawę.
– Jesteś zupełnie taki sam, jak twój ojciec – wypluł ze złością Snape – arogancki, leniwy, uparty…
– Nie waż się mówić o moim ojcu! – krzyknął Harry. – Był wspaniałą osobą!
– Twój ojciec był kanalią!
– Skąd ty możesz o tym wiedzieć? Nie znałeś go!
– Znałem go aż za dobrze, był najgorszym z…
– Mylisz się! Mylisz się we wszystkim!
– Więc to udowodnij, Potter! Legillimens!
Harry poczuł wręcz fizyczny ból, gdy Mistrz Eliksirów wdarł się do jego głowy. Był jednak zdeterminowany i wściekły, dokładnie wiedział, co ma zrobić. Chciał za wszelką cenę udowodnić Nietoperzowi, że ten nie ma racji. Niemal natychmiast, bez najmniejszego problemu rozproszył swoje myśli, jego umysł stał się pustą przestrzenią, którą chętnie wypełniła czarna mgła. Harry poczuł jej przyjemny chłód, rozchodzący się po całym ciele, błogie uczucie zapomnienia i nagle…
Zobaczył to.
Ogarnęło go przerażenie, zimny pot oblał całego jego ciało, czuł że drży; nie wiedział tylko, czy z zimna, czy ze strachu. Do jego uszu dotarł krzyk, przerażający wrzask, jego dłonie niemal wyrywały pukle włosów, które kurczowo ściskały, po policzkach płynęły strugi łez, a jego ciało wraz z nieustającymi konwulsjami było brutalnie targane. Słyszał jeszcze jeden krzyk, ale ten należał do kogoś innego i brzmiał bardziej zrozumiale, czyjeś nazwisko… 
Jego nazwisko:
– Potter! Potter! Potter!
Wzrok Gryfona zogniskował się w końcu na twarzy Profesora, który boleśnie ściskał jego ramiona. Mimo, że łzy cieknące z oczu chłopaka rozmazywały mu obraz, widział dokładnie przerażenie w oczach mężczyzny.
Harry niepewnie rozluźnił zgrabiałe palce, puszczając swoje włosy i zakrył twarz dłońmi. Oddychał ciężko, nie mogąc pozbyć się przerażających wizji ze swojej głowy.
– Co widziałeś, Potter? Powiedz mi co widziałeś – powoli trafiał do niego głos Severusa, poważny, wyraźny, ale jednak lekko drżący, zdradzający zdenerwowanie.
Harry bał się odezwać. Bał się, że mógłby znów zacząć krzyczeć, pokręcił więc jedynie gwałtownie głową.
Snape wstał, szybko podchodząc do jakiejś szafki. Brzęknęło obijanym o siebie szkłem i już po chwili do nozdrzy Pottera dotarł subtelny zapach perfum mężczyzny.
Z pewnością w innej sytuacji, Gryfon zastanowiłby się na tym. Nigdy nie znajdował się tak blisko Mistrza Eliksirów, żeby wyczuć jego zapach, a ten był dość przyjemny. Delikatny, trawiasty, zmieszany z subtelną wonią magicznych ziół i ingrediencji.
– Wypij, to eliksir uspokajający – powiedział mężczyzna, podsuwając chłopakowi fiolkę. Harry niepewnie odsunął dłonie od twarzy i ujął naczynko, wypijając jego zawartość.
Już po chwili poczuł znaczną ulgę, jego mięśnie rozluźniły się, oddech uspokoił, a myśli przestały galopować w zawrotnym tempie.
– Potter, możesz mi powiedzieć, co zobaczyłeś? – spytał spokojnie Profesor, choć trzymana w pogotowiu różdżka sygnalizowała, że w razie potrzeby był gotów użyć legilimencji.
Uczeń jednak skinął powoli głową.
– Widziałem śmierć… niezliczonej ilości osób, ich tortury… krew, mnóstwo… – chłopak nagle zbladł i przycisnął dłoń do ust.
Jego profesor, trafnie interpretując ten gest, wyczarował mu małą miedniczkę, z której młodzieniec od razu skorzystał, pozbywając się zawartości własnego żołądka.
– Ale… nie byłem tylko obserwatorem – wychrypiał po chwili. – Oni ginęli… z mojej ręki – powiedział, unosząc mokre od łez oczy na mężczyznę. – Ja… właśnie widziałem jakąś chorą przyszłość?
Snape skrzywił się delikatnie i wycelował różdżkę w czoło chłopaka, wypowiadając zaklęcie i szybko sprawdzając jego wspomnienia.
– To nie możliwe – zaprzeczył od razu, uspokajając chłopaka. – Ci ludzie nie żyją od lat.
– Zginęli… w taki sposób? – zająknął się, a widząc potwierdzające skinienie głową, zacisnął palce na szacie Severusa, patrząc mu prosto w oczy. – Dlaczego w tych wizjach patrzyłem oczami mordercy? Kim oni wszyscy byli?!
– Potter, natychmiast się uspokój – warknął Mistrz Eliksirów, wstając i pociągając chłopaka za sobą. Odprowadzę cię do skrzydła szpitalnego. Pani Pomfrey powinna cię zbadać.
– Ale…
– Koniec tematu.
W Snape’ie było teraz coś takiego… że Harry nie chciał się z nim kłócić. Dał się poprowadzić do skrzydła szpitalnego i gdy tylko zobaczyła go pielęgniarka w kilka chwil został przykuty do łóżka. Nie myślał o tym, co kobieta z nim robi, jakie czary na niego rzuca, ani jakie eliksiry podaje. Był całkowicie bierny. Jego myśli krążyły wokół wizji i krótkiej rozmowy, którą przeprowadził z profesorem.
Po chwili został w sali sam, świece w skrzydle szpitalnym zgasły a on spędził noc na długich, bezsennych godzinach.

Rozdział XII

Sen nadszedł dopiero późnym rankiem, gdy przeszedł już kontrolne badania i gdy niemal wściekła Pomfrey podała mu podwójną dawkę eliksiru słodkiego snu. Nim zasnął, usłyszał jeszcze krótką litanię na temat swojego nieodpowiedzialnego i niedojrzałego zachowania.

Pierwszą rzeczą, którą zarejestrował po przebudzeniu, było przyjemne ciepło i dobrze znany  sobie zapach. Rozchylił powieki, wolną ręką sięgając na stoliczek nocny i zabierając z niego okulary, które zaraz wsunął sobie na nos.
Świat stał się wyraźniejszy, więc mógł spokojnie przyjrzeć się twarzy śpiącego na jego brzuchu Dracona. Jego dłoń, kurczowo zaciśnięta na tej należącej do Harry’ego znajdowała się gdzieś pomiędzy szyją blondyna a bokiem Gryfona.
Chłopak nie miał serca go budzić, więc uniósł wzrok na okno, naprzeciw swojego łóżka. Robiło się szaro, więc musiało być już po południu. Zastanawiał się, od której Malfoy przebywał w skrzydle szpitalnym, bo fakt, że zmorzył go sen mógł świadczyć tylko o tym, że był tutaj od przynajmniej kilku godzin. Męczyła go też świadomość, że najprawdopodobniej to Snape poinformował Dracona, że Harry przebywa w skrzydle szpitalnym. Według niego, cała sytuacja była mocno przekoloryzowana i nie było potrzeby umieszczania go pod opieką pielęgniarki, a już na pewno martwienia Malfoy’a. 
Westchnął ciężko, przenosząc znów wzrok na pogrążoną we śnie twarz przyjaciela i wolną ręką zaczął przeczesywać jego aksamitne blond kosmyki.
Minęła może godzina, która, jeśli Harry miałby wybór, mogłaby trwać w nieskończoność, gdy jego idylla została zakłócona przez gwałtowne skrzypnięcie drzwi wejściowych i odgłos szybkich kroków, zagłuszanych jedynie nerwowymi szeptami. Potter leżał na ostatnim z łóżek, a od drzwi oddzielała go kotara, jednak wcale nie musiał widzieć, żeby wiedzieć, kto właśnie zmierza w jego kierunku. Przesunął dłoń na ramię Ślizgona, delikatnie nim potrząsając, by go obudzić. Efekt był natychmiastowy, piękne, szare tęczówki ukazały się światu, od razu skupiając się na twarzy przyjaciela, który gestem głowy wskazał w stronę, z której dobiegał hałas.
Malfoy uniósł jedną brew, krzywiąc się brzydko i wyprostował plecy przeciągając się. 
W tym momencie kotara gwałtownie się rozsunęła, a w jej miejscu pojawił się rudy młodzieniec w towarzystwie kasztanowo-włosej dziewczyny. 
– Harry, McGonagall powiedziała nam, że jesteś w szpitalu! – wybuchnął od razu Ron, przeczesując spojrzeniem przyjaciela, jakby szukając śladów bójki, albo innego ataku.
– Niepotrzebnie, nic mi nie jest – odparł spokojnie, podciągając się do pozycji siedzącej.
– Harry, nie ukrywaj przed nami prawdy. Gdyby nic się nie stało, nie byłoby potrzeby, żeby umieszczać cię w skrzydle szpitalnym – odezwała się Hermiona, przenosząc wzrok na Malfoya. – Ym… nie zrozum mnie źle, ale co ty tutaj robisz?
– Słucham? – Ślizgon spojrzał na nią z mieszaniną niedowierzania i złości.
– McGonagall poinformowała nas, o tym, że Harry jest w skrzydle szpitalnym, gdy tylko się o tym dowiedziała, a jest opiekunem Gryffindoru, więc nie rozumiem, skąd ty wiedziałeś o tym wcześniej…
– Mionka, co? – Ron spojrzał na nią wyjątkowo tępo, ale niemal natychmiast złapał haczyk i przeniósł oskarżycielsko wzrok na Ślizgona. – Jeśli to twoja wina, że…
– Na rany Merlina – wybuchnął Harry – naprawdę, wystarczy wam tylko kilka sekund, żeby wszcząć awanturę!? Ty się nie odzywaj. – Warknął w stronę Dracona widząc, że ten chce odgryźć się dwójce Gryfonów. – Po prostu źle się poczułem u Snape’a, zwyczajne zmęczenie, a on, jako nauczyciel nie mógł tego zignorować i mimo, że tak naprawdę nic mi nie jest, polecił pani Pomfrey, by miała na mnie oko. Nie wiem, co was tak dziwi. Przecież to bezpieczne - jeśli naprawdę by mi się coś stało, Snape mógłby umyć ręce od całej tej sytuacji, bo przecież zadbał o moje bezpieczeństwo i przekazał mnie w ręce specjalisty. Ot, całe halo!
Harry przesunął spojrzeniem po twarzach całej trójki. Ron wyglądał na przekonanego, Hermiona, jakby chciała zadać jeszcze mnóstwo pytań, a Dracon, no cóż, jego mina świadczyła o tym, że Snape zdążył mu już przekazać jakieś informacje.
– Jesteś pewien, że to tylko zmęczenie? – odezwała się po chwili Hermiona.
– Tak, pani Pomfrey mówi, że poświęcam za dużo czasu na przygotowania do turnieju.
– Wybacz Harry, nie zdawałam sobie sprawy… – dziewczyna wyglądała na naprawdę skruszoną.
– Przecież to nie twoja wina, Mionka – uśmiechnął się do niej pokrzepiająco. – A poza tym, teraz czuję się naprawdę dobrze, przypuszczam, że jeszcze dziś zostanę wypisany.
– Byłoby świetnie, musimy dokończyć nasz mecz Quidditcha – wtrącił się Ron, który niemal natychmiast został wgnieciony w posadzkę pod spojrzeniem trzech par oczu. Harry spojrzał na niego z mieszanką politowania i zdziwienia, Hermiona ze złością, a Draco z obrzydzeniem.
– Weasley, przez twoje piekielnie mądre pomysły Harry znalazł się w skrzydle szpitalnym, a ty, zamiast pozwolić mu zregenerować siły i odpocząć, proponujesz następny mecz, który tylko go fizycznie wykończy? Czy w twojej pustej głowie jest chociaż zalążek mózgu? – blondyn uniósł jedną brew i mimo, iż siedząc na krzesełku, sięgał Gryfonowi do klatki piersiowej, patrzył na Rona z góry.
– To była tylko propozycja – burknął. – A poza tym, ty na pewno nie jesteś święty, nie wiadomo, czy jego zły stan nie jest twoją winą, w końcu, czego innego się spodziewać po wężu? – dodał, patrząc na blondyna wyzywająco.
– Nie mierz mnie swoją miarą Weasley… – warknął Ślizgon, wstając i sięgając po różdżkę.
– Moją miarą? Mam ci przypomnieć ile razy groziłeś Harry’emu w mojej obecności? Pewnie drugie tyle, gdy tylko widziałeś go samego! – Ron w odpowiedzi również wyciągnął różdżkę, celując nią we wroga.
Hermiona spoglądała nerwowo na obu z nich, zaraz przenosząc błagalne spojrzenie na Pottera. Harry westchnął cicho, szczerze mówiąc nie miałby nic przeciwko, gdyby ta dwójka raz na zawsze wszystko sobie między sobą wyjaśniła. Skrzydło szpitalne jednak nie było do tego najodpowiedniejszym miejscem, a poza tym Hermiona z pewnością zaraz sprowadziłaby jakiegoś nauczyciela. Wyciągnął rękę, delikatnie ujmując dłoń Malfoya, natychmiast wytrącając go z równowagi. Szare tęczówki zwróciły się w jego stronę, więc Gryfon pokręcił przecząco głową. Uczeń nie wyglądał na zadowolonego, ale z powrotem zajął miejsce na stołku, koło łóżka szpitalnego.
Ron jednak nie wyglądał, jakby miał tak szybko odpuścić, zresztą widok Harry’ego, interweniującego w taki sposób, chyba jeszcze bardziej go rozwścieczył.
– Jeśli cię nie wypiszą, przyjdziemy jeszcze wieczorem – powiedziała szybko Hermiona, zaciskając mocno dłoń na przedramieniu chłopaka, wzrok miała utkwiony w dłonie chłopców, które mimo, iż nie były już splecione, nadal znajdowały się dość blisko siebie. Nie tracąc jednak niepotrzebnie czasu, odwróciła się na pięcie i pociągnęła, prawie nie protestującego rudzielca w stronę drzwi. 
– Nic nie mów – westchnął Harry, opadając ciężko na poduszki. – Sam widzę jacy są.
– Niesamowite osiągnięcie, należy ci się za to order – warknął blondyn, zaplatając ręce na piersi.
– Nic na to nie poradzę…
– Mhm – mruknął ironicznie chłopak. – Zresztą, bajeczki możesz wciskać swoim uroczym przyjaciołom. Powiedz mi, co się stało u Snape’a.
– Powiedział ci coś?
– Niespecjalnie, tyle, że ćwiczyliście oklumencję.
– Ta… miałem, sam nie wiem, wizję… – mruknął, krzywiąc się nieznacznie.
– Wizję? Jak jasnowidz? 
– Nie, Snape powiedział, że widziałem przeszłość – pokręcił głową. – Niestety nadal nie mam talentu do wróżbiarstwa – wymusił na sobie rozbawiony uśmiech. – Widziałem… straszne rzeczy… rzeź, mnóstwo krwi, tortury, okropne cierpienie… ale najgorsze były te przerażające krzyki – jego ciałem wstrząsnął mocny dreszcz, a on sam objął się szczelnie ramionami, jakby nagle zrobiło mu się niesamowicie zimno. 
– Nie rozmawiajmy już o tym?
Gryfon przytaknął tylko głową z wdzięcznością, zaciskając powieki i chcąc odgonić od siebie te obrzydliwe wspomnienia. Siedzieli pogrążeni w ciszy do czasu, aż pani Pomfrey przyszła skontrolować stan Harry’ego. Uznała, że nie ma potrzeby przetrzymywać go w łóżku szpitalnym i wygoniła ze skrzydła, polecając więcej snu.

Tydzień mijał chłopakowi w spokojnej rutynie. Codziennie o godzinie dwudziestej kontrolował swój eliksir, posuwając się w pracy do przodu. Hermiona i Ron dawali mu więcej swobody, wyraźnie obawiając się o jego stan. Harry czuł się bardzo dobrze, nie miewał wizji, a całe noce przesypiał bez problemu. Draco dbał o to, by jego umysł zajęty był pożytecznymi rzeczami - lekcjami, turniejem i sporadycznie dodatkową nauką. Starał się również przekonać Pottera do wspólnych ćwiczeń oklumencji, jednak ten najczęściej zmieniał temat rozmowy udając, że nie słyszy propozycji chłopaka. 
Podczas piątkowej kolacji Gryfon automatycznie zajął swoje miejsce przy stole Slytherinu. Ślizgoni tego dnia mieli dodatkowe lekcje Historii magii, więc Harry przypuszczał, że nim wybudzą się na tyle, żeby dotrzeć do Wielkiej Sali minie dłuższa chwila. Nie chciał jednak zaczynać posiłku w samotności, więc wyciągnął podręcznik do OPCM’u studiując rozdział o czarnomagicznych zaklęciach.
– Bliznowaty, spójrz co znalazłem! – wraz z tym zdaniem, w ograniczonym świecie Pottera pojawiła się gruba, stara księga, która przygniotła jego podręcznik.
Harry uniósł pytające spojrzenie na przyjaciela, który zajmował właśnie miejsce naprzeciw niego.
– Przeczytaj – blondyn skazał różdżką fragment, który delikatnie się podświetlił. Potter bez słowa sprzeciwu wczytał się w lekturę. 

Midgardsorm, Midhgardhsormr, Midgårdsormen, częściej nazywany Jormungandem, stworzenie, które według mugoli występuje w mitologii nordyckiej (jedno z dzieci boga Lokiego oraz gigantki Angerbody). W rzeczywistości Jormungand zamieszkiwał starożytne morza za czasów pierwszych czarodziejów. Uznawany jest za ojca wszystkich wężów, oraz pierwszego czarnomagicznego towarzysza. Często mylnie nazywany bazyliszkiem (wężem wyhodowanym przez Herpona Podłego, zdolnym zabijać ofiary spojrzeniem). Jormungand potrafił porozumiewać się w mowie ludzi a jego pierwszym właścicielem, a jednocześnie jedyną osobą, z którą rozmawiał był Aaron Stary (rywal Herpona Podłego). Nie jest znana data narodzin Midgardsorma, jednak uważa się, iż za czasów pierwszych czarnoksiężników, ów wąż miał około 200 lat, ta informacja nigdy jednak nie została potwierdzona. Pierwsze szkice wraz ze spostrzeżeniami wyszły spod ręki Aarona Starego, uważał on, iż wąż dzień za dniem rósł o kilka mikrometrów, a kilka dni przed śmiercią czarnoksiężnika gad sięgał prawie 30 metrów. Aaron Stary nie pozostawił po sobie wielu notatek na temat tego stworzenia, a jego syn, który stał się następnym właścicielem węża własnoręcznie go zamordował, obawiając się, że potwór może nigdy nie przestać rosnąć i, według listu Aarona Juniora - pożreć świat. Za spuściznę tego rodu uznaje się przepis na eliksir „Mutogardsormis”, opracowany przez Aarona Juniora i pozostawiony przez niego na swoim łożu śmierci.

Następny, krótki fragment, który zaznaczył Dracon, brzmiał:
Mutogardsormis - Eliksir opracowany przez Aarona Juniora (data narodzin i śmierci nieznana, średniowiecze). Pozwala na pozyskanie fizycznych cech i atrybutów mitycznego stworzenia Midgardsorm’a. Głównymi atutami są zdolność posługiwania się ludzką mową, niewiarygodna szybkość oraz przyrost masy ciała. Mimo, iż wzrost gada był bardzo powolny, osoba pod wpływem eliksiru w ciągu godziny może urosnąć od początkowych dwudziestu cali nawet do pięciu jardów. Efekt powinien trwać pełną godzinę, możliwe jest przedłużenie czasu działania, dzięki zażyciu kolejnej dawki mikstury (pół pinta).

Harry jeszcze raz przestudiował wzrokiem tekst, po czym spojrzał na wyraźnie zadowolonego z siebie Dracona.
– Skąd to wziąłeś? – spytał, odchylając księgę tak, by zobaczyć jej tytuł.
– Z biblioteki. Trafiłem na nią całkiem przypadkiem.
„Starożytna magia i co jeszcze”? Naprawdę zainteresował cię ten tytuł?
– Przyzwyczaiłem się, że czarodzieje nie są specjalistami w nazewnictwie – wzruszył ramionami. – A poza tym, potrzebowałem czegoś ciekawego na lekcję u Binns’a. 
– Nie mam pytań – pokręcił głową z niedowierzaniem i oddał książkę blondynowi, z czystym sumieniem mogąc wziąć się za kolację. 

Im bliżej było do jego lekcji ze Snape’m, tym bardziej się denerwował. Przez ostatnie kilka dni nawet nie próbował ćwiczyć oklumencji, bojąc się, że wizje mogłyby powrócić, a Snape najwyraźniej nie chciał przerwać ich spotkań, albo chociaż ich odłożyć.
Po kolacji udał się do laboratorium, w którym przygotowywał swój eliksir. Na czas pracy skupił się na wykonywanych czynnościach, wiedząc, że chociaż chwila nieuwagi mogłaby zniszczyć jego miksturę. Gdy jednak w pracowni pojawił się nauczyciel eliksirów, Gryfon podążył za nim jak na ścięcie. Spodziewał się, że ich lekcja będzie kompletną porażką i tak właśnie się stało. Severus wydawał się w miarę spokojnie przyjmować porażki swojego ucznia. Następnego dnia jednak mistrz eliksirów wyraźnie był w złym humorze. Brak jakichkolwiek chęci i prób opanowania oklumencji przez Pottera tylko jeszcze bardziej wytrącały go z równowagi, co w końcu skończyło się wyrzuceniem ucznia z gabinetu.
Sytuacja powtarzała się co ich każde następne spotkanie. Potter wręcz przyzwyczajał się, że i tak niczego nie uda mu się wskórać, a Snape wyładowywał swoją frustrację atakując ucznia niemal do nieprzytomności.
Otuchy dodawała Gryfonowi praca nad eliksirem, która szła niewiarygodnie dobrze. Sporadycznie otrzymywał jakieś porady lub, jeszcze rzadziej, pomoc Severusa, a każda taka sytuacja była dla Harry’ego warta więcej niż całe złoto Gringotta. Mógł nie lubić Nietoperza, mógł drzeć z nim koty i być przez niego niemal torturowany na ich lekcjach, ale jednocześnie był świadom tego, że mężczyzna jest najwybitniejszym mistrzem eliksirów jakiego znał.
Draco widząc, że jego działania nie przynoszą efektów, odpuścił sobie temat oklumencji i zaczął zasypywać Pottera mnóstwem dodatkowych ćwiczeń i lekcji, chciał wykorzystać wolny czas chłopaka na nadrobienie zaległości, które powstały przez odłożenie wieczornych spotkań w salonie Slytherinu i mimo, że blondyn był wymagający i niecierpliwy, Harry nie miał serca się na niego gniewać, wiedział, że przyjaciel robił to również dlatego, by zająć jego myśli.
Mówiąc szczerze, naprawdę mu się to udawało. Harry znów podciągnął się w nauce, opanował kilka nadprogramowych zaklęć oraz chłopcy powrócili do studiowania czarnomagicznych ksiąg. Jedynymi rzeczami, które frasowały Gryfona, były dwa problematyczne składniki, które musiał zdobyć w najbliższym czasie. 
Pozyskanie płatu serca wilka było chociaż w teorii proste, a przynajmniej w miarę wykonalne, ale Harry nie miał pojęcia skąd wziąć krew dziewicy. Draco, co prawda obiecał mu w tym pomóc, ale jak na razie Gryfon nie widział postępów.

W końcu nadeszła noc, podczas której Potter miał dokonać tego procederu. Nie powiedział Draconowi kiedy to się stanie, wolał, żeby chłopak niepotrzebnie się o niego nie martwił. Był uzbrojony z pelerynę niewidkę, mapę Huncwotów, swoją różdżkę oraz nóż myśliwski, który transmutował z hogwardzkiego sztućca do masła. Na wszelki wypadek spakował jeszcze eliksir uspokajający i uzupełniający krew, opanował proste zaklęcia leczące i wydawało mu się, że pogodził się z czynem, którego musi dokonać.
Kiedy przekroczył wrota Hogwartu, a po jego kostkach powiał mroźny, wieczorny wiatr, spiął mocno mięśnie prostując się wyraźnie. Nie mógł się teraz poddać. Podjął męską decyzję i nie miał już wyjścia.
Pewnym krokiem ruszył przez błonia, w stronę zakazanego lasu. Noc była bardzo jasna, więc wyraźnie widział gdzie idzie. Unikanie wystających korzeni, albo starych gałęzi, leżących na ziemi nie było dla niego problemem, więc pierwsze kilka metrów drogi pokonał bez większego problemu. Las był też dość głośny, co dodawało otuchy. Słychać było odgłosy świerszczy, żab, ptaków i mnóstwa innych nocnych zwierząt, których chłopak nie mógł zidentyfikować. Nie wiedział jak głęboko musi zapuścić się w gąszcz, zdawał sobie jednak sprawę, że jego wędrówka będzie bardzo, bardzo długa.
Nie spieszył się, patrzył uważnie przed siebie, pozwalając, by oczy przyzwyczajały się do coraz mocniej zapadającej ciemności. Nie chciał używać zaklęcia lumos, bojąc się, że może to odstraszyć potencjalną ofiarę. Im dalej się zapuszczał, tym las stawał się cichszy, sporadycznie dało się słyszeć huczenie sów, lub łamane pod łapami, czy kopytami suche gałęzie. Umysł Harry’ego był jednak cichy i spokojny, jego myśli dryfowały swobodnie, rejestrując każde poruszenie się w ciemności i każdy niepozorny dźwięk. 
Szedł przed siebie, wydając minimum dźwięków, nie wiedział jak, ale lawirował między przeszkodami, jakby szedł tą drogą po raz setny. Peleryna na jego plecach niemal nie zahaczała o żadne gałązki. Czuł się tak… dobrze, tak swobodnie w tym miejscu, jakby właśnie tutaj miał być. Pozwolił swoim myślom powędrować w tym kierunku, nadal jednak pozostając czujnym.
Gdy długi czas później, las znów zaczął się przerzedzać, Harry wiedział, że znalezienie wilka jest już tylko kwestią czasu. Wyciągnął swoją różdżkę, jednocześnie czując dreszcz przechodzący po jego plecach, nie wiedział, czy przyjemny, czy też nie, był on jednak reakcją na myśl o użyciu potężnej czarnej magii.
Miał wielką nadzieję, że spotka samotnego osobnika. Bardzo nie chciał babrać się z całą watahą. Przeczesywał wzrokiem teren, ściskając różdżkę i wstrzymując oddech za każdym razem, gdy w zasięgu jego wzroku przebiegało jakieś zwierze. Zobaczył kilka stworzeń, o których istnieniu nie był nawet świadomy, ale nie chciał zajmować sobie nimi myśli. Przerzucał je na drugi plan, skupiając się tylko na swoim głównym celu
i nagle zobaczył go. Wilk, o pięknym szarym umaszczeniu, leżał na środku polanki. Zbłąkane światło księżyca, przebijając się przez korony drzew padało na jego ciało może w trzech, czterech miejscach, zdobiąc je małymi plamkami. Harry zsunął z siebie pelerynę niewidkę i uniósł różdżkę, skupiając wzrok na zwierzęciu. Rozpoczął inkantację:
Ava…
Zauważył jednak coś, co wytrąciło go z równowagi. Klatka piersiowa zwierzęcia unosiła się i opadała miarowo i ciężko, a sam psowaty wyglądał jakby cierpiał. Gryfon postanowił podejść. Im był bliżej, tym więcej szczegółów mógł wypatrzyć. Skóra osobnika była zadrapana, pogryziona, a sierść poszarpana i posklejana krwią. Gdy Potter podszedł za blisko, wilk odwrócił gwałtownie głowę w jego stronę, ukazując kły i warcząc ostrzegawczo. Widząc, że to nie zrobiło na potencjalnym wrogu wrażenia, postanowił wstać i uciec, jednak najwyraźniej nie miał na to sił, bo nie dał rady nawet podnieść się na przednich łapach.
Potter podszedł wystarczająco blisko, żeby móc przyjrzeć się ofierze. To była wilczyca i o ile uważał na lekcji Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami, w niedawnym czasie powiła młode.
– Broniłaś swoich małych? – spytał cicho, siadając koło suki i przyglądając się jej złotym oczom. Nie był pewien, czy to nie jego wyobraźnia, ale widział w tych oczach tyle smutku i cierpienia… – Chciałbym wierzyć, że nic im nie jest – kontynuował i ku jego zaskoczeniu wilczyca zawyła żałośnie. Nie chciał zadawać tak głupich pytań, jak „czy ty mnie rozumiesz?”, albo „czy właśnie mi odpowiedziałaś?”. Jakie to miało teraz znaczenie? Niepewnie przybliżył dłoń do pyska zwierzęcia, jednak widząc, że te nie ma zamiaru go jej pozbawiać, zanurzył palce w szorstką sierść, przeczesując ją delikatnie. – Wiesz po co tu przyszedłem? – mruknął do wilczycy, przyglądając się jej oczom. – Potrzebuję zdobyć składnik do jakiegoś głupiego eliksiru. – Uśmiechnął się do niej, a ta przymknęła oczy, jakby rozkoszując się dotykiem chłopaka.
Chciał powiedzieć jej jeszcze bardzo dużo, sam nie wiedział dlaczego. Jednak zamilkł, pozwalając wilczycy na spokojne rozkoszowanie się ostatnimi tchnieniami. Nie trwało długo, aż klatka piersiowa psowatej znieruchomiała, a ciało stało się bezwładne. Harry jednak przeczekał w bezruchu długi czas, aż w końcu zdecydował się zabrać to, po co przyszedł.
Wyciągnął nóż i bez wachania, precyzyjnie zaczął rozcinać skórę wilczycy. Nie przejmował się brudem, był w końcu czarodziejem, mógł jednym zaklęciem pozbyć się krwi i innych śladów popełnionego tutaj czynu.
Beznamiętnie, odcinając się od tego co właśnie robił, torował sobie drogę do serca zwierzęcia i gdy w końcu do niego dotarł, wyszeptał w przestrzeń przeprosiny. Odebrał jej narząd, zabezpieczył go i dokładnie ukrył.
Nie dopuszczał do siebie myśli, że mógłby ją tak zostawić, na łasce istot, żyjących w Zakazanym Lesie. Za pomocą magii wykopał mogiłę i ją w niej pochował.  
Pozostał na miejscu jeszcze chwilę, przyglądając się niewysokiemu kopcowi ziemi, w końcu decydując się zawrócić z powrotem do zamku. Droga wydawała mu się niesamowicie dłużyć i mimo, iż szedł dokładnie tą samą ścieżką,  kilka razy dopuścił do siebie myśl, iż mógł się zgubić. Szybko jednak wracał na racjonalne tory i gdy las znów zaczął nabierać kolorów i barw, Harry poczuł, jakby jego serce wypuściła z objęć niematerialna pięść. 
Udało mu się, teraz już wszystko jest w porządku. Radosna gra świerszczy, świergot ptaków i dźwięki innych leśnych zwierząt utwierdzały go w tym przekonaniu. Ostatnie kroki dzielące go od szkolnych błoni pokonał niemal w tańcu, nic nie mogło stanąć mu na drodze do zwycięstwa w drugim zadaniu. Wiedział, że teraz poradzi sobie z każdą przeciwnością losu. 
– Potter, na litość dementorów, nie wyłaź z zakazanego lasu prosto pod nos jednego z profesorów!
Gryfon zatrzymał się momentalnie, unosząc wzrok i skupiając go na postaci dorosłego mężczyzny, stojącego tuż przed nim. Rzeczywiście, był profesorem, ale jakiś cichy głosik, w głowie Harry’ego mówił mu, że na szczęście był też Szalonookim Moody’m.
Mężczyzna zmarszczył swoją i tak pokiereszowaną twarz, po czym uniósł różdżkę, oświetlając nią chłopaka.
– Zwłaszcza, gdy cały jesteś umorusany krwią. Coś ty tam robił, chłopaku?
Ku zaskoczeniu ucznia, Alastor wcale nie wyglądał na złego, albo specjalnie zaskoczonego, raczej… zaintrygowanego.
– Potrzebowałem pozyskać składnik… do eliksiru – odparł. Nie wiedział dlaczego, ale czuł, że powinien być szczery w stosunku do nauczyciela OPCM’u.
– I dlaczego nie pomyślałeś o podstawowych środkach bezpieczeństwa?
– Ja…
– Do mojego gabinetu, Potter – zawyrokował Moody, po czym jeszcze raz spojrzał krzywo na Harry’ego i rzucił na niego zaklęcie czyszczące.
Chłopak nie miał zamiaru przeciwstawiać się byłemu aurorowi, więc grzecznie powędrował za nim.
Gdy znaleźli się już w pomieszczeniu mężczyzna zamknął drzwi i rozsiadł się wygodnie, na jakiejś wielkiej skrzyni, uśmiechając się przy tym, o ile Harry mógł ocenić, dość paskudnie.
– Siadaj, Potter – warknął, wskazując wolne krzesło naprzeciwko niego i gdy tylko uczeń wykonał jego polecenie, pochylił się w jego stronę, wpatrując w zielone tęczówki. – Powiedz mi, czego szukałeś w zakazanym lesie.
– Już mówiłem, składnika eliksiru – mruknął niepewnie.
– Składnika! Jakiego składnika? Co było tak ważne, że musiałeś zapuszczać się po to do tak niebezpiecznego miejsca? Gdyby Dyrektor się o tym dowiedział…
– Bez niego nie zdołałbym ukończyć drugiego zadania w Turnieju Trójmagicznym.
– Ach, turniej – na twarzy Moody’ego pojawił się uśmiech. – Jesteś pewien, że ci się uda?
– Jeśli tylko dokończę warzenie eliksiru, jestem niemal pewny, że uda mi się zająć pierwsze miejsce.
Harry wcale nie był tego pewien. Nie wiedział przecież nawet, czy jego mikstura zadziała. Owszem, gdyby mu się udało, prędkość, o której czytał w książce, rozmiar, do którego mógł urosnąć i zachowanie ludzkiego umysłu byłoby, hm, pomocne, nawet bardzo. Wygranie drugiego zadania nadal pozostawało jednak w sferze marzeń, ale profesor nie musiał tego wiedzieć.
– Świetnie, Potter – mężczyzna klasnął w dłonie. – Zdradź mi, co to za eliksir.
– Nie wolałby profesor, żeby to pozostało niespodzianką? – mruknął niepewnie chłopak. Nie był przekonany, co do pomysłu zdradzania Alastorowi tej tajemnicy, zwłaszcza, że główne skrzypce grał w niej prosfor Snape. 
Były auror wlepił spojrzenie swoich czujnych, przenikliwych oczu w ucznia, jednak po chwili z powrotem odchylił się do tyłu, opierając rękami o kanty skrzyni.
– Masz rację, Potter. Tak będzie zabawniej – skinął głową. – Napijesz się może czegoś? Wyglądasz na zmęczonego.
Mężczyzna nie czekając nawet na odpowiedź, pokuśtykał do starej szafki koło okna i wyciągnął z niej dwie szklaneczki i karafkę. Napełnił je półprzezroczystym płynem i wrócił na swoje miejsce, podając po drodze naczynie chłopakowi.
– Dziękuję – mruknął Harry, przyglądając się dziwnie wyglądającej cieczy. – Wie może profesor, która godzina? – spytał, w końcu ulegając i upijając łyk napoju, który wspaniale nawilżył jego gardło. Smakował podobnie do soku dyniowego i gdyby się zastanowić, wyglądał jak on, z horrendalną ilością wody. 
– Dochodzi piąta rano.
Chłopak, słysząc to, niemal upuścił szkło trzymane w dłoni. To było niemożliwe… przecież nie spędziłby w Zakazanym Lesie prawie sześciu godzin!
Jak na zawołanie, nagle jego powieki stały się bardzo ciężkie, a on starał się powstrzymywać ziewnięcie.
– Dopij do końca i idź spać, Potter – powiedział profesor, przywołując machnięciem różdżki kawałek pergaminu i pióro. Naskrobał szybko kilka słów, po czym podał papier uczniowi. – To zwolnienie z dzisiejszych lekcji, w razie, gdybyś chciał odespać.
Chłopak spojrzał na mężczyznę z wielką wdzięcznością wypisaną w oczach, dopił płyn do końca i pożegnał się, dziękując za wszystko. Na korytarzu narzucił na siebie pelerynę niewidkę i ostrożnie przemierzył drogę do wieży Gryffindoru. To była jedna z najcięższych przepraw w jego życiu. Gdyby nie świadomość, że za chwilę chmara dzieciaków zacznie chodzić korytarzami Hogwartu, chętnie zasnąłby pod najbliższą ścianą.
W końcu jednak udało mu się dotrzeć do sypialni gryfonów. Nie myśląc nawet o prysznicu, albo chociażby przebraniu się do piżamy, upadł na łóżko, potraktował zasłony zaklęciem przylepca i wyciszającym, po czym oddał się w chętne ramiona morfeusza.
Spojrzał ze wstrętem na małe, wąskie rączki opierające się na podłokietnikach i zacisnął w pięści długie palce, raniąc skórę dłoni ostrymi pazurami. Gdy myślał o tym ciele czuł czystą, nienasyconą nienawiść.
Był słaby. 
Zamknął oczy, chcąc odciąć się od nieprzyjemnych widoków, po czym, czując jakiś ciężar wpełzający na jego nóżki, oddał się marzeniom sennym.

Uniósł wzrok ku niebu, tej nocy kruczoczarnemu i zachmurzonemu. Wioska w której się znajdował była mała, pogrążona w ciemności i niczym niezmąconej ciszy. Czuł coś na kształt... radości? Nie, to złe słowo. Satysfakcji. Wszystko układało się wspaniale, czuł się wszechpotężny.
Wyciągnął rękę, opatrzoną długim czarnym rękawem, zakrywającym dłoń. I poczuł to. Moc, mroczne pokłady magii rozprzestrzeniły się tuż za jego plecami, jakby wypuszczone z okowów. Zaczęło mijać go około dwudziestu ludzi, odzianych w czarne płaszcze, zakapturzonych w taki sposób, żeby nie było widać ich twarzy. Ich magia muskała go, czuł ich złość, rozgoryczenie, radość, żądze. Mnóstwo sprzecznych emocji. Wiązał ich jednak cel i osoba, dzięki której mogli do niego dotrzeć.


Uniósł wzrok, rozkoszując się akompaniamentem krzyków, płaczu, jęków i błagania. Chmury na niebie były tak przyjemnie zabarwione ognistą czerwienią i pomarańczem. Wyglądały tak, jakby to one tliły się w ogniu, a nie wioska, w której sercu właśnie stał. Magia wirowała w tym miejscu, tańczyła w rytm wykrzykiwanych w okół zaklęć, dla niego była namacalna. Wyciągnął przed siebie rękę, zsuwając z niej czarny rękaw. Rozprostował zgrabne, nieco blade palce i przeczesał nimi powietrze, przymykając z namaszczeniem powieki.
Nagle poczuł uderzenie w okolicach klatki piersiowej. Opuścił ze złością wzrok, na kobietę, która odbijając się o niego upadła na ziemię. Twarz miała umorusaną błotem, krwią, sadzą. Skąpaną w przerażeniu. Jak śmiała mu przerwać?
– Crucio.
Jego zaklęcie nie przebiło się przez ogólny gwar, panujący w wiosce. Nie szkodzi. Nie musiał słyszeć własnego głosu. Pełnię satysfakcji dawały mu wrzaski kobiety zwijającej się z bólu, tuż pod jego stopami.
Ku jego zniesmaczeniu, nie zapewniła mu jednak tak wiele rozrywki, ile po niej oczekiwał. Ledwie po kilkunastu minutach jej krzyk zmienił się w skrzek, szloch i jęki. Przestała być warta jego czasu.
Przerwał zaklęcie, nie dając jej nawet chwili odpoczynku, wykrzywił usta w grymasie, imitującym uśmiech, spojrzał na twarz kobiety, nie zastanawiając się nawet czy ją zapamięta, po czym wypuścił z różdżki śmiercionośny promień w kolorze tak głębokiej, pięknej zieleni…

Harry, z krzykiem na ustach zerwał się do pozycji siedzącej. Jego oczy były szeroko otwarte, załzawione i wbite w czerwoną kotarę, wiszącą na kolumienkach łóżka. Klatka piersiowa unosiła się i opadała ciężko i gwałtownie, a jego ciało zroszone było potem.
Jedno wspomnienie snu wystarczyło, żeby zrobiło mu się niedobrze. Przyłożył dłoń do ust, jednak na nic to nie pomogło. Nie miał nawet czasu szukać różdżki by cofnąć zaklęcie przylepca z zasłon. Przypuszczał zresztą, że i tak nie zdążyłby przybiec do łazienki.
Zawartość jego żołądka wróciła tą samą drogą, którą się w nim znalazła. Harry przycisnął palce do swoich ust, jednak gęsta maź przeciekała między nimi.
Nie mógł tego powstrzymać, a każda scena jego snu która do niego wracała, powodowała następne fale nudności.
W końcu, gdy żołądek Harry’ego był kompletnie pusty, a on wymiotował samą żółcią, zdołał odrobinę się uspokoić. Opadł na poduszki, zwijając się w kłębek i starając opanować konwulsje.
Ten sen… był tak realistyczny. Tak, jakby tam był, jakby… sam brał w nim udział.
Na samą tą myśl poczuł jak żołądek ściska mu się boleśnie. Nie miał jednak już żadnej treści, której mógł się pozbyć. Gryfon zaczął oddychać głęboko, starając się uspokoić i odgonić od siebie niepokojące myśli.
Trwało to długo, jednak w końcu, drżącą ręką wyciągnął spod poduszki swoją różdżkę. Oczyścił siebie i pościel z wymiocin, dłuższą chwilę siedząc jeszcze na łóżku i łapiąc powietrze do płuc.
W końcu, gdy poczuł się odrobinę lepiej, cofnął zaklęcie przylepca z kotar i drżącymi rękami rozsunął je.
Dormitorium było puste, a słońce przebijało się przez okno wieżyczki, świecąc mocnym, dziennym światłem. Poczuł niewyobrażalną ulgę, że nikt z jego domowników nie widzi go w tak podłym stanie. Wolnym krokiem pokuśtykał do łazienki, gdzie spędził długie chwile pod prysznicem, chcąc doprowadzić siebie i swoje myśli do stanu używalności.