8 kwi 2020

XIX

Aga, niesamowicie się cieszę, że sen Harry'ego z Draco w roli głównej ci się spodobał, haha <3. Sama uważam, że ta scena mogłaby się zdarzyć w rzeczywistości!
Mam nadzieję że nowy rozdział trochę umili ci przebywanie w domu <3.

__________

XIX

Albusie, co z nim?”
Mógłby przysiąc, że gdzieś z oddali usłyszał głos McGonagall.
Poppy twierdzi, że jest po prostu osłabiony.”
Ten głos mógł należeć do Dumbledore’a. 

*

*

– Panie Malfoy, proszę natychmiast opuścić skrzydło szpitalne! O tej godzinie uczniowie mają obowiązek przebywać w Pokojach Wspólnych!
Z otępienia wyrwał go krzyk pani Pomfrey, a przyjemne ciepło otaczające jego dłoń nagle zniknęło.


*

– Nadal się nie obudził? 
Tym razem głos należał do Hermiony.
– Pomfrey twierdzi, że to kwestia najbliższych dni… 
Ten zaś do Draco, ale był dziwnie cichy i słaby.

*

*

– Potter, ile czasu masz zamiar jeszcze spać? 
Teraz wybudziło go warknięcie Moody’ego. 
– Jesteś nam potrzebny, bez ciebie się nie uda…

*

*

– Pan wybaczy, Dyrektorze, ale skąd wziął się tak absurdalny pomysł, że to mogą być skutki osłabienia? 
Ten ironiczny, zimny głos mógł należeć tylko do jednej osoby. 

*

*

– Koniec z tym! Skrzydło szpitalne to nie cyrk, przestańcie go ciągle nachodzić! Potter jest pod stałą obserwacją! Nie zgadzam się na żadne nowe badania! Nie wykażą niczego więcej ponad to, co już wiemy! 
Głos Pomfrey był naprawdę zdenerwowany i nienaturalnie podniesiony, jakby właśnie prowadziła z kimś kłótnię.

*

*

– Harry, ty przeklęty dupku…
Z transu znów wybudził go głos Draco. Potter pogodził się już z tym, że ten dźwięk zaraz zniknie ale, ku jego zaskoczeniu, po chwili ponownie rozbrzmiał. 
– Wszyscy tu odchodzimy od zmysłów. Już ci to mówiłem, ale… Severus wrócił. Jak tylko się dowiedział, że jesteś w skrzydle szpitalnym, od razu przyszedł cię odwiedzić… Ostatnio ciągle ktoś tu zaglądał, ale Pomfrey w końcu straciła cierpliwość i zakazała wstępu do skrzydła szpitalnego. Udało mi się ją wyprosić o chociaż kilka minut… 
Nastąpiła chwila ciszy. 
– Ten twój skretyniały przyjaciel, Wieprzlej… twierdzi, że to moja wina, iż leżysz w skrzydle szpitalnym… Jego bracia dość głośno wyrazili swoją dezaprobatę dla jego zachowania. Nie, żebym potrzebował ich pomocy. Jednak… od tamtej pory rudzielec zdecydował się mnie unikać.
Głos blondyna był słaby i cichy, ale Harry mógł przysiąc, że chłopak uśmiechał się teraz do niego, w taki delikatny, zarezerwowany dla nielicznych, sposób.
– Oh, mój czas najwyraźniej się skończył. Do jutra bliznowaty. 
Wraz z tym zdaniem, znów zniknęło przyjemne ciepło otaczające jego dłoń. 

*
– Jak się dzisiaj czujesz? Jesteś gotowy do pobudki? 
Harry poczuł, jak to szczególne, oczekiwane przez niego ciepło zaciska się na jego palcach. 
– Sam nie wiem, co mogę ci jeszcze powiedzieć… Granger, ona nie odpuszcza, przekopuje całą bibliotekę starając się odnaleźć cokolwiek, co mogłoby ci pomóc. Myślę, że to bezcelowe, ale najwyraźniej pozwala jej to jakoś znieść tą całą sytuację. Pytałem ojca, ale on również kazał mi odpuścić i cierpliwie oczekiwać rezultatów twojej śpiączki… Obawiam się, że mogę mieć paranoję, ale to wszystko wygląda mi na jakąś zmowę. Nie masz żadnych niepokojących objawów, Pomfrey twierdzi, że to normalne zmęczenie, lecz gdy Severus chciał podać ci eliksiry, kategorycznie mu zabroniła, obawiając się o reakcję twojego organizmu. Dokładnie tak, jakby wiedziała, że coś mogłoby ci zaszkodzić. A jednak wszyscy nadal każą nam czekać… 
Draco znów zamilkł.
– Wznowiłem lekcje oklumencji… Sev twierdzi, że osiągnąłem nawet gorszy poziom od ciebie. Powinieneś być dumny, Potter… 
Blondyn głośno przełknął ślinę, jakby walczył ze słowami, które nie chciały przejść mu przez gardło.
– Wyglądasz tak, jakbyś już był martwy… Gdybyś tylko dał mi chociaż najmniejszy znak, żebym wiedział, że przynajmniej mnie słyszysz…


  • Kilka dni wcześniej *


Każde wspomnienie tego feralnego wieczoru wzbudzało w nim całą gamę uczuć. Od złości, przez zażenowanie, aż po delikatną nutkę satysfakcji. Wtedy nie był w stanie przewidzieć konsekwencji, które przyniosą ze sobą jego decyzje. Zdradziecki umysł, jak i organizm nastawiony był na tu i teraz. A tu i teraz liczyło się działanie. 
Dopiero, gdy zostali w salonie sami i gdy spojrzał na twarz swojej ofiary, zaczął wyraźniej pojmować to, co się chwilę wcześniej między nimi wydarzyło. 
Przysłowiowe A zostało już wypowiedziane, nie było więc innej drogi, tylko mężnie podjąć się kontynuacji tego życiowego alfabetu i ukłonić się w stronę nieznanego i niebezpiecznego B
W taki właśnie sposób podjął decyzję o zamachnięciu się ciężką księgą, którą znalazł nieopodal, w kierunku głowy swojego przyjaciela. To, zgodnie z jego oczekiwaniami, wybudziło chłopaka z transu. Nie mógł jednak na tym poprzestać. Widział jak bardzo ten wcześniejszy, niecodzienny czyn wpłynął na jego przyjaciela i jak wyraźne mogą być tego skutki. Nie było czasu na słabość, którą w głębi duszy odczuwał. W tak patowych sytuacjach, na ratunek zawsze przychodziło mu, zakorzenione w nim już w dzieciństwie, bycie Malfoyem. 
Cynizm, zgryźliwość i ironia. Mógł na nie liczyć zawsze, gdy świat wokół niego zaczynał tracić swój ład i porządek. 
I gdy w końcu upewnił się, że z jego przyjacielem wszystko w porządku, postanowił podjąć się próby ucieczki. Potencjalnie problematycznej, zważając na godzinę policyjną, która panowała wówczas w zamku. Gryfon jednak uspokoił jego rozedrgane nerwy, uświadamiając go jak silna, mimo obaw blondyna, jest ich relacja. 
Ponowne obawy nawiedziły go dopiero wiele godzin później, gdy wybudzony przez Pottera, nieprzytomnie wtulił się w jego ciało, instynktownie przybliżając do przyjemnego ciepła.
Ten upokarzający odruch wykształcił się u niego już w dzieciństwie. Pamiętał, że zawsze wyczekiwał dnia, w którym w jego domu miał pojawić się Teodor wraz ze swoim ojcem. Młodemu Nottowi i jemu zwykle udawało się ubłagać rodziców, by pozwolili im spać w jednej sypialni. Tamte noce spędzali na długich rozmowach, leżąc blisko siebie i wyobrażając sobie ich przyszłe dni w Hogwarcie. Z wiekiem jednak zaczął rosnąć dystans między nimi, a Nott zaczął zamykać się w sobie. Jako członkowie zaprzyjaźnionych rodzin czystokrwistych oczywiście nadal utrzymywali ze sobą kontakt, jednak nie była to już tak wielka zażyłość. 
Od czasów dzieciństwa, Draco nie miał już okazji dzielić z nikim łóżka więc, aż do pamiętnej nocy po Balu Bożonarodzeniowym, nie był świadomy tego, że ten kłopotliwy odruch nadal w nim został. Gryfon jednak nie wydawał się zniesmaczony jego zachowaniem. Sprawiał wręcz, że poczucie dyskomfortu, związanego z tak jawnym aktem bezbronności, przestawało mieć dla blondyna jakiekolwiek znaczenie.
Draco wciąż miał za złe Potterowi sposób, w jak potraktował go w czasie Drugiego Zadania. Pomimo leków, które podała mu Pomfrey, siniak zajmujący większą część jego klatki piersiowej nie chciał się goić, a ból który mu towarzyszył, utrudniał codzienne czynności. Na dłuższą metę  jednak, wymuszanie poczucia winy na Potterze wydało mu się bezsensowne. Nie przynosiło to ulgi, a dręczenie Gryfona nie było już tak przyjemne, jak za dawnych lat. Większość czasu więc milczał, starając się ignorować uciążliwe dolegliwości i czekając aż w końcu ustaną.
Jego myśli krążyły wokół decyzji, którą podjęli dyrektorzy w kwestii wyboru ofiary Pottera. Wiele razy i w bardzo dosadny sposób zostało podkreślone, że zadaniem reprezentantów jest odzyskanie czegoś dla nich cennego. Wątpił, żeby Dumbledore sam zaproponował, by to właśnie on został tym „cennym czymś”, zaś Karkarow i Maxime byli obcymi ludźmi, którzy nie mieli żadnych podstaw, by zaproponować jego kandydaturę. Z początku podejrzewał, że wszystko wynikło z inicjatywy Pottera, jednak ten uparcie temu zaprzeczał, twierdząc, że rozszyfrował dokładną treść zagadki dopiero chwilę przed rozpoczęciem zadania. Ostatecznie skonkludował, że najprawdopodobniej to Moody zaproponował, by ofiarą Harry’ego został właśnie on, w końcu to Szalonooki zaprowadził go nad jezioro, gdzie on, Granger, Chang i młodsza siostra Delacour dowiedzieli się, że mają przez najbliższe godziny odgrywać rolę nieprzytomnych zakładników.

*

Następne zadanie Turnieju zaplanowano dopiero pod koniec roku szkolnego, co dawało im wizję kilku najbliższych miesięcy względnego spokoju, który mogliby wykorzystać na naukę. Organizatorzy Turnieju zaś z pewnością mieli nadzieję, że uczestnicy poświęcą ten czas na szlifowanie swoich umiejętności. Malfoy zdecydował więc sprostać obu tym oczekiwaniom, wznawiając wieczorną naukę w Salonie Slytherinu. 
Ku jego zaskoczeniu jego szkolni koledzy zaczęli przejawiać większe skupienie i zaangażowanie w czasie lekcji. Nie miał zamiaru narzekać, czy też szukać w tym podstępu, zwłaszcza, że Potter dzielnie znosił nakład swoich obowiązków, nie skarżąc się przy tym zbyt często. Draco starał się odnaleźć w księgach swego ojca zaklęcia i klątwy, które mogłyby się okazać przydatne w czasie Turnieju. Ćwiczyli je w czasie, gdy Crabbe i Goyle potrzebowali więcej czasu na opanowanie szkolnego materiału, zaś Blaise od czasu do czasu angażował się w ich dodatkową naukę, zwłaszcza, gdy Malfoy odnajdywał jakieś wyjątkowo ciekawe uroki. Mieli mnóstwo czasu, więc Ślizgon nie czuł presji, pozwalając sobie trochę odpuścić, tak by ich zajęcia sprawiały im więcej radości, niż niepotrzebnego stresu.

*

Malfoy był przyzwyczajony do tego, że Harry miał swoje humorki, gorsze i lepsze dni, a czasem podczas obiadów myślami odpływał do innego wymiaru, nauczył się więc nie przejmować tym za bardzo. Tego dnia również ograniczył się tylko, do zadbania o ciało chłopaka, po prostu wmuszając w niego posiłek. Wiedział, że o spokój ducha Potter musi zatroszczyć się sam. Gdyby jego przyjaciela dręczyło coś poważnego, w końcu by się przed nim otworzył. Pozostało więc czekać.
Dołączył do rozmowy swoich przyjaciół, którzy, jak po chwili ustalił, prowadzili niedyskretną dyskusję na temat potencjalnych partnerek lub partnerów. Wszyscy zgodnie zdecydowali, że dziewczyna, która towarzyszyła Blaise’owi na Balu Bożonarodzeniowym, słusznie zerwała z nim bliższy kontakt kilka dni po pamiętnej nocy. Według nich Ellie była zbyt inteligentną i urodziwą czarownicą, żeby zniżać się do poziomu Zabiniego. Który z uśmiechem na twarzy, dzielnie przyjął krytykę, obracając ją w żart. Zaraz jednak, nie chcąc zostać jedyną ofiarą rozmowy spróbował przerzucić temat na partnerkę Harry’ego, Lunę. Ciemnoskóry stwierdził, że Gryfon nie poświęcił jej wystarczająco dużo uwagi. Widząc jednak, że Potter nie kwapi się nawet by choć spojrzeć w jego stronę, szybko wziął sobie za cel Draco i Pansy, chcąc dowiedzieć się, czy z ich randki wyniknie coś więcej.
Blondyn, będąc pewnym swojego stanowiska, uprzejmie jednak poczekał na odpowiedź dziewczyny. Nie chciał być opryskliwy lub urazić przyjaciółki, pozwolił jej więc, zgodnie ze swoimi oczekiwaniami, zaprzeczyć. Dziewczyna zrobiła to cicho i niepewnie, delikatnie się rumieniąc. Draco jednak zignorował zdenerwowanie dziewczyny, zrucając je na karb głupiego pytania Zabiniego. Ten zaś, niezłomnie ciągnął jeszcze chwilę ten temat, konsekwentnie zmieniając go w żart.
Gdy w końcu postanowili udać się na następne zajęcia, Draco musiał wyrwać Pottera z głębokiego zamyślenia, w którym ten trwał. Nie silił się na jakąś przesadną delikatność, niemal od razu ciągnąc chłopaka za dłoń i wyprowadzając go z Wielkiej Sali. 
Po drodze dołączyli do nich Granger i rudzielec, który na szczęście postanowił trzymać się z tyłu, w bezpiecznej odległości.
Musiał przyznać, że mimo nieszlachetnego pochodzenia Hermiony, jej towarzystwo przestało mu jakoś szczególnie przeszkadzać. Dziewczyna czasem potrafiła zaskoczyć go jakąś interesującą informacją lub konkluzją. Cenił sobie ich sporadyczne, krótkie rozmowy. W czasie dyskusji z Gryfonką nie musiał zniżać się do poziomu swoich przyjaciół i ograniczać zawiłości swoich wypowiedzi do poziomu… zrozumiałego. Musiał przyznać, było to dla niego odświeżające. 
Oczywiście te wnioski pozostawił dla siebie, ani myśląc głośno się nimi dzielić. Traktował dziewczynę z większym szacunkiem niż dotychczas, owszem. Nadal jednak trzymał do niej widoczny dystans.
Gdy ta, wydawało mu się,  zaskakująco inteligentna czarownica, zadała mu pytanie na temat jego i Harry’ego relacji, w pierwszej chwili nie wiedział co powiedzieć. W jego głowie szalała burza myśli, a jego usta spokojnie poruszyły się w rytm słów:
– Harry to mój przyjaciel, skąd pomysł, że moglibyśmy się spotykać?
Postanowił wyprowadzić dziewczynę z błędu, zachowując się bardzo naturalnie i pewnie. Oparł się na solidnych argumentach, tłumacząc swoje zachowanie. Przed samym sobą jednak, musiał przyznać, że jego zażyłość w stosunku do Potter’a była bardziej intensywna, niż w przypadku jego innych przyjaciół. Ta myśl nie sprawiła mu dyskomfortu. Nie uważał też, że powinien się tego wstydzić, czy się z tym kryć.
Podczas lekcji Opieki, kontakt z Harry’m był nadal utrudniony, Draco więc postanowił dalej go ignorować. Zaznaczał w podręczniku ważne informacje, które mógłby przekazać Potterowi po zajęciach. Jeśli wierzyć ich nauczycielowi, temat Żmijoptaków będą kontynuować jeszcze podczas kilku następnych lekcji. Uznał więc za kluczowe dopilnowanie, by Harry miał jakiekolwiek pojęcie o omawianym temacie.
Gdy Gajowy kazał im poszukać informacji w innym rozdziale, postanowił sięgnąć po podręcznik Gryfona, żeby ten chociaż mógł udawać, że bierze czynny udział w lekcji. Ku jego zaskoczeniu, na stronie poświęconej Leprokonusom znajdowało się kilka mokrych kropel, jakby zapowiedź deszczu. Niebo jednak od rana pozostawało bezchmurne. Mimowolnie, wzrok Draco powędrował ku twarzy przyjaciela a to, co zobaczył odebrało mu dech w piersi. Przysunął się do bruneta, pochylając nad jego uchem i szepnął:
– Harry… na Merlina, co jest?
Chłopak momentalnie uniósł na niego wzrok, wyglądając tak, jakby sam był zaskoczony całą tą sytuacją. Draco przełknął ciężko ślinę, wiedząc że jeśli uczniowie zobaczą tę cholerną Zakałę Czarodziejskiego Świata w takim stanie, przez najbliższe tygodnie ten temat będzie na językach dosłownie wszystkich. Jedną ręką wyrwał mu z rąk podręcznik, drugą złapał jego dłoń i szybkim krokiem zaczął ciągnąć go w stronę czarnego jeziora, piorunując wzrokiem każdego ucznia, który akurat miał czelność zwrócić na nich uwagę.
Ciągnąc chłopaka w bezpieczne miejsce, był kompletnie spanikowany. Nie wiedział czy Pottera coś boli, czy nie został przez nikogo zaatakowany, czy może coś mu się nie pomieszało w głowie, każda następna myśl, która go nawiedzała była coraz gorsza, a on nie był w stanie nic zrobić, mógł tylko czekać.
Walcząc z przenikającym go strachem, próbował jakoś uspokoić chłopaka. Czuł, jak ten drży w jego ramionach w spazmach płaczu, jak łzy przenikają przez szatę, przedostając się na jego tors, a każda sekunda dłuży się  godzinami.
I gdy w końcu wydawałoby się, że chłopak jest w stanie odpowiedzieć na nurtujące go pytanie „co… się stało?”, i gdy ten bełkotał coś bez sensu, starając się sklecić sensowne zdanie, dłonie Harry’ego, które kurczowo, wręcz desperacko zaciskały się na tych należących do niego, nagle osłabły, opadając wzdłuż boków Gryfona, który zachwiał się i tracąc przytomność wpadł w ramiona Draco. 
To była jedna z najgorszych chwil z życiu Malfoya. Całe jego ciało odrętwiało, a on powolnym ruchem zsunął wzrok na ciało nieprzytomnego Pottera. Drżącymi dłońmi ujął jego ramiona, potrząsając nimi. Z początku cicho i niedowierzająco powtarzał imię przyjaciela, sam nie wiedząc co ma zrobić, jak zareagować, by w końcu pełnią swojego głosu zawołać o pomoc.
Nie był magomedykiem, nie był też doświadczonym czarodziejem, co mógłby zdziałać sam? Jeśli Harry oberwał jakąś klątwą, albo na coś zachorował, jak miałby mu pomóc?
Nie liczyło się dla niego to, że właśnie w tak jawny sposób pokazywał swoją bezradność, miał kompletnie gdzieś swoją cholerną dumę, status społeczny, czy chociażby swoje nazwisko. Harry potrzebował pomocy, a on sam nie był w stanie mu jej udzielić. 
Ku jego zaskoczeniu niemal natychmiast usłyszał jakiś szelest i hałas dochodzący z głębi lasu, na którego skraju się znajdowali. Odwrócił gwałtownie wzrok w tamtym kierunku, celując różdżką w potencjalnego wroga, którym, jak się zaraz okazało, był sam Szalonooki Moody. 
– Malfoy – warknął mężczyzna, lustrując swoimi oczami całą okolicę. Jego zdrowe oko po chwili zatrzymało się na ciele Harry’ego, zaś magiczne uparcie krążyło w każdym możliwym kierunku. – Co się tu stało?
– Nie wiem, po prostu… stracił przytomność – odparł drżącym głosem.
Teraz nie myślał o tym, czy Moody był dupkiem, dlaczego łaził po Zakazanym Lasie, czego szukał w tak dużej odległości od szkoły i dlaczego wcale nie był zaskoczony tą sytuacją. Najważniejsze było to, że mężczyzna interesuje się Potterem, że jest byłym aurorem i co najważniejsze, jest w stanie pomóc Gryfonowi. 
Alastor podkuśtykał do chłopców, wyciągając w stronę bruneta różdżkę i rzucił na niego zaklęcie diagnostyczne. Niemal natychmiast z jego ust wydobyło się przekleństwo, dosyć paskudne, jak skonstatował po chwili Malfoy. Rzucił na Harry’ego zaklęcie lewitujące i szybkim krokiem ruszył w stronę szkoły.
– Musi natychmiast trafić do skrzydła szpitalnego – warknął, odwracając się w stronę blondyna. – Jak tylko dotrzemy do szkoły znajdziesz Dumbledore’a, a teraz… Teraz opowiesz mi ze szczegółami jak do tego doszło. 

*

Przez następne kilka dni Draco przychodził do skrzydła szpitalnego zaraz po lekcjach. Przesiadywał przy łóżku Harry’ego godzinami, wpatrując się w jego spokojną twarz, pogrążoną we śnie. Gdyby nie lekcje i pani Pomfrey, która wieczorami wyrzucała go ze skrzydła, zapewne spędzałby przy chorym całe dnie i noce. 
Czas mijał mu na monologach kierowanych do przyjaciela. Opowiadał o tym, co dzieje się w szkole, jakie materiały omawiają na lekcjach, próbował żartować z głupiego zachowania Crabbe’a i Goyle’a… powoli jednak zaczynając tracić nadzieję.
Nie wiedział co stało się jego przyjacielowi, poza niecodziennie długim, nieprzerywalnym snem, chłopak nie miał żadnych innych niepokojących objawów. Pomfrey uparcie twierdziła, że Harry jest po prostu przemęczony i potrzebuje dużej ilości odpoczynku, Dumbledore również nie zamierzał podważać tej tezy. Mimo, że wyglądał na bardzo wstrząśniętego, gdy dowiedział się o stanie Pottera, to po dotarciu do skrzydła szpitalnego zamiast zbadać, albo chociaż przyjrzeć się Gryfonowi, wolał uciąć sobie krótką pogawędkę z panią Pomfrey. Draco nie wiedział, co powiedziała mu kobieta, ale tuż po rozmowie, dyrektor wyglądał na znacznie bardziej zrelaksowanego.
Malfoy zauważył, że Gryfona dość często odwiedzał Szalonooki. Mijali się w drzwiach do skrzydła lub spotykali na pełne niezręczności chwile, przy łóżku chorego. Nie potrafili zamienić ze sobą ani jednego słowa. Blondyn nie przepadał za nauczycielem, a mężczyzna chyba próbował dać Draco do zrozumienia, że jego obecność jest mu bardzo nie na rękę… tak jakby mu w czymś przeszkadzał. W innych okolicznościach zachowanie profesora napewno by go zainteresowało. W obecnej chwili jednak, Ślizgon nie miał siły tego analizować. Nie ważne były teraz intrygi czy przygody. Najważniejszy był stan Harry’ego, a ten… nie poprawiał się.

*

Cień nadziei na powrót zawitał w sercu Draco, gdy do zamku wrócił Severus.
Tego dnia, nieświadomi obecności profesora Snape’a uczniowie, mieli spędzić dwugodzinny blok Eliksirów w sali Obrony Przed Czarną Magią, na zastępstwie z profesorem Moodym. Alastor zdążył się już przedstawić całej szkole jako ekscentryk i dziwak, więc żadnego z uczniów szczególnie nie zaniepokoiła absencja mężczyzny. Jedyną osobą, która po blisko piętnastu minutach czekania zaczęła nerwowo kręcić się w ławce, była Hermiona i to właśnie ona, jako jedyna, ucieszyła się na widok otwierających się drzwi. Jej uśmiech jednak zniknął tak szybko, jak się pojawił.
W drzwiach, ku jej zaskoczeniu, stanął wściekły Nietoperz, oznajmiając wszem i wobec, że jeśli cała klasa w ciągu pięciu minut nie zjawi się w lochach, wszystkich czeka godzinny test, bez możliwości poprawki.
Mężczyzna, z pewnością był świadom tego, że dotarcie do lochów w tak krótkim czasie było, krótko mówiąc, niemożliwe. Nie miał jednak zamiaru słuchać tłumaczenia swoich uczniów, ostrzegając, że za każde wypowiedziane w czasie testu słowo, będzie odbierał im punkty. W taki sposób, po godzinie pełnej męki, Snape zebrał od wszystkich uczniów pergaminy i po przeglądnięciu kilku pierwszych prac kazał uczniom przestudiować rozdziały podręcznika, których dotyczyło zaliczenie.
– Malfoy – grobowy głos nietoperza przetoczył się po sali, chwilę przed zakończeniem lekcji. – Przekaż Potterowi, że nieobecność na lekcji nie usprawiedliwia Trolla, którego dostał z testu.
Po sali niemal natychmiast przetoczyła się fala szeptów, a uczniowie zaczęli nerwowo wodzić wzrokiem między ich nauczycielem, a Ślizgonem.
– Oczywiście przekażę – odparł Draco. – Obawiam się jednak, że w stanie w którym jest, Harry może nie przyswoić odpowiednio tej informacji. 
– Jakim… znów… stanie? – Mistrz Eliksirów wycedził te słowa, wyraźnie starając się utrzymać nerwy na wodzy. 
– Harry jest w śpiączce, profesorze – wtrąciła się Hermiona, automatycznie wystrzeliwując swoją rękę w górę.
Wzrok Snape’a powolnym ruchem przeniósł się na dziewczynę, która momentalnie cofnęła kończynę, dzielnie jednak nie przerywając kontaktu wzrokowego z mężczyzną. 
– Koniec lekcji – warknął w końcu nietoperz, niemal natychmiast wstając ze swojego miejsca i przy akompaniamencie furkotu swojej szaty, opuścił salę szybkim krokiem. 

*

Każdy mijający dzień, spędzany na doglądaniu Gryfona, odbijał się na zdrowiu Draco. Godziny, które spożytkowałby na naukę lub odpoczynek spędzał w skrzydle szpitalnym. Podczas zajęć starał się być w pełni skupiony, prowadzić bardzo bogate i dokładne notatki, jednocześnie nie mogąc przestać myśleć o leżącym w skrzydle szpitalnym przyjacielu. Jego dni mijały utartym schematem - zajęcia, skrzydło szpitalne, nauka, sen. W między czasie przypominał sobie o posiłkach, choć czasem rezygnował z nich, na rzecz wcześniejszego spotkania z Gryfonem.

Draco przełknął kilka łyków soku dyniowego i pożegnawszy się krótko z kolegami, wstał od stołu w Wielkiej Sali. Podjął drogę w stronę wyjścia i gdy od drzwi dzieliło go zaledwie kilka kroków, trasę zagrodził mu nie kto inny, jak król taktu, uwielbiany przez tłumy, Wieprzlej.
– Malfoy! – rudy niemal wykrzyknął jego nazwisko.
– Przepuść mnie, Weasley – wycedził przez zęby, chcąc odepchnąć chłopaka. Z małym jednak skutkiem. Na pierwszy rzut oka widać było, że rudzielca nie obeszła choroba przyjaciela. Nic w jego wyglądzie nie zdradzało jakichkolwiek problemów ze snem, przyjmowaniem pokarmu, czy po prostu komfortem psychicznym.
– Powiedz, co już wiadomo o stanie Harry’ego? 
– Jak dokładnie wiesz – warknął Draco – stan Pottera nadal pozostaje zagadką. 
– Problem w tym, Malfoy, że nikt nie wie. Pomfrey nie wpuszcza do skrzydła szpitalnego nikogo, prócz ciebie i nauczycieli. 
– I…? – Draco uniósł jedną brew, wpatrując się w rudzielca wyczekująco. – Oczekujesz, że podam ci chusteczkę lub poklepię po ramieniu w czasie, gdy będziesz się wypłakiwał?
– Obejdzie się, Malfoy. Twierdzę, że to dość podejrzane. 
– Weasley – Draco przeczesał nerwowo swoje włosy, wzdychając ciężko. – Na rany Merlina, jeśli myślisz, że mam czas i ochotę wysłuchiwać twojego biadolenia, to grubo się mylisz. Zrób mi przysługę i wyraź się dosadniej.
– I o co się tak wkurzasz…? A może trafiłem w czuły punkt? Co, Malfoy?
– O czym ty bredzisz? – warknął głośno blondyn, resztkami sił próbują utrzymać nerwy na wodzy.
– Nie udawaj świętego! Przejrzałem cię, Malfoy! Od samego początku wiedziałem, że coś jest nie tak!
– Merlinie… – westchnął blondyn, przecierając swoją twarz palcami. – Konkretniej, Weasley. Konkretniej!
– Przestań grać! Planowałeś to od samego początku, co? Wiedziałem, że nie zacząłbyś się kręcić koło Harry’ego bez powodu. Nieźle ci to wyszło… Wzbudziłeś jego zaufanie i sympatię tak, żeby móc go unieszkodliwić tuż przed Trzecim Zadaniem?
– ...co? – blondyn spojrzał na swojego rozmówcę z niedowierzaniem, mając jeszcze nadzieję, że to, co się działo, to po prostu jakieś omamy słuchowe ze zmęczenia. 
– I po co dalej udajesz? Już się wydało! Dyrektorzy nie puszczą ci tego płazem! – rudy uśmiechnął się z satysfakcją, wypychając dumnie pierś. – Co, myślałeś, że nikt się nie domyśli? Dziecko by odkryło tę intrygę! Trułeś go, co nie…? Dlatego nietoperza nie było tak długo w szkole… Żeby oczyścić go z ewentualnych zarzutów… A teraz, kiedy wrócił, historyjka dowodząca jego niewinności jest dopracowana do perfekcji, hm? A Pomfrey? Może imperius? Wcale bym się nie zdziwił, twoja rodzina od lat babra się w czarnej magii…
– Weasley… pozwól… że dam ci dobrą radę – Draco wysyczał te słowa przez zaciśnięte zęby, przerywając tylko na wzięcie oczyszczającego, uspokajającego oddechu. – Odejdź i nie pokazuj mi się na oczy, bo naprawdę rzucę na ciebie jakąś mroczną klątwę i gwarantuję, to będzie ostatnia rzecz, jaką doświadczysz w życiu – warknął Ślizgon, ściskając różdżkę w drżącej ze zdenerwowania dłoni.
– Ron!
– Roniaczku!
W zasięgu wzroku obu chłopców nagle pojawili się dwaj bliźniaczy Wealey’owie, którzy z wyraźnie wypisanym na twarzach zdenerwowaniem, rzucili się na ramiona swojego brata.
– Co się znowu uroiło…
– …w tej twojej pustej łepetynce?
– Nic mi się nie uroiło! Czemu nikt nie widzi czegoś tak oczywistego?! – krzyknął chłopak, patrząc na braci z niedowierzaniem.
– Ron, to już jest przesada – powiedział spokojnie Fred.
– Wszyscy jesteśmy w stanie zrozumieć twoją niechęć do Malfoya. Jasne, nie lubiliście się od dzieciaka, a teraz jeszcze „ukradł” ci przyjaciela… – chciał dokończyć George. 
– Wy nic nie rozumiecie! – przerwał mu rudzielec, wyrywając się spod uścisku braci. – Nie wiecie jaki on jest! – Chłopak, w oskarżycielskim geście wskazał Malfoy’a palcem.
– Jaki, Ron? Może na chwilę odłóżmy na bok tą wieloletnią, wzajemną niechęć naszych ojców, a i nawet waszą… Spójrz na niego – George zamaszystym ruchem wskazał na blondyna – przecież, jakby się postarać, mógłby spokojnie stanąć w towarzystwie hogwardzkich duchów i nikt nie zauważyłby między nimi różnicy!
– Niekoniecznie przypomina teraz geniusza zbrodni – dodał Fred.
Draco, słysząc to, uniósł jedną brew, już będąc gotów odpowiedzieć Weasley’om jakąś ciętą ripostą. Zanim zdążył się jednak odezwać, wtrącił się rozeźlony Ron. 
– Wy… bierzecie jego stronę?! Harry to też wasz przyjaciel!
– No właśnie, bracie… – mruknął Fred, patrząc na młodszego Gryfona z rozczarowaniem i smutkiem.
– Czemu więc, ty też nie zachowasz się jak na przyjaciela przystało? Czemu z nim teraz nie jesteś, a marnujesz czas na jakieś głupie potyczki?
– Przecież Pomfrey zakazała wstępu do skrzydła!
– A spróbowałeś?! Wystarczyłoby poprosić!
– Dziesięć minut… Pomarudziliśmy jej nad głową tylko dziesięć minut i w końcu zgodziła się nas na chwilę wpuścić. – Fred wyglądał jakby odchodziły już od niego siły. 
– Zachowujesz się strasznie, Ron… od dłuższego czasu.
– Takim zachowaniem tylko wszystkich do siebie zrazisz…
– Nawet nie zauważyłeś, że nawet Ginny zaczęła cię unikać – warknęli obydwoje, najwyraźniej w końcu docierając do brata, który wyraźnie rozluźnił spięte mięśnie. 
– Ginny…? – mruknął znacznie ciszej, jakby straciwszy grunt pod nogami. 

*

– Oklumencja – warknął nietoperz, patrząc z góry na ucznia, siedzącego na krześle przed nauczycielskim biurkiem. 
– Przepraszam? – Draco zmarszczył brwi w akcie niezrozumienia.
Kilka godzin wcześniej Snape zatrzymał go na korytarzu, bez żadnego wyjaśnienia informując, że oczekuje go tego dnia, o godzinie osiemnastej, w swoim gabinecie. Najwyraźniej nie miał ochoty zdradzać powodu swojej zachcianki, a kiedy Draco przybył w umówione miejsce, został zmuszony do odczekania kilku długich chwil, gdy Mistrz Eliksirów przeglądał jakieś rozłożone na biurku pergaminy. 
Gdy w końcu wstał, obchodząc mebel tak, by zatrzymać się tuż przed postacią swojego ucznia, uraczył go tylko jednym słowem. „Oklumencja”.
– Jakie postępy poczyniłeś w trakcie mojej nieobecności? – sprecyzował swoją myśl, mężczyzna.
– Wierzę, że nie zaprzepaściłeś wszystkich godzin naszej nauki, lekceważąc ćwiczenia.
– Oczywiście że nie – odparł pewnym siebie głosem, Draco. 
Prawda była jednak zgoła inna. Z początku, rzeczywiście, kontynuował swoje ćwiczenia, poświęcając na nie wystarczająco dużo czasu i uwagi. Gdy jednak Harry trafił do szpitala, praktyka spadła na dalszy tor, by w pewnym momencie stać się tak nieistotną, że zwyczajnie o niej zapomniał.
– Świetnie. Rozumiem więc, że nie masz nic przeciwko, abym to sprawdził? – odparł Snape, niemal natychmiast wyciągając różdżkę. – Legilimens!
W pierwszej chwili Draco skupił całą siłę swojej woli, aby odeprzeć atak nauczyciela, z całkiem dobrym, według niego, efektem. Okazało się jednak, że Severus początkowo potraktował go bardzo łagodnie. Wystarczyło delikatne wzmocnienie zaklęcia, aby cała obrona blondyna runęła niczym szklana tafla.
– Ty śmiesz nazywać to oklumencją? – warknął mężczyzna, zaplatając ręce na piersi. 
– To… tylko chwilowa niedyspozycja – odparł chłopak, starając się zachować kamienną twarz. Znał Mistrza Eliksirów, wiedział, że tłumaczenie się i wymyślanie wymówek nie przyniesie żadnych efektów. O Severusie można było powiedzieć wiele, ale z pewnością nie określić go mianem empatycznego.
Legilimens – nie tracąc czasu na wysłuchiwanie słów swojego ucznia, zaatakował go ponownie. Niewielka ilość siły magicznej wystarczała, by już po kilku sekundach obrona blondyna załamywała się bezpowrotnie, a przy każdej następnej próbie Snape z premedytacją wdzierał się w coraz głębsze zakamarki umysłu Dracona.
Miał w tym swój cel. Po pierwsze, chciał uświadomić Malfoy’a jaki błąd popełnił, lekceważąc naukę oklumencji, po drugie zaś, próbował dowiedzieć się czegoś więcej o zastanawiającym stanie Pottera. Lawirował wśród wspomnień i myśli blondyna, drążąc do każdej bardziej lub mniej ważnej sceny z udziałem Gryfona. Części z nich… zdecydowanie nie chciał doświadczyć, zaraz żałując swojej decyzji. W końcu, czując irytację zmieszaną z bezsilnością, ostatni raz tego wieczoru cofnął zaklęcie. 
Nie dowiedział się kompletnie niczego ponad to, co już sam wiedział. Wcześniej przypuszczał, że Malfoy zataił przed nim jakąś istotną informację, to by z resztą wcale go nie zaskoczyło. Tym razem jednak, blondyn okazał się być wyjątkowo szczery w swojej relacji. Druga strona medalu zaś… o niej Snape miał wielką nadzieję jak najszybciej zapomnieć. Część wspomnień Draco, była znacznie… bardziej prywatna. I gdyby tylko zaklęcie zapomnienia nie wiązało się z tak dużym ryzykiem, Nietoperz był gotów użyć go na sobie w najbliższej chwili. Niestety, w obecnej sytuacji musiał jakoś przetrawić przelatujące mu przed oczami wizje obściskujących się ze sobą uczniów. Na których samą myśl, czuł na plecach nieprzyjemne dreszcze.


***


Nie wiedział ile, między jego powrotami do świadomości, mijało czasu. Mimo, że inni nazywali jego stan snem, był pewien, że to było coś… innego. Cały ten czas był przytomny, przemierzał nieskończone oceany mgły, która gnieździła się w jego umyśle. Każda ta chwila była niesamowicie przyjemna i beztroska tak, jakby nie dotyczyły go problemy normalnych ludzi, ani tym bardziej jego własne. 
Może właśnie dlatego nie potrafił wyrwać się z tego transu? Po prostu nie chciał.
Z początku, na krótkie chwile, w rzeczywistość wybudzał go każdy głośniejszy dźwięk. Szybko jednak przestał na nie reagować. Później, jedynym bodźcem, który przyciągał jego umysł ku rzeczywistemu światu, był głos Dracona. Za każdym razem, gdy słyszał cichy, zmęczony ton przyjaciela, Harry czuł się cholernie winny, ale nie wiedział co mógłby zrobić. Po chwili bólu zmieszanego z radością zwykle zanurzał się w czarnej nieświadomości, oszukując się, że te problemy wcale nie dotyczą jego. 
Większość czasu dryfował bezczynnie, relaksując się otaczającą go przyjemną nicością. Czasem wędrował, w poszukiwaniu… czegoś. Chciał poznać swój umysł, odkryć go i może znaleźć coś, co choć odrobinę różniłoby się od wszechogarniającej czerni i mimo, że czasem zapuszczał się w nieskończenie dalekie rejony, zawsze potrafił odnaleźć drogę powrotną. 
Czasem jego głowę nawiedzały urywki czyichś wspomnień, były jednak na tyle krótkie, że nie  potrafił ich w żaden sposób rozszyfrować. Był pewny, że nie należały do niego, ale wcale go to nie martwiło. Nie miał ochoty się tym przejmować. Wszystko dookoła niego odwodziło go od nieprzyjemnych myśli i mimo, że od czasu do czasu te krótkie wizje skąpane były we krwi, to mijały tak szybko, że nie zamierzał poświęcać im zbyt dużo swojego czasu.
Czasem, podczas dryfowania we mgle przeczesywał ją palcami i myślał o przyjemnych wspomnieniach. O herbatkach u Hagrida, listach i rozmowach z Syriuszem, o warzeniu eliksiru wielosokowego w łazience Jęczącej Marty, locie na Hardodziobie, wieczorach spędzonych na nauce ze Ślizgonami, o nocach spędzonych w towarzystwie Draco, zwycięskich meczach Quidditch’a, zakupach na ulicy Pokątnej, świętach spędzonych w Hogwarcie…
Nie potrafił myśleć o niczym nieprzyjemnym, wręcz nie potrafił się do tego zmusić. Nie wywierał na sobie jednak presji, miał czas, mnóstwo czasu żeby się do tego przekonać. Często jego rozważania wędrowały do tematu Draco i choć z początku część jego rozważań sprawiała mu duży dyskomfort, niemal fizyczny ból, to powoli oswajał się z tym uczuciem. Myślał o tym, co się wydarzyło między nimi, o tym co do niego czuje i kim dla niego jest, a im dłużej to trwało, tym bardziej się nie poznawał. Jego ostatnie uczucia względem przyjaciela wydawały mu się obce i nienaturalne. 
Draco Malfoy był… Nie wiedział. Poświęcił wiele czasu i prób na znalezienie odpowiedniego określenia, ale nic nie wydawało mu się odpowiednie i godne tego Ślizgona, każda zaś chwila, która przeciągała się na myśleniu o nim, przynosiła coraz więcej cierpienia.


– Harry, czy ty mnie słyszysz? – z otępienia znów wyrwał go głos blondyna. – Odpowiedz mi, proszę… – chłopak mówił rozedrganym, cichym szeptem, jakby był bliski płaczu.
Słyszał go, oczywiście że go słyszał, chociaż ton, którym posługiwał się jego przyjaciel, sprawiał że wcale tego nie chciał. Starał się odgonić od siebie dręczącą go wizję, która zaskakująco łatwo nawiedziła jego głowę. Wizję tego dumnego, pewnego siebie Ślizgona będącego na skraju płaczu. Czarę goryczy przelała kropla, która upadła na policzek Harry’ego, a która zaraz starta została, znanym mu tak dobrze, dotykiem delikatnego ciepła.
Ból, który niemal natychmiast zaczął ściskać pierś Gryfona, z sekundy na sekundę stawał się coraz trudniejszy do zniesienia. Musiał coś na to zaradzić, jakkolwiek zareagować, przerwać ten koszmarny akt. Całą siłę woli pokierował ku miejscu w którym, jak pamiętał, powinna znajdować się jego prawa ręka. Ta, którą ostatnimi dniami Draco tak często bezradnie ściskał w swej dłoni.
Każda sekunda jego wewnętrznej walki ciągnęła się niemożliwe i w końcu, gdy jego ciało odpowiedziało, reagując niemal niezauważalnym skurczem mięśni, poczuł się tak, jakby rzeczywistość z całej siły uderzyła go w twarz. Pierwszy raz, od bardzo długiego czasu nie miał w zanadrzu mnóstwa godzin, nie mógł się oszukiwać, że będzie mógł podjąć próbę za jakiś czas. Liczyło się tylko tu i teraz. Wiedział, że osiągnięcie celu to tylko kwestia samozaparcia. Z każdym kolejnym impulsem, wysyłanym ku palcom jego dłoni czuł coraz większą świadomość. Czuł się bardziej Harry’m Potterem, niż bezimiennym bytem. 
I gdy w końcu miał pewność, że odzyskał władzę nad tą częścią ciała, z trudem uniósł ramię, sięgając ku policzkowi swojego przyjaciela.
– Nie płacz – szepnął niepewnie, nie wiedząc, czy z jego ust naprawdę wydobędzie się jakiś dźwięk. Czuł jak aksamitna skóra blondyna jest mokra, a on sam drży delikatnie. 
Gdy tylko usłyszał własne słowa, poczuł nagle… po prostu wiedział już, że mu się uda. Uchylił powieki, zaraz wzrokiem odnajdując twarz blondyna, który wpatrywał się w niego bez ruchu, załzawionymi, podkrążonymi i mocno zmęczonymi oczami. – Draco, nawet w takim stanie wyglądasz pięknie – powiedział cichym, zachrypniętym głosem, uśmiechając się czule do chłopaka.
– H-Harry… – jęknął blondyn, najwyraźniej w końcu dając wiarę rzeczywistości. Odrzucając wszelkie opory, rzucił się na bruneta, obejmując ramionami jego szyję.
Gryfon z trudem uniósł swoje ręce, obejmując przyjaciela swoimi niewielkimi pokładami sił, cierpliwie pozwalając mu się wypłakać. 
Głaszcząc plecy przyjaciela, przetoczył wzrokiem po skrzydle szpitalnym. Mierząc się jednak z przykrą rzeczywistością, zaraz sięgnął po swoje okulary, które, tak jak się spodziewał, leżały na stoliku nocnym. Był tutaj sam, wszystkie łóżka były idealnie zaścielone, jakby Pomfrey nie przyjmowała innych uczniów na leczenie. Zaraz jednak skonstatował, że było to bardzo mało prawdopodobne, w końcu wypadki w szkole magii były raczej codziennością. Powolnym ruchem zsunął wzrok na delikatnie drżące ramiona blondyna. Chłopak wydawał mu się obcy, taki kruchy… jak gdyby ta osoba, która właśnie kurczowo zaciskała palce na materiale jego koszuli nocnej nie była tak dobrze mu znanym, cholernym paniczykiem, Draconem Malfoy’em. 
– Panie Malfoy, czas dobiegł ko… – gdy tylko usłyszał surowy głos pielęgniarki, gwałtownym ruchem odwrócił głowę w jej stronę. Draco zaś natychmiast się wyprostował, udając, że właśnie wcale nie dopuścił się małego ataku histerii. – Na brodę Merlina, Potter! – krzyknęła, od razu podbiegając do łóżka. – Kiedy się obudziłeś?!
– Może… z kilka minut temu? – odparł wciąż zachrypniętym głosem.
– Panie Malfoy, proszę niezwłocznie powiadomić Dyrektora! Niech pan użyje kominka w moim pokoju! – Zarządała kobieta, jednocześnie wyciągając swoją różdżkę i zaczynając rzucać na Harry’ego zaklęcia diagnostyczne.  
Ślizgon wyprostował się sztywno, chętnie korzystając z możliwości ucieczki i szybko udał się do komnat Pomfrey, zapewne w pierwszej chwili poświęcając chwilę na doprowadzenie swojej osoby do stanu akceptowalnego, a dopiero w następnej, gdy był już pewien, że wygląda zadowalająco, sprowadzając Dyrektora.
Minęła dosłownie chwila, gdy w drzwiach prowadzących do pokojów pielęgniarki, pojawił się Dumbledore w towarzystwie Dracona, Moody’ego i Snape’a. Harry był jeszcze w czasie badań, gdy jego łózko otoczyła cała ta szarańcza. 
– Harry, jak się czujesz? – pierwszy odezwał się Albus, uśmiechając się z wyraźną ulgą.
– Mn, w porządku – odparł z trudem. – Trochę zmęczony…
– Potter, pamiętasz cokolwiek sprzed omdlenia? Myślisz, że to mógł być atak? Wiesz kto mógłby to zrobić? Masz jakiekolwiek podejrzenia? – od razu wtrącił się Moody, wściekle lustrując całe jego ciało swoim magicznym okiem.
– Nie… po prostu zrobiło mi się słabo i… chyba zemdlałem.
– Nie widziałeś żadnego napastnika? Może podejrzewasz kogoś? Nie uważasz, że któryś z reprezentantów mógłby chcieć pozbyć się konkurencji? – ciągnął dalej Szalonooki.
– Alastorze, myślę że za wcześnie na takie oskarżenia – odezwał się Dumbledore, sprawiając że Moody wykrzywił się brzydko, nie kontynuując jednak wypowiedzi.
– Potter, podejrzewam że pozwoliłeś się otruć – głos zabrał Snape.
Jego ton był jednak wyprany z wszelkich emocji, jakby stan w którym znajdował się uczeń nie do końca go obchodził.
– A skoro nasz pacjent jest już przytomny, to jeśli pan dyrektor pozwoli, chętnie sprawdzę, czy w organizmie Pottera nie ma śladów żadnej niepożądanej substancji – mężczyzna zwrócił się do najstarszego w gronie czarodzieja.
– Bardzo proszę, Severusie. Pani Pomfrey nie powinna mieć teraz żadnych obiekcji, prawda Poppy? – Albus uśmiechnął się do kobiety, która wyraźnie walczyła ze sobą, nie będąc przekonana co do słuszności badań. W końcu jednak pokręciła głową, dając za wygraną. 
– Oby tylko pan Potter ponownie nie wylądował szpitalnym łóżku – powiedziała surowo, chowając różdżkę i jednocześnie dając do zrozumienia, że zakończyła już swoje badania.