8 kwi 2020

XIX

Aga, niesamowicie się cieszę, że sen Harry'ego z Draco w roli głównej ci się spodobał, haha <3. Sama uważam, że ta scena mogłaby się zdarzyć w rzeczywistości!
Mam nadzieję że nowy rozdział trochę umili ci przebywanie w domu <3.

__________

XIX

Albusie, co z nim?”
Mógłby przysiąc, że gdzieś z oddali usłyszał głos McGonagall.
Poppy twierdzi, że jest po prostu osłabiony.”
Ten głos mógł należeć do Dumbledore’a. 

*

*

– Panie Malfoy, proszę natychmiast opuścić skrzydło szpitalne! O tej godzinie uczniowie mają obowiązek przebywać w Pokojach Wspólnych!
Z otępienia wyrwał go krzyk pani Pomfrey, a przyjemne ciepło otaczające jego dłoń nagle zniknęło.


*

– Nadal się nie obudził? 
Tym razem głos należał do Hermiony.
– Pomfrey twierdzi, że to kwestia najbliższych dni… 
Ten zaś do Draco, ale był dziwnie cichy i słaby.

*

*

– Potter, ile czasu masz zamiar jeszcze spać? 
Teraz wybudziło go warknięcie Moody’ego. 
– Jesteś nam potrzebny, bez ciebie się nie uda…

*

*

– Pan wybaczy, Dyrektorze, ale skąd wziął się tak absurdalny pomysł, że to mogą być skutki osłabienia? 
Ten ironiczny, zimny głos mógł należeć tylko do jednej osoby. 

*

*

– Koniec z tym! Skrzydło szpitalne to nie cyrk, przestańcie go ciągle nachodzić! Potter jest pod stałą obserwacją! Nie zgadzam się na żadne nowe badania! Nie wykażą niczego więcej ponad to, co już wiemy! 
Głos Pomfrey był naprawdę zdenerwowany i nienaturalnie podniesiony, jakby właśnie prowadziła z kimś kłótnię.

*

*

– Harry, ty przeklęty dupku…
Z transu znów wybudził go głos Draco. Potter pogodził się już z tym, że ten dźwięk zaraz zniknie ale, ku jego zaskoczeniu, po chwili ponownie rozbrzmiał. 
– Wszyscy tu odchodzimy od zmysłów. Już ci to mówiłem, ale… Severus wrócił. Jak tylko się dowiedział, że jesteś w skrzydle szpitalnym, od razu przyszedł cię odwiedzić… Ostatnio ciągle ktoś tu zaglądał, ale Pomfrey w końcu straciła cierpliwość i zakazała wstępu do skrzydła szpitalnego. Udało mi się ją wyprosić o chociaż kilka minut… 
Nastąpiła chwila ciszy. 
– Ten twój skretyniały przyjaciel, Wieprzlej… twierdzi, że to moja wina, iż leżysz w skrzydle szpitalnym… Jego bracia dość głośno wyrazili swoją dezaprobatę dla jego zachowania. Nie, żebym potrzebował ich pomocy. Jednak… od tamtej pory rudzielec zdecydował się mnie unikać.
Głos blondyna był słaby i cichy, ale Harry mógł przysiąc, że chłopak uśmiechał się teraz do niego, w taki delikatny, zarezerwowany dla nielicznych, sposób.
– Oh, mój czas najwyraźniej się skończył. Do jutra bliznowaty. 
Wraz z tym zdaniem, znów zniknęło przyjemne ciepło otaczające jego dłoń. 

*
– Jak się dzisiaj czujesz? Jesteś gotowy do pobudki? 
Harry poczuł, jak to szczególne, oczekiwane przez niego ciepło zaciska się na jego palcach. 
– Sam nie wiem, co mogę ci jeszcze powiedzieć… Granger, ona nie odpuszcza, przekopuje całą bibliotekę starając się odnaleźć cokolwiek, co mogłoby ci pomóc. Myślę, że to bezcelowe, ale najwyraźniej pozwala jej to jakoś znieść tą całą sytuację. Pytałem ojca, ale on również kazał mi odpuścić i cierpliwie oczekiwać rezultatów twojej śpiączki… Obawiam się, że mogę mieć paranoję, ale to wszystko wygląda mi na jakąś zmowę. Nie masz żadnych niepokojących objawów, Pomfrey twierdzi, że to normalne zmęczenie, lecz gdy Severus chciał podać ci eliksiry, kategorycznie mu zabroniła, obawiając się o reakcję twojego organizmu. Dokładnie tak, jakby wiedziała, że coś mogłoby ci zaszkodzić. A jednak wszyscy nadal każą nam czekać… 
Draco znów zamilkł.
– Wznowiłem lekcje oklumencji… Sev twierdzi, że osiągnąłem nawet gorszy poziom od ciebie. Powinieneś być dumny, Potter… 
Blondyn głośno przełknął ślinę, jakby walczył ze słowami, które nie chciały przejść mu przez gardło.
– Wyglądasz tak, jakbyś już był martwy… Gdybyś tylko dał mi chociaż najmniejszy znak, żebym wiedział, że przynajmniej mnie słyszysz…


  • Kilka dni wcześniej *


Każde wspomnienie tego feralnego wieczoru wzbudzało w nim całą gamę uczuć. Od złości, przez zażenowanie, aż po delikatną nutkę satysfakcji. Wtedy nie był w stanie przewidzieć konsekwencji, które przyniosą ze sobą jego decyzje. Zdradziecki umysł, jak i organizm nastawiony był na tu i teraz. A tu i teraz liczyło się działanie. 
Dopiero, gdy zostali w salonie sami i gdy spojrzał na twarz swojej ofiary, zaczął wyraźniej pojmować to, co się chwilę wcześniej między nimi wydarzyło. 
Przysłowiowe A zostało już wypowiedziane, nie było więc innej drogi, tylko mężnie podjąć się kontynuacji tego życiowego alfabetu i ukłonić się w stronę nieznanego i niebezpiecznego B
W taki właśnie sposób podjął decyzję o zamachnięciu się ciężką księgą, którą znalazł nieopodal, w kierunku głowy swojego przyjaciela. To, zgodnie z jego oczekiwaniami, wybudziło chłopaka z transu. Nie mógł jednak na tym poprzestać. Widział jak bardzo ten wcześniejszy, niecodzienny czyn wpłynął na jego przyjaciela i jak wyraźne mogą być tego skutki. Nie było czasu na słabość, którą w głębi duszy odczuwał. W tak patowych sytuacjach, na ratunek zawsze przychodziło mu, zakorzenione w nim już w dzieciństwie, bycie Malfoyem. 
Cynizm, zgryźliwość i ironia. Mógł na nie liczyć zawsze, gdy świat wokół niego zaczynał tracić swój ład i porządek. 
I gdy w końcu upewnił się, że z jego przyjacielem wszystko w porządku, postanowił podjąć się próby ucieczki. Potencjalnie problematycznej, zważając na godzinę policyjną, która panowała wówczas w zamku. Gryfon jednak uspokoił jego rozedrgane nerwy, uświadamiając go jak silna, mimo obaw blondyna, jest ich relacja. 
Ponowne obawy nawiedziły go dopiero wiele godzin później, gdy wybudzony przez Pottera, nieprzytomnie wtulił się w jego ciało, instynktownie przybliżając do przyjemnego ciepła.
Ten upokarzający odruch wykształcił się u niego już w dzieciństwie. Pamiętał, że zawsze wyczekiwał dnia, w którym w jego domu miał pojawić się Teodor wraz ze swoim ojcem. Młodemu Nottowi i jemu zwykle udawało się ubłagać rodziców, by pozwolili im spać w jednej sypialni. Tamte noce spędzali na długich rozmowach, leżąc blisko siebie i wyobrażając sobie ich przyszłe dni w Hogwarcie. Z wiekiem jednak zaczął rosnąć dystans między nimi, a Nott zaczął zamykać się w sobie. Jako członkowie zaprzyjaźnionych rodzin czystokrwistych oczywiście nadal utrzymywali ze sobą kontakt, jednak nie była to już tak wielka zażyłość. 
Od czasów dzieciństwa, Draco nie miał już okazji dzielić z nikim łóżka więc, aż do pamiętnej nocy po Balu Bożonarodzeniowym, nie był świadomy tego, że ten kłopotliwy odruch nadal w nim został. Gryfon jednak nie wydawał się zniesmaczony jego zachowaniem. Sprawiał wręcz, że poczucie dyskomfortu, związanego z tak jawnym aktem bezbronności, przestawało mieć dla blondyna jakiekolwiek znaczenie.
Draco wciąż miał za złe Potterowi sposób, w jak potraktował go w czasie Drugiego Zadania. Pomimo leków, które podała mu Pomfrey, siniak zajmujący większą część jego klatki piersiowej nie chciał się goić, a ból który mu towarzyszył, utrudniał codzienne czynności. Na dłuższą metę  jednak, wymuszanie poczucia winy na Potterze wydało mu się bezsensowne. Nie przynosiło to ulgi, a dręczenie Gryfona nie było już tak przyjemne, jak za dawnych lat. Większość czasu więc milczał, starając się ignorować uciążliwe dolegliwości i czekając aż w końcu ustaną.
Jego myśli krążyły wokół decyzji, którą podjęli dyrektorzy w kwestii wyboru ofiary Pottera. Wiele razy i w bardzo dosadny sposób zostało podkreślone, że zadaniem reprezentantów jest odzyskanie czegoś dla nich cennego. Wątpił, żeby Dumbledore sam zaproponował, by to właśnie on został tym „cennym czymś”, zaś Karkarow i Maxime byli obcymi ludźmi, którzy nie mieli żadnych podstaw, by zaproponować jego kandydaturę. Z początku podejrzewał, że wszystko wynikło z inicjatywy Pottera, jednak ten uparcie temu zaprzeczał, twierdząc, że rozszyfrował dokładną treść zagadki dopiero chwilę przed rozpoczęciem zadania. Ostatecznie skonkludował, że najprawdopodobniej to Moody zaproponował, by ofiarą Harry’ego został właśnie on, w końcu to Szalonooki zaprowadził go nad jezioro, gdzie on, Granger, Chang i młodsza siostra Delacour dowiedzieli się, że mają przez najbliższe godziny odgrywać rolę nieprzytomnych zakładników.

*

Następne zadanie Turnieju zaplanowano dopiero pod koniec roku szkolnego, co dawało im wizję kilku najbliższych miesięcy względnego spokoju, który mogliby wykorzystać na naukę. Organizatorzy Turnieju zaś z pewnością mieli nadzieję, że uczestnicy poświęcą ten czas na szlifowanie swoich umiejętności. Malfoy zdecydował więc sprostać obu tym oczekiwaniom, wznawiając wieczorną naukę w Salonie Slytherinu. 
Ku jego zaskoczeniu jego szkolni koledzy zaczęli przejawiać większe skupienie i zaangażowanie w czasie lekcji. Nie miał zamiaru narzekać, czy też szukać w tym podstępu, zwłaszcza, że Potter dzielnie znosił nakład swoich obowiązków, nie skarżąc się przy tym zbyt często. Draco starał się odnaleźć w księgach swego ojca zaklęcia i klątwy, które mogłyby się okazać przydatne w czasie Turnieju. Ćwiczyli je w czasie, gdy Crabbe i Goyle potrzebowali więcej czasu na opanowanie szkolnego materiału, zaś Blaise od czasu do czasu angażował się w ich dodatkową naukę, zwłaszcza, gdy Malfoy odnajdywał jakieś wyjątkowo ciekawe uroki. Mieli mnóstwo czasu, więc Ślizgon nie czuł presji, pozwalając sobie trochę odpuścić, tak by ich zajęcia sprawiały im więcej radości, niż niepotrzebnego stresu.

*

Malfoy był przyzwyczajony do tego, że Harry miał swoje humorki, gorsze i lepsze dni, a czasem podczas obiadów myślami odpływał do innego wymiaru, nauczył się więc nie przejmować tym za bardzo. Tego dnia również ograniczył się tylko, do zadbania o ciało chłopaka, po prostu wmuszając w niego posiłek. Wiedział, że o spokój ducha Potter musi zatroszczyć się sam. Gdyby jego przyjaciela dręczyło coś poważnego, w końcu by się przed nim otworzył. Pozostało więc czekać.
Dołączył do rozmowy swoich przyjaciół, którzy, jak po chwili ustalił, prowadzili niedyskretną dyskusję na temat potencjalnych partnerek lub partnerów. Wszyscy zgodnie zdecydowali, że dziewczyna, która towarzyszyła Blaise’owi na Balu Bożonarodzeniowym, słusznie zerwała z nim bliższy kontakt kilka dni po pamiętnej nocy. Według nich Ellie była zbyt inteligentną i urodziwą czarownicą, żeby zniżać się do poziomu Zabiniego. Który z uśmiechem na twarzy, dzielnie przyjął krytykę, obracając ją w żart. Zaraz jednak, nie chcąc zostać jedyną ofiarą rozmowy spróbował przerzucić temat na partnerkę Harry’ego, Lunę. Ciemnoskóry stwierdził, że Gryfon nie poświęcił jej wystarczająco dużo uwagi. Widząc jednak, że Potter nie kwapi się nawet by choć spojrzeć w jego stronę, szybko wziął sobie za cel Draco i Pansy, chcąc dowiedzieć się, czy z ich randki wyniknie coś więcej.
Blondyn, będąc pewnym swojego stanowiska, uprzejmie jednak poczekał na odpowiedź dziewczyny. Nie chciał być opryskliwy lub urazić przyjaciółki, pozwolił jej więc, zgodnie ze swoimi oczekiwaniami, zaprzeczyć. Dziewczyna zrobiła to cicho i niepewnie, delikatnie się rumieniąc. Draco jednak zignorował zdenerwowanie dziewczyny, zrucając je na karb głupiego pytania Zabiniego. Ten zaś, niezłomnie ciągnął jeszcze chwilę ten temat, konsekwentnie zmieniając go w żart.
Gdy w końcu postanowili udać się na następne zajęcia, Draco musiał wyrwać Pottera z głębokiego zamyślenia, w którym ten trwał. Nie silił się na jakąś przesadną delikatność, niemal od razu ciągnąc chłopaka za dłoń i wyprowadzając go z Wielkiej Sali. 
Po drodze dołączyli do nich Granger i rudzielec, który na szczęście postanowił trzymać się z tyłu, w bezpiecznej odległości.
Musiał przyznać, że mimo nieszlachetnego pochodzenia Hermiony, jej towarzystwo przestało mu jakoś szczególnie przeszkadzać. Dziewczyna czasem potrafiła zaskoczyć go jakąś interesującą informacją lub konkluzją. Cenił sobie ich sporadyczne, krótkie rozmowy. W czasie dyskusji z Gryfonką nie musiał zniżać się do poziomu swoich przyjaciół i ograniczać zawiłości swoich wypowiedzi do poziomu… zrozumiałego. Musiał przyznać, było to dla niego odświeżające. 
Oczywiście te wnioski pozostawił dla siebie, ani myśląc głośno się nimi dzielić. Traktował dziewczynę z większym szacunkiem niż dotychczas, owszem. Nadal jednak trzymał do niej widoczny dystans.
Gdy ta, wydawało mu się,  zaskakująco inteligentna czarownica, zadała mu pytanie na temat jego i Harry’ego relacji, w pierwszej chwili nie wiedział co powiedzieć. W jego głowie szalała burza myśli, a jego usta spokojnie poruszyły się w rytm słów:
– Harry to mój przyjaciel, skąd pomysł, że moglibyśmy się spotykać?
Postanowił wyprowadzić dziewczynę z błędu, zachowując się bardzo naturalnie i pewnie. Oparł się na solidnych argumentach, tłumacząc swoje zachowanie. Przed samym sobą jednak, musiał przyznać, że jego zażyłość w stosunku do Potter’a była bardziej intensywna, niż w przypadku jego innych przyjaciół. Ta myśl nie sprawiła mu dyskomfortu. Nie uważał też, że powinien się tego wstydzić, czy się z tym kryć.
Podczas lekcji Opieki, kontakt z Harry’m był nadal utrudniony, Draco więc postanowił dalej go ignorować. Zaznaczał w podręczniku ważne informacje, które mógłby przekazać Potterowi po zajęciach. Jeśli wierzyć ich nauczycielowi, temat Żmijoptaków będą kontynuować jeszcze podczas kilku następnych lekcji. Uznał więc za kluczowe dopilnowanie, by Harry miał jakiekolwiek pojęcie o omawianym temacie.
Gdy Gajowy kazał im poszukać informacji w innym rozdziale, postanowił sięgnąć po podręcznik Gryfona, żeby ten chociaż mógł udawać, że bierze czynny udział w lekcji. Ku jego zaskoczeniu, na stronie poświęconej Leprokonusom znajdowało się kilka mokrych kropel, jakby zapowiedź deszczu. Niebo jednak od rana pozostawało bezchmurne. Mimowolnie, wzrok Draco powędrował ku twarzy przyjaciela a to, co zobaczył odebrało mu dech w piersi. Przysunął się do bruneta, pochylając nad jego uchem i szepnął:
– Harry… na Merlina, co jest?
Chłopak momentalnie uniósł na niego wzrok, wyglądając tak, jakby sam był zaskoczony całą tą sytuacją. Draco przełknął ciężko ślinę, wiedząc że jeśli uczniowie zobaczą tę cholerną Zakałę Czarodziejskiego Świata w takim stanie, przez najbliższe tygodnie ten temat będzie na językach dosłownie wszystkich. Jedną ręką wyrwał mu z rąk podręcznik, drugą złapał jego dłoń i szybkim krokiem zaczął ciągnąć go w stronę czarnego jeziora, piorunując wzrokiem każdego ucznia, który akurat miał czelność zwrócić na nich uwagę.
Ciągnąc chłopaka w bezpieczne miejsce, był kompletnie spanikowany. Nie wiedział czy Pottera coś boli, czy nie został przez nikogo zaatakowany, czy może coś mu się nie pomieszało w głowie, każda następna myśl, która go nawiedzała była coraz gorsza, a on nie był w stanie nic zrobić, mógł tylko czekać.
Walcząc z przenikającym go strachem, próbował jakoś uspokoić chłopaka. Czuł, jak ten drży w jego ramionach w spazmach płaczu, jak łzy przenikają przez szatę, przedostając się na jego tors, a każda sekunda dłuży się  godzinami.
I gdy w końcu wydawałoby się, że chłopak jest w stanie odpowiedzieć na nurtujące go pytanie „co… się stało?”, i gdy ten bełkotał coś bez sensu, starając się sklecić sensowne zdanie, dłonie Harry’ego, które kurczowo, wręcz desperacko zaciskały się na tych należących do niego, nagle osłabły, opadając wzdłuż boków Gryfona, który zachwiał się i tracąc przytomność wpadł w ramiona Draco. 
To była jedna z najgorszych chwil z życiu Malfoya. Całe jego ciało odrętwiało, a on powolnym ruchem zsunął wzrok na ciało nieprzytomnego Pottera. Drżącymi dłońmi ujął jego ramiona, potrząsając nimi. Z początku cicho i niedowierzająco powtarzał imię przyjaciela, sam nie wiedząc co ma zrobić, jak zareagować, by w końcu pełnią swojego głosu zawołać o pomoc.
Nie był magomedykiem, nie był też doświadczonym czarodziejem, co mógłby zdziałać sam? Jeśli Harry oberwał jakąś klątwą, albo na coś zachorował, jak miałby mu pomóc?
Nie liczyło się dla niego to, że właśnie w tak jawny sposób pokazywał swoją bezradność, miał kompletnie gdzieś swoją cholerną dumę, status społeczny, czy chociażby swoje nazwisko. Harry potrzebował pomocy, a on sam nie był w stanie mu jej udzielić. 
Ku jego zaskoczeniu niemal natychmiast usłyszał jakiś szelest i hałas dochodzący z głębi lasu, na którego skraju się znajdowali. Odwrócił gwałtownie wzrok w tamtym kierunku, celując różdżką w potencjalnego wroga, którym, jak się zaraz okazało, był sam Szalonooki Moody. 
– Malfoy – warknął mężczyzna, lustrując swoimi oczami całą okolicę. Jego zdrowe oko po chwili zatrzymało się na ciele Harry’ego, zaś magiczne uparcie krążyło w każdym możliwym kierunku. – Co się tu stało?
– Nie wiem, po prostu… stracił przytomność – odparł drżącym głosem.
Teraz nie myślał o tym, czy Moody był dupkiem, dlaczego łaził po Zakazanym Lasie, czego szukał w tak dużej odległości od szkoły i dlaczego wcale nie był zaskoczony tą sytuacją. Najważniejsze było to, że mężczyzna interesuje się Potterem, że jest byłym aurorem i co najważniejsze, jest w stanie pomóc Gryfonowi. 
Alastor podkuśtykał do chłopców, wyciągając w stronę bruneta różdżkę i rzucił na niego zaklęcie diagnostyczne. Niemal natychmiast z jego ust wydobyło się przekleństwo, dosyć paskudne, jak skonstatował po chwili Malfoy. Rzucił na Harry’ego zaklęcie lewitujące i szybkim krokiem ruszył w stronę szkoły.
– Musi natychmiast trafić do skrzydła szpitalnego – warknął, odwracając się w stronę blondyna. – Jak tylko dotrzemy do szkoły znajdziesz Dumbledore’a, a teraz… Teraz opowiesz mi ze szczegółami jak do tego doszło. 

*

Przez następne kilka dni Draco przychodził do skrzydła szpitalnego zaraz po lekcjach. Przesiadywał przy łóżku Harry’ego godzinami, wpatrując się w jego spokojną twarz, pogrążoną we śnie. Gdyby nie lekcje i pani Pomfrey, która wieczorami wyrzucała go ze skrzydła, zapewne spędzałby przy chorym całe dnie i noce. 
Czas mijał mu na monologach kierowanych do przyjaciela. Opowiadał o tym, co dzieje się w szkole, jakie materiały omawiają na lekcjach, próbował żartować z głupiego zachowania Crabbe’a i Goyle’a… powoli jednak zaczynając tracić nadzieję.
Nie wiedział co stało się jego przyjacielowi, poza niecodziennie długim, nieprzerywalnym snem, chłopak nie miał żadnych innych niepokojących objawów. Pomfrey uparcie twierdziła, że Harry jest po prostu przemęczony i potrzebuje dużej ilości odpoczynku, Dumbledore również nie zamierzał podważać tej tezy. Mimo, że wyglądał na bardzo wstrząśniętego, gdy dowiedział się o stanie Pottera, to po dotarciu do skrzydła szpitalnego zamiast zbadać, albo chociaż przyjrzeć się Gryfonowi, wolał uciąć sobie krótką pogawędkę z panią Pomfrey. Draco nie wiedział, co powiedziała mu kobieta, ale tuż po rozmowie, dyrektor wyglądał na znacznie bardziej zrelaksowanego.
Malfoy zauważył, że Gryfona dość często odwiedzał Szalonooki. Mijali się w drzwiach do skrzydła lub spotykali na pełne niezręczności chwile, przy łóżku chorego. Nie potrafili zamienić ze sobą ani jednego słowa. Blondyn nie przepadał za nauczycielem, a mężczyzna chyba próbował dać Draco do zrozumienia, że jego obecność jest mu bardzo nie na rękę… tak jakby mu w czymś przeszkadzał. W innych okolicznościach zachowanie profesora napewno by go zainteresowało. W obecnej chwili jednak, Ślizgon nie miał siły tego analizować. Nie ważne były teraz intrygi czy przygody. Najważniejszy był stan Harry’ego, a ten… nie poprawiał się.

*

Cień nadziei na powrót zawitał w sercu Draco, gdy do zamku wrócił Severus.
Tego dnia, nieświadomi obecności profesora Snape’a uczniowie, mieli spędzić dwugodzinny blok Eliksirów w sali Obrony Przed Czarną Magią, na zastępstwie z profesorem Moodym. Alastor zdążył się już przedstawić całej szkole jako ekscentryk i dziwak, więc żadnego z uczniów szczególnie nie zaniepokoiła absencja mężczyzny. Jedyną osobą, która po blisko piętnastu minutach czekania zaczęła nerwowo kręcić się w ławce, była Hermiona i to właśnie ona, jako jedyna, ucieszyła się na widok otwierających się drzwi. Jej uśmiech jednak zniknął tak szybko, jak się pojawił.
W drzwiach, ku jej zaskoczeniu, stanął wściekły Nietoperz, oznajmiając wszem i wobec, że jeśli cała klasa w ciągu pięciu minut nie zjawi się w lochach, wszystkich czeka godzinny test, bez możliwości poprawki.
Mężczyzna, z pewnością był świadom tego, że dotarcie do lochów w tak krótkim czasie było, krótko mówiąc, niemożliwe. Nie miał jednak zamiaru słuchać tłumaczenia swoich uczniów, ostrzegając, że za każde wypowiedziane w czasie testu słowo, będzie odbierał im punkty. W taki sposób, po godzinie pełnej męki, Snape zebrał od wszystkich uczniów pergaminy i po przeglądnięciu kilku pierwszych prac kazał uczniom przestudiować rozdziały podręcznika, których dotyczyło zaliczenie.
– Malfoy – grobowy głos nietoperza przetoczył się po sali, chwilę przed zakończeniem lekcji. – Przekaż Potterowi, że nieobecność na lekcji nie usprawiedliwia Trolla, którego dostał z testu.
Po sali niemal natychmiast przetoczyła się fala szeptów, a uczniowie zaczęli nerwowo wodzić wzrokiem między ich nauczycielem, a Ślizgonem.
– Oczywiście przekażę – odparł Draco. – Obawiam się jednak, że w stanie w którym jest, Harry może nie przyswoić odpowiednio tej informacji. 
– Jakim… znów… stanie? – Mistrz Eliksirów wycedził te słowa, wyraźnie starając się utrzymać nerwy na wodzy. 
– Harry jest w śpiączce, profesorze – wtrąciła się Hermiona, automatycznie wystrzeliwując swoją rękę w górę.
Wzrok Snape’a powolnym ruchem przeniósł się na dziewczynę, która momentalnie cofnęła kończynę, dzielnie jednak nie przerywając kontaktu wzrokowego z mężczyzną. 
– Koniec lekcji – warknął w końcu nietoperz, niemal natychmiast wstając ze swojego miejsca i przy akompaniamencie furkotu swojej szaty, opuścił salę szybkim krokiem. 

*

Każdy mijający dzień, spędzany na doglądaniu Gryfona, odbijał się na zdrowiu Draco. Godziny, które spożytkowałby na naukę lub odpoczynek spędzał w skrzydle szpitalnym. Podczas zajęć starał się być w pełni skupiony, prowadzić bardzo bogate i dokładne notatki, jednocześnie nie mogąc przestać myśleć o leżącym w skrzydle szpitalnym przyjacielu. Jego dni mijały utartym schematem - zajęcia, skrzydło szpitalne, nauka, sen. W między czasie przypominał sobie o posiłkach, choć czasem rezygnował z nich, na rzecz wcześniejszego spotkania z Gryfonem.

Draco przełknął kilka łyków soku dyniowego i pożegnawszy się krótko z kolegami, wstał od stołu w Wielkiej Sali. Podjął drogę w stronę wyjścia i gdy od drzwi dzieliło go zaledwie kilka kroków, trasę zagrodził mu nie kto inny, jak król taktu, uwielbiany przez tłumy, Wieprzlej.
– Malfoy! – rudy niemal wykrzyknął jego nazwisko.
– Przepuść mnie, Weasley – wycedził przez zęby, chcąc odepchnąć chłopaka. Z małym jednak skutkiem. Na pierwszy rzut oka widać było, że rudzielca nie obeszła choroba przyjaciela. Nic w jego wyglądzie nie zdradzało jakichkolwiek problemów ze snem, przyjmowaniem pokarmu, czy po prostu komfortem psychicznym.
– Powiedz, co już wiadomo o stanie Harry’ego? 
– Jak dokładnie wiesz – warknął Draco – stan Pottera nadal pozostaje zagadką. 
– Problem w tym, Malfoy, że nikt nie wie. Pomfrey nie wpuszcza do skrzydła szpitalnego nikogo, prócz ciebie i nauczycieli. 
– I…? – Draco uniósł jedną brew, wpatrując się w rudzielca wyczekująco. – Oczekujesz, że podam ci chusteczkę lub poklepię po ramieniu w czasie, gdy będziesz się wypłakiwał?
– Obejdzie się, Malfoy. Twierdzę, że to dość podejrzane. 
– Weasley – Draco przeczesał nerwowo swoje włosy, wzdychając ciężko. – Na rany Merlina, jeśli myślisz, że mam czas i ochotę wysłuchiwać twojego biadolenia, to grubo się mylisz. Zrób mi przysługę i wyraź się dosadniej.
– I o co się tak wkurzasz…? A może trafiłem w czuły punkt? Co, Malfoy?
– O czym ty bredzisz? – warknął głośno blondyn, resztkami sił próbują utrzymać nerwy na wodzy.
– Nie udawaj świętego! Przejrzałem cię, Malfoy! Od samego początku wiedziałem, że coś jest nie tak!
– Merlinie… – westchnął blondyn, przecierając swoją twarz palcami. – Konkretniej, Weasley. Konkretniej!
– Przestań grać! Planowałeś to od samego początku, co? Wiedziałem, że nie zacząłbyś się kręcić koło Harry’ego bez powodu. Nieźle ci to wyszło… Wzbudziłeś jego zaufanie i sympatię tak, żeby móc go unieszkodliwić tuż przed Trzecim Zadaniem?
– ...co? – blondyn spojrzał na swojego rozmówcę z niedowierzaniem, mając jeszcze nadzieję, że to, co się działo, to po prostu jakieś omamy słuchowe ze zmęczenia. 
– I po co dalej udajesz? Już się wydało! Dyrektorzy nie puszczą ci tego płazem! – rudy uśmiechnął się z satysfakcją, wypychając dumnie pierś. – Co, myślałeś, że nikt się nie domyśli? Dziecko by odkryło tę intrygę! Trułeś go, co nie…? Dlatego nietoperza nie było tak długo w szkole… Żeby oczyścić go z ewentualnych zarzutów… A teraz, kiedy wrócił, historyjka dowodząca jego niewinności jest dopracowana do perfekcji, hm? A Pomfrey? Może imperius? Wcale bym się nie zdziwił, twoja rodzina od lat babra się w czarnej magii…
– Weasley… pozwól… że dam ci dobrą radę – Draco wysyczał te słowa przez zaciśnięte zęby, przerywając tylko na wzięcie oczyszczającego, uspokajającego oddechu. – Odejdź i nie pokazuj mi się na oczy, bo naprawdę rzucę na ciebie jakąś mroczną klątwę i gwarantuję, to będzie ostatnia rzecz, jaką doświadczysz w życiu – warknął Ślizgon, ściskając różdżkę w drżącej ze zdenerwowania dłoni.
– Ron!
– Roniaczku!
W zasięgu wzroku obu chłopców nagle pojawili się dwaj bliźniaczy Wealey’owie, którzy z wyraźnie wypisanym na twarzach zdenerwowaniem, rzucili się na ramiona swojego brata.
– Co się znowu uroiło…
– …w tej twojej pustej łepetynce?
– Nic mi się nie uroiło! Czemu nikt nie widzi czegoś tak oczywistego?! – krzyknął chłopak, patrząc na braci z niedowierzaniem.
– Ron, to już jest przesada – powiedział spokojnie Fred.
– Wszyscy jesteśmy w stanie zrozumieć twoją niechęć do Malfoya. Jasne, nie lubiliście się od dzieciaka, a teraz jeszcze „ukradł” ci przyjaciela… – chciał dokończyć George. 
– Wy nic nie rozumiecie! – przerwał mu rudzielec, wyrywając się spod uścisku braci. – Nie wiecie jaki on jest! – Chłopak, w oskarżycielskim geście wskazał Malfoy’a palcem.
– Jaki, Ron? Może na chwilę odłóżmy na bok tą wieloletnią, wzajemną niechęć naszych ojców, a i nawet waszą… Spójrz na niego – George zamaszystym ruchem wskazał na blondyna – przecież, jakby się postarać, mógłby spokojnie stanąć w towarzystwie hogwardzkich duchów i nikt nie zauważyłby między nimi różnicy!
– Niekoniecznie przypomina teraz geniusza zbrodni – dodał Fred.
Draco, słysząc to, uniósł jedną brew, już będąc gotów odpowiedzieć Weasley’om jakąś ciętą ripostą. Zanim zdążył się jednak odezwać, wtrącił się rozeźlony Ron. 
– Wy… bierzecie jego stronę?! Harry to też wasz przyjaciel!
– No właśnie, bracie… – mruknął Fred, patrząc na młodszego Gryfona z rozczarowaniem i smutkiem.
– Czemu więc, ty też nie zachowasz się jak na przyjaciela przystało? Czemu z nim teraz nie jesteś, a marnujesz czas na jakieś głupie potyczki?
– Przecież Pomfrey zakazała wstępu do skrzydła!
– A spróbowałeś?! Wystarczyłoby poprosić!
– Dziesięć minut… Pomarudziliśmy jej nad głową tylko dziesięć minut i w końcu zgodziła się nas na chwilę wpuścić. – Fred wyglądał jakby odchodziły już od niego siły. 
– Zachowujesz się strasznie, Ron… od dłuższego czasu.
– Takim zachowaniem tylko wszystkich do siebie zrazisz…
– Nawet nie zauważyłeś, że nawet Ginny zaczęła cię unikać – warknęli obydwoje, najwyraźniej w końcu docierając do brata, który wyraźnie rozluźnił spięte mięśnie. 
– Ginny…? – mruknął znacznie ciszej, jakby straciwszy grunt pod nogami. 

*

– Oklumencja – warknął nietoperz, patrząc z góry na ucznia, siedzącego na krześle przed nauczycielskim biurkiem. 
– Przepraszam? – Draco zmarszczył brwi w akcie niezrozumienia.
Kilka godzin wcześniej Snape zatrzymał go na korytarzu, bez żadnego wyjaśnienia informując, że oczekuje go tego dnia, o godzinie osiemnastej, w swoim gabinecie. Najwyraźniej nie miał ochoty zdradzać powodu swojej zachcianki, a kiedy Draco przybył w umówione miejsce, został zmuszony do odczekania kilku długich chwil, gdy Mistrz Eliksirów przeglądał jakieś rozłożone na biurku pergaminy. 
Gdy w końcu wstał, obchodząc mebel tak, by zatrzymać się tuż przed postacią swojego ucznia, uraczył go tylko jednym słowem. „Oklumencja”.
– Jakie postępy poczyniłeś w trakcie mojej nieobecności? – sprecyzował swoją myśl, mężczyzna.
– Wierzę, że nie zaprzepaściłeś wszystkich godzin naszej nauki, lekceważąc ćwiczenia.
– Oczywiście że nie – odparł pewnym siebie głosem, Draco. 
Prawda była jednak zgoła inna. Z początku, rzeczywiście, kontynuował swoje ćwiczenia, poświęcając na nie wystarczająco dużo czasu i uwagi. Gdy jednak Harry trafił do szpitala, praktyka spadła na dalszy tor, by w pewnym momencie stać się tak nieistotną, że zwyczajnie o niej zapomniał.
– Świetnie. Rozumiem więc, że nie masz nic przeciwko, abym to sprawdził? – odparł Snape, niemal natychmiast wyciągając różdżkę. – Legilimens!
W pierwszej chwili Draco skupił całą siłę swojej woli, aby odeprzeć atak nauczyciela, z całkiem dobrym, według niego, efektem. Okazało się jednak, że Severus początkowo potraktował go bardzo łagodnie. Wystarczyło delikatne wzmocnienie zaklęcia, aby cała obrona blondyna runęła niczym szklana tafla.
– Ty śmiesz nazywać to oklumencją? – warknął mężczyzna, zaplatając ręce na piersi. 
– To… tylko chwilowa niedyspozycja – odparł chłopak, starając się zachować kamienną twarz. Znał Mistrza Eliksirów, wiedział, że tłumaczenie się i wymyślanie wymówek nie przyniesie żadnych efektów. O Severusie można było powiedzieć wiele, ale z pewnością nie określić go mianem empatycznego.
Legilimens – nie tracąc czasu na wysłuchiwanie słów swojego ucznia, zaatakował go ponownie. Niewielka ilość siły magicznej wystarczała, by już po kilku sekundach obrona blondyna załamywała się bezpowrotnie, a przy każdej następnej próbie Snape z premedytacją wdzierał się w coraz głębsze zakamarki umysłu Dracona.
Miał w tym swój cel. Po pierwsze, chciał uświadomić Malfoy’a jaki błąd popełnił, lekceważąc naukę oklumencji, po drugie zaś, próbował dowiedzieć się czegoś więcej o zastanawiającym stanie Pottera. Lawirował wśród wspomnień i myśli blondyna, drążąc do każdej bardziej lub mniej ważnej sceny z udziałem Gryfona. Części z nich… zdecydowanie nie chciał doświadczyć, zaraz żałując swojej decyzji. W końcu, czując irytację zmieszaną z bezsilnością, ostatni raz tego wieczoru cofnął zaklęcie. 
Nie dowiedział się kompletnie niczego ponad to, co już sam wiedział. Wcześniej przypuszczał, że Malfoy zataił przed nim jakąś istotną informację, to by z resztą wcale go nie zaskoczyło. Tym razem jednak, blondyn okazał się być wyjątkowo szczery w swojej relacji. Druga strona medalu zaś… o niej Snape miał wielką nadzieję jak najszybciej zapomnieć. Część wspomnień Draco, była znacznie… bardziej prywatna. I gdyby tylko zaklęcie zapomnienia nie wiązało się z tak dużym ryzykiem, Nietoperz był gotów użyć go na sobie w najbliższej chwili. Niestety, w obecnej sytuacji musiał jakoś przetrawić przelatujące mu przed oczami wizje obściskujących się ze sobą uczniów. Na których samą myśl, czuł na plecach nieprzyjemne dreszcze.


***


Nie wiedział ile, między jego powrotami do świadomości, mijało czasu. Mimo, że inni nazywali jego stan snem, był pewien, że to było coś… innego. Cały ten czas był przytomny, przemierzał nieskończone oceany mgły, która gnieździła się w jego umyśle. Każda ta chwila była niesamowicie przyjemna i beztroska tak, jakby nie dotyczyły go problemy normalnych ludzi, ani tym bardziej jego własne. 
Może właśnie dlatego nie potrafił wyrwać się z tego transu? Po prostu nie chciał.
Z początku, na krótkie chwile, w rzeczywistość wybudzał go każdy głośniejszy dźwięk. Szybko jednak przestał na nie reagować. Później, jedynym bodźcem, który przyciągał jego umysł ku rzeczywistemu światu, był głos Dracona. Za każdym razem, gdy słyszał cichy, zmęczony ton przyjaciela, Harry czuł się cholernie winny, ale nie wiedział co mógłby zrobić. Po chwili bólu zmieszanego z radością zwykle zanurzał się w czarnej nieświadomości, oszukując się, że te problemy wcale nie dotyczą jego. 
Większość czasu dryfował bezczynnie, relaksując się otaczającą go przyjemną nicością. Czasem wędrował, w poszukiwaniu… czegoś. Chciał poznać swój umysł, odkryć go i może znaleźć coś, co choć odrobinę różniłoby się od wszechogarniającej czerni i mimo, że czasem zapuszczał się w nieskończenie dalekie rejony, zawsze potrafił odnaleźć drogę powrotną. 
Czasem jego głowę nawiedzały urywki czyichś wspomnień, były jednak na tyle krótkie, że nie  potrafił ich w żaden sposób rozszyfrować. Był pewny, że nie należały do niego, ale wcale go to nie martwiło. Nie miał ochoty się tym przejmować. Wszystko dookoła niego odwodziło go od nieprzyjemnych myśli i mimo, że od czasu do czasu te krótkie wizje skąpane były we krwi, to mijały tak szybko, że nie zamierzał poświęcać im zbyt dużo swojego czasu.
Czasem, podczas dryfowania we mgle przeczesywał ją palcami i myślał o przyjemnych wspomnieniach. O herbatkach u Hagrida, listach i rozmowach z Syriuszem, o warzeniu eliksiru wielosokowego w łazience Jęczącej Marty, locie na Hardodziobie, wieczorach spędzonych na nauce ze Ślizgonami, o nocach spędzonych w towarzystwie Draco, zwycięskich meczach Quidditch’a, zakupach na ulicy Pokątnej, świętach spędzonych w Hogwarcie…
Nie potrafił myśleć o niczym nieprzyjemnym, wręcz nie potrafił się do tego zmusić. Nie wywierał na sobie jednak presji, miał czas, mnóstwo czasu żeby się do tego przekonać. Często jego rozważania wędrowały do tematu Draco i choć z początku część jego rozważań sprawiała mu duży dyskomfort, niemal fizyczny ból, to powoli oswajał się z tym uczuciem. Myślał o tym, co się wydarzyło między nimi, o tym co do niego czuje i kim dla niego jest, a im dłużej to trwało, tym bardziej się nie poznawał. Jego ostatnie uczucia względem przyjaciela wydawały mu się obce i nienaturalne. 
Draco Malfoy był… Nie wiedział. Poświęcił wiele czasu i prób na znalezienie odpowiedniego określenia, ale nic nie wydawało mu się odpowiednie i godne tego Ślizgona, każda zaś chwila, która przeciągała się na myśleniu o nim, przynosiła coraz więcej cierpienia.


– Harry, czy ty mnie słyszysz? – z otępienia znów wyrwał go głos blondyna. – Odpowiedz mi, proszę… – chłopak mówił rozedrganym, cichym szeptem, jakby był bliski płaczu.
Słyszał go, oczywiście że go słyszał, chociaż ton, którym posługiwał się jego przyjaciel, sprawiał że wcale tego nie chciał. Starał się odgonić od siebie dręczącą go wizję, która zaskakująco łatwo nawiedziła jego głowę. Wizję tego dumnego, pewnego siebie Ślizgona będącego na skraju płaczu. Czarę goryczy przelała kropla, która upadła na policzek Harry’ego, a która zaraz starta została, znanym mu tak dobrze, dotykiem delikatnego ciepła.
Ból, który niemal natychmiast zaczął ściskać pierś Gryfona, z sekundy na sekundę stawał się coraz trudniejszy do zniesienia. Musiał coś na to zaradzić, jakkolwiek zareagować, przerwać ten koszmarny akt. Całą siłę woli pokierował ku miejscu w którym, jak pamiętał, powinna znajdować się jego prawa ręka. Ta, którą ostatnimi dniami Draco tak często bezradnie ściskał w swej dłoni.
Każda sekunda jego wewnętrznej walki ciągnęła się niemożliwe i w końcu, gdy jego ciało odpowiedziało, reagując niemal niezauważalnym skurczem mięśni, poczuł się tak, jakby rzeczywistość z całej siły uderzyła go w twarz. Pierwszy raz, od bardzo długiego czasu nie miał w zanadrzu mnóstwa godzin, nie mógł się oszukiwać, że będzie mógł podjąć próbę za jakiś czas. Liczyło się tylko tu i teraz. Wiedział, że osiągnięcie celu to tylko kwestia samozaparcia. Z każdym kolejnym impulsem, wysyłanym ku palcom jego dłoni czuł coraz większą świadomość. Czuł się bardziej Harry’m Potterem, niż bezimiennym bytem. 
I gdy w końcu miał pewność, że odzyskał władzę nad tą częścią ciała, z trudem uniósł ramię, sięgając ku policzkowi swojego przyjaciela.
– Nie płacz – szepnął niepewnie, nie wiedząc, czy z jego ust naprawdę wydobędzie się jakiś dźwięk. Czuł jak aksamitna skóra blondyna jest mokra, a on sam drży delikatnie. 
Gdy tylko usłyszał własne słowa, poczuł nagle… po prostu wiedział już, że mu się uda. Uchylił powieki, zaraz wzrokiem odnajdując twarz blondyna, który wpatrywał się w niego bez ruchu, załzawionymi, podkrążonymi i mocno zmęczonymi oczami. – Draco, nawet w takim stanie wyglądasz pięknie – powiedział cichym, zachrypniętym głosem, uśmiechając się czule do chłopaka.
– H-Harry… – jęknął blondyn, najwyraźniej w końcu dając wiarę rzeczywistości. Odrzucając wszelkie opory, rzucił się na bruneta, obejmując ramionami jego szyję.
Gryfon z trudem uniósł swoje ręce, obejmując przyjaciela swoimi niewielkimi pokładami sił, cierpliwie pozwalając mu się wypłakać. 
Głaszcząc plecy przyjaciela, przetoczył wzrokiem po skrzydle szpitalnym. Mierząc się jednak z przykrą rzeczywistością, zaraz sięgnął po swoje okulary, które, tak jak się spodziewał, leżały na stoliku nocnym. Był tutaj sam, wszystkie łóżka były idealnie zaścielone, jakby Pomfrey nie przyjmowała innych uczniów na leczenie. Zaraz jednak skonstatował, że było to bardzo mało prawdopodobne, w końcu wypadki w szkole magii były raczej codziennością. Powolnym ruchem zsunął wzrok na delikatnie drżące ramiona blondyna. Chłopak wydawał mu się obcy, taki kruchy… jak gdyby ta osoba, która właśnie kurczowo zaciskała palce na materiale jego koszuli nocnej nie była tak dobrze mu znanym, cholernym paniczykiem, Draconem Malfoy’em. 
– Panie Malfoy, czas dobiegł ko… – gdy tylko usłyszał surowy głos pielęgniarki, gwałtownym ruchem odwrócił głowę w jej stronę. Draco zaś natychmiast się wyprostował, udając, że właśnie wcale nie dopuścił się małego ataku histerii. – Na brodę Merlina, Potter! – krzyknęła, od razu podbiegając do łóżka. – Kiedy się obudziłeś?!
– Może… z kilka minut temu? – odparł wciąż zachrypniętym głosem.
– Panie Malfoy, proszę niezwłocznie powiadomić Dyrektora! Niech pan użyje kominka w moim pokoju! – Zarządała kobieta, jednocześnie wyciągając swoją różdżkę i zaczynając rzucać na Harry’ego zaklęcia diagnostyczne.  
Ślizgon wyprostował się sztywno, chętnie korzystając z możliwości ucieczki i szybko udał się do komnat Pomfrey, zapewne w pierwszej chwili poświęcając chwilę na doprowadzenie swojej osoby do stanu akceptowalnego, a dopiero w następnej, gdy był już pewien, że wygląda zadowalająco, sprowadzając Dyrektora.
Minęła dosłownie chwila, gdy w drzwiach prowadzących do pokojów pielęgniarki, pojawił się Dumbledore w towarzystwie Dracona, Moody’ego i Snape’a. Harry był jeszcze w czasie badań, gdy jego łózko otoczyła cała ta szarańcza. 
– Harry, jak się czujesz? – pierwszy odezwał się Albus, uśmiechając się z wyraźną ulgą.
– Mn, w porządku – odparł z trudem. – Trochę zmęczony…
– Potter, pamiętasz cokolwiek sprzed omdlenia? Myślisz, że to mógł być atak? Wiesz kto mógłby to zrobić? Masz jakiekolwiek podejrzenia? – od razu wtrącił się Moody, wściekle lustrując całe jego ciało swoim magicznym okiem.
– Nie… po prostu zrobiło mi się słabo i… chyba zemdlałem.
– Nie widziałeś żadnego napastnika? Może podejrzewasz kogoś? Nie uważasz, że któryś z reprezentantów mógłby chcieć pozbyć się konkurencji? – ciągnął dalej Szalonooki.
– Alastorze, myślę że za wcześnie na takie oskarżenia – odezwał się Dumbledore, sprawiając że Moody wykrzywił się brzydko, nie kontynuując jednak wypowiedzi.
– Potter, podejrzewam że pozwoliłeś się otruć – głos zabrał Snape.
Jego ton był jednak wyprany z wszelkich emocji, jakby stan w którym znajdował się uczeń nie do końca go obchodził.
– A skoro nasz pacjent jest już przytomny, to jeśli pan dyrektor pozwoli, chętnie sprawdzę, czy w organizmie Pottera nie ma śladów żadnej niepożądanej substancji – mężczyzna zwrócił się do najstarszego w gronie czarodzieja.
– Bardzo proszę, Severusie. Pani Pomfrey nie powinna mieć teraz żadnych obiekcji, prawda Poppy? – Albus uśmiechnął się do kobiety, która wyraźnie walczyła ze sobą, nie będąc przekonana co do słuszności badań. W końcu jednak pokręciła głową, dając za wygraną. 
– Oby tylko pan Potter ponownie nie wylądował szpitalnym łóżku – powiedziała surowo, chowając różdżkę i jednocześnie dając do zrozumienia, że zakończyła już swoje badania. 

13 sty 2020

XVIII

Aga - O nieee! Ale skąd ja znam ból zagubionych opowiadań... Lata temu, po podobnej akcji spisałam sobie na kartkę tytuły najlepszych, moim zdaniem, historii i za każdym razem, gdy przy sprzątaniu na nią trafiam dopada mnie wspaniałe uczucie nostalgii <3.
Nie ważne z resztą, cieszę się, że udało Ci się odnaleźć ten adres <3
Odpowiadając na drugą część komentarza - Hermiona mimo swoich wad potrafi wykorzystać również swoje zalety, czasem w najmniej spodziewanym momencie, ale! Takie sytuacje są najlepsze.
Hahaha, scena z Ronem nakrywającym nasze gołąbeczki w łóżku byłaby wspaniała, zaiste! Widzę ją wręcz oczami wyobraźni <3.
Ah, kochana, cieszę się na każdy twój komentarz <3 Dziękuję ci za każde najmniejsze słowo i... mam nadzieję, że rozdział 18sty chociaż w kilku miejscach cię zaskoczy, haha <3 

__________

XVIII

Miniona noc była dla Dracona i Harry’ego brzemienna w skutkach. Lekcja sprzed zaledwie dwóch miesięcy okazała się niewystarczająca, a ich organizmy intensywnie buntowały się przed zatrważającą ilością alkoholu, który zaaplikowali poprzedniego wieczora. Długie godziny, po wierzy Gryfindoru rozchodziła się kakofonia dźwięków, które świadczyły o grupowym zatruciu alkoholowym i dopiero wczesnym porankiem ustały ostatnie raniące uszy i duszę dźwięki, pozwalając mieszkańcom dormitorium zapaść w miarę spokojny, nieprzerywany sen. 

*

Harry zbudził się dopiero po przespaniu rekordowych dziesięciu godzin i przypuszczał, że gdyby nie poruszył się dość gwałtownie, chcąc rozprostować nogę, którą właśnie przeszył bolesny skurcz, jego towarzysz spałby znacznie dłużej.
Draco otworzył leniwie oczy, przecierając je zaraz dłońmi i rozejrzał się wokół siebie. Widząc sylwetkę bruneta i niezmącone promieniami słońca łoże, osłonięte zaciągniętymi szczelnie kotarami, ponownie zamknął oczy. Naciągnął na ramiona kołdrę i, jakby chroniąc się przed zimnem, wczepił się w ciało przyjaciela.
Harry przyglądał się temu z zaspanym uśmiechem na twarzy. W wierzy Gryffindoru, w przeciwieństwie do lochów, rzadko bywało zimno. Nie miał jednak zamiaru odtrącać blondyna. Przymknął oczy, wplatając palce w miękkie i teraz mocno rozburzone włosy Ślizgona i przeczesując je delikatnie, zaczął odtwarzać w myślach scenariusz wczorajszego dnia.
Jego wspomnienia były dość klarowne, do czasu… gdy Hermiona zaproponowała grę w butelkę. Wówczas, miał wrażenie, alkohol zaczął samoistnie pojawiać się w szklance, tuż po jego wypiciu. 
Harry kojarzył urywki jakichś zadań, świetną zabawę i… jedna rzecz nie przestawała go nawiedzać. Na jakikolwiek tor nie schodziłyby jego myśli, to wspomnienie uparcie do niego wracało. Wizja pięknych szarobłękitnych tęczówek, które wpatrywały się w niego, gdy…
Harry zacisnął nerwowo zęby na dolnej wardze. Niemal czuł te cholerne, ciepłe usta na swoich własnych…
Nie mógł uwierzyć, że to naprawdę mogło się wydarzyć, a jednak doskonale pamiętał rozmowę, którą toczyli z Draconem po przyjęciu, a jej kontekst był… cóż, oczywisty.
– Potter, jeśli wyrwiesz mi choć jeden włos, oskalpuję cię żywcem – usłyszał markotne burknięcie, gdzieś w okolicach swojej klatki piersiowej.
Jego wzrok powędrował w stronę dłoni, którą właśnie kurczowo zaciskał na platynowym puklu. Momentalnie rozluźnił mięśnie, chcąc przeprosić przyjaciela, ten jednak zamruczał z zadowoleniem i wtulił się w niego, układając się na jego ciele wygodniej.
– Nie przestawaj, to było relaksujące – odezwał się zaraz cicho, sięgając po ramię Pottera. Przesunął palcami wzdłuż delikatnie zarysowanych mięśni bruneta, miękkiej skórze po wewnętrznej stronie przedramienia, by w końcu sięgnąć ku jego dłoni. Splótł razem ich palce i pociągnął ich złączone dłonie ku swojej talii, opatulając się nimi.
Harry jak urzeczony, poprowadził swoją drugą dłoń ku głowie chłopaka, ponownie zaczynając przeczesywać jego włosy.
– Tak się zastanawiam… – mruknął Harry, na tyle cicho, by nie zaburzać panującego w tej chwili nastroju. 
– Mm…?
– Jakby to było, gdybym na dworcu na Kings Cross nie spotkał Weasley’ów…
Draco przez dłuższy czas nie przerywał ciszy, w końcu decydując się tylko delikatnie wzruszyć ramionami. 
– Nie wiem jaki jest sens, żeby się nad tym zastanawiać. Przeszłości nie da się zmienić, Harry.
– W sumie, to… zawsze są zmieniacze czasu – zażartował cicho, niezobowiązująco.
Draco momentalnie jednak poderwał się, opierając dłonie o ramiona Pottera.
– Nawet o tym nie myśl – szepnął groźnie, owiewając usta chłopaka ciepłym podmuchem. Mimo, że komentarz bruneta wyraźnie zdenerwował Draco i Gryfon powinien skupić się na powodzie wzburzenia Malfoya, Harry nie mógł powstrzymać delikatnego, zdradzieckiego rumieńca, który wykwitł na jego policzkach w odpowiedzi na tak bliski i intensywny kontakt z przyjacielem. – Zabawa czasem jest cholernie niebezpieczna. To, że jesteśmy teraz w tym miejscu i w tym czasie jest konsekwencją każdej naszej, nawet najmniejszej decyzji. 
– I myślisz, że naprawdę nie ma żadnej możliwości…?
– Jest, nazywają to przeznaczeniem – uśmiechnął się z kpiną chłopak. – Ale z tego co wiem, żadna wieszczka nie przepowiedziała jeszcze, że nasze losy splotą się ze sobą, niezależnie od podjętych decyzji.
Blondyn uśmiechnął się z rozbawieniem pomieszanym z delikatną kpiną i westchnął ciężko, zajmując wcześniejszą pozycję, na klatce piersiowej Gryfona.
– Twoja przyjaźń jest dla mnie zbyt cenna, żeby móc tak lekkomyślnie wystawiać ją na próbę – wymruczał blondyn.
– Jesteś niesamowity, Draco – powiedział Harry, kręcąc głową i opierając się wygodniej o poduszkę.
– Tym razem, gdyż…?
– Sam nie wiem, masz talent do słów. Potrafią chwytać za serce.
Blondyn zaśmiał się tylko cicho w odpowiedzi, nie kontynuując już tematu.
Wsłuchiwał się w rytm bicia serca Harry’ego, rozkoszował przyjemną ciepłotą jego ciała i relaksował pod delikatnym dotykiem palców przyjaciela. W tej chwili marzył o nocach spędzonych w taki sposób. Potter sprawiał, że czuł się bezpiecznie, że mógł otworzyć się przed nim znacznie bardziej, niż przed innymi i choć nie wiedział, czy kiedyś pozwoli sobie w pełni to zrobić, to sama ta świadomość teraz w pełni mu wystarczała.

*

Chłopcy wstali dopiero późnym popołudniem. Wiele godzin spędzonych na odpoczynku nie sprawiło jednak, że w pełni zregenerowali swoje siły. Ich organizmy były wykończone nocnymi ekscesami i rozpaczliwie potrzebowały uzupełnienia płynów i pożywienia. Doprowadzenie się do stanu reprezentatywnego zajęło im sporo czasu. Draco dość opornie podszedł do kwestii pożyczenia od Harry’ego ubrań, gdyż, jego zdaniem, brunet kompletnie nie miał gustu i gdy w końcu zdecydował się założyć na siebie prostą, czarną szatę, ostrzegł bruneta, że przy okazji najbliższej wycieczki do Hogsmeade zaciągnie go na zakupy.
Dla Harry’ego, który całe życie ubierał się w stare, za duże ubrania po swoim kuzynie, jego czarodziejskie szaty były szczytem elegancji, jednak zostawił ten komentarz dla siebie i tylko wzruszył ramionami, godząc się na plan przyjaciela. 
Gdy w końcu dotarli do Wielkiej Sali, ich Ślizgońscy towarzysze zalali ich powodzią pytań odnoszących się do nocnej nieobecności Draco. Nie trudno było zauważyć, że większość uczniów przy stole Gryffindoru wyglądała na równie zmęczonych co oni, więc wysnucie prawidłowych wniosków nie sprawiło im zbyt dużego wyzwania. Harry’ego jednak nie obchodziły domysły przyjaciół. Dopóki mógł w spokoju wyczekiwać końca dnia, nie miał zamiaru przejmować się czymkolwiek lub kimkolwiek. Na tę myśl uśmiechnął się błogo i położył głowę na stole, rozważając krótką drzemkę. 
Nie była mu jednak dana, gdyż chwilę później tuż przy jego głowie wylądowała hogwardzka sowa, która, zanim zdążył chociaż zareagować, uszczypnęła go w nos, dziobem. 
Zaklął cicho, podrywając się momentalnie i spojrzał na ptaka ze złością. Sowa miała przyczepiony do nóżki list. 
– Wspaniale… – burknął Harry, przeczuwając, że treść tej wiadomości wcale mu się nie spodoba. 
– To ewidentnie któreś z profesorów – zauważył Draco, a brunet skinął tylko głową w odpowiedzi i odebrał przesyłkę, pozwalając sowie odlecieć. Rozwinął kawałek pergaminu, czując nieprzyjemny ucisk w żołądku i przeczytał treść wiadomości:

Spotkajmy się w moim gabinecie, dziś po kolacji.
Słodka Lukrecja” 

– Wiesz o co może chodzić? – spytał Draco, marszcząc delikatnie brwi.
– Domyślam się – mruknął Harry, wsuwając liścik do kieszeni szaty. – Opowiem ci wieczorem… albo jutro rano.

***

Harry stanął pod posągiem gargulca, na drugim piętrze, wpatrując się w niego z niepewną miną. Wcale nie miał ochoty rozmawiać z dyrektorem, a zwłaszcza w stanie, w którym się właśnie znajdywał. Nie mógł jednak odwlekać tej rozmowy w nieskończoność, zwłaszcza, że to właśnie Dumbledore zrobił pierwszy i decydujący krok w stronę ich spotkania. 
– Kurwa… – przeklął cicho, przeczesując palcami włosy, po czym zebrał się w sobie i wyprostował, spinając nerwowo plecy. – Słodka lukrecja – wypowiedział wyraźnie hasło. 
Posąg odsunął się natychmiast, ukazując kręte schody prowadzące do gabinetu dyrektora. Harry niechętnie z nich skorzystał, po chwili docierając pod ciężkie, drewniane drzwi. Oszczędził sobie pukania, otwierając jedno ze skrzydeł i wkroczył do okrągłego gabinetu.
Ku jego zaskoczeniu, w środku, prócz Albusa siedzącego przy biurku, znajdowała się jeszcze jedna osoba. 
– Profesorze? – spytał zdziwiony, przyglądając się stojącemu nieopodal biurka i opierającemu się o swoją laskę, Moody’emu.
– Dyrektor poprosił mnie, żebym przysłuchał się waszej rozmowie – zdradził bez oporów mężczyzna.
– Nie rozumiem… – przyznał brunet, zajmując krzesło przed biurkiem Dumbledore’a.
– Mam się dowiedzieć, czy nie pleciesz bzdur, Potter – burknął Szalonooki, wyciągając w stronę chłopaka fiolkę z mętną, szarawą cieczą. – Masz, wypij to. 
Harry odebrał od mężczyzny naczynko, przyglądając się mu niepewnie. 
– To chyba nie eliksir prawdy? – zaśmiał się nerwowo, przytykając ujście fiolki do nosa.
– Nie, dzieciaku. To eliksir na kaca – warknął Moody, wyglądając na mocno zniecierpliwionego. – Wyglądasz, jakbyś miał zaraz zejść. 
Harry spojrzał niepewnie na milczącego Dumbledore’a, który tylko uśmiechnął się dobrodusznie i skinął głową. Gryfon skrzywił się nieznacznie i jednym haustem wychylił zawartość fiolki. Natychmiast poczuł się o wiele lepiej, minęło otępienie, zmęczenie i szum w uszach. Odpuściły nudności i głód, w skrócie, czuł się teraz całkiem dobrze.
– Harry, możesz nam opowiedzieć o eliksirze, którego użyłeś w czasie drugiego zadania Turnieju Trójmagicznego? – spytał Dumbledore, łącząc swoje długie palce samymi koniuszkami. 
– Ee… to eliksir transmutacyjny – wzruszył ramionami swobodnie.
– A czy możesz nam powiedzieć skąd go masz, Harry?
– Zamówiłem na pokątnej. To nie było specjalnie trudne – odparł, marszcząc brwi. – Nie rozumiem o co…
– Od kogo zamówiłeś ten eliksir? – wtrącił się głośno Moody.
– Już nie pamiętam nazwiska, zamawiałem go dłuższy czas temu. Musiałbym to sprawdzić… Ale co jest nie tak z tym eliksirem? Nie rozumiem o co chodzi – Harry wodził wzrokiem od jednego mężczyzny, do drugiego. – Pamiętam, że w liście prosiłem o coś skutecznego. Przecież to nie było wbrew regułom, prawda?
– Nie, Harry… problem w tym że… – zaczął Albus, na chwilę przerywając, jakby szukał odpowiednich słów. 
– Potter, gdybyś się zainteresował, co takiego zażyłeś, albo z jakich jest to składników, wiedziałbyś, że nie wiele temu brakuje, żeby znaleźć się w rejestrze mikstur czarnomagicznych – warknął Moody, skracając całą tę farsę.
Harry grał od początku ich rozmowy, teraz nie mógł się poddać, zwłaszcza, że przyglądali mu się dwaj cholernie inteligentni czarodzieje. 
– Ale… używałem go do ćwiczeń przed Turniejem… poczułbym, że jest coś nie tak… – jego wzrok zaczął nerwowo przeskakiwać między twarzami mężczyzn. – Może to coś innego? Napewno to jakaś pomyłka…
– Obawiam się, że nie – odparł cicho, Dumbledore.
– Ale… skoro… a efekty uboczne? A co, jeśli coś się ze mną stanie? – Harry spojrzał na Moody’ego, ale widząc jego minę, momentalnie uciekł od niego wzrokiem. 
– Potter, nie panikuj – warknął Alastor, wywracając oczami. – Przyjęcie jednego, prawie, podkreślam, prawie czarnomagicznego wywaru, nie czyni cię od razu czarnoksiężnikiem, uzależnionym od zupy z kolumbijskiej magnolii.
– Czego? – brunet zmarszczył brwi, przyglądając się z niezrozumieniem mężczyźnie.
– Mocno uzależniająca, halucynogenna roślina – odparł lekceważąco mężczyzna. – Nic ci nie będzie. Chcieliśmy cię tylko uświadomić, że przyjmowanie każdego nieznanego specyfiku, jaki wyda ci się w danej sytuacji pomocny, może nie być najrozsądniejsze. Innymi słowy, głupie.
– Alastorze, może warto byłoby poprosić panią Pomfrey o eliksiry oczyszczające – zaproponował Albus.
– Wątpię żeby była taka konieczność. Wnioskując po wyglądzie pana Pottera, ilość alkoholu, który wlał w siebie ostatniej nocy, oczyściła jego przełyk i żołądek z wszelkiej treści. – Moody mówiąc to, sięgnął po fiolkę, którą Harry do tej pory trzymał w dłoniach i wyrwał ją w dość brutalny sposób. – Przyznaję, świetny pomysł Potter, ale powiedziałbym, dość masochistyczny. – Mężczyzna uśmiechnął się krzywo, rozciągając blizny na swojej twarzy. – Albusie. – Mężczyzna odwrócił się w stronę dyrektora, schylił głowę, żegnając się z nim i zdecydowanym krokiem ruszył w stronę wyjścia z gabinetu. 
Gryfon odwrócił się w stronę byłego Aurora, obserwując jego kroki. Czuł się trochę zagubiony, nie wiedział czy rozmowa z Dumbledore’m już została zakończona i czy też powinien iść, czy może starzec chce jeszcze z nim o czymś porozmawiać.
– Harry, czy wiesz, czemu tuż po drugim zadaniu Turnieju, nie wpuściłem do zamku reporterów? – gdy tylko za Moody’m zamknęły się drzwi, Dumbledore znów zabrał głos, zwracając na siebie uwagę Gryfona.
– Szczerze? Nie wiedziałem i… muszę przyznać, było mi to bardzo na rękę, ale teraz… domyślam się.
– Więc rozumiesz, że nie możemy sobie pozwolić, by opinia publiczna dowiedziała się o tym incydencie, Harry? – Albus wyraźnie spoważniał. Wyprostował się w fotelu, przyglądając uważnie twarzy chłopaka. – Może masz jakiś pomysł?
– Nie moglibyśmy powiedzieć prawdy? Puki profesor Moody nie powiedział mi czego użyłem, sam byłem przekonany, że to najzwyczajniejszy eliksir transmutacyjny.
– Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł… Nieżyczliwi ludzie bardzo łatwo znajdą odpowiedzi na niezadane pytania.
– A może zaklęcie transmutacyjne?
– Może, ale… Harry, musiałoby być naprawdę potężne. Proste zaklęcia, których miałeś okazję uczyć się na zajęciach zmieniają tylko powłokę. Takie, które potrafiłoby nadać ci cechy i umiejętności postaci, w którą się zmienisz jest niezwykle trudne. Spójrz na przykład Viktora Kruma, jest jednym z potężniejszych uczniów Durmstrangu, co udowodniła Czara, wybierając go na reprezentanta szkoły. Postawił na zaklęcie transmutacyjne, a jednak nie było one w pełni skuteczne. Musiałbyś opanować ten czar i… musielibyśmy wierzyć, że do tego czasu nikt nie zmusi cię do użycia go…
– Chyba nie mamy wyjścia, profesorze – mruknął Gryfon, wzruszając ramionami.
– Podchodzisz do tego tematu zbyt beztrosko, mój chłopcze – mężczyzna podniósł odrobinę głos. – Nie możesz lekceważyć tej sytuacji, już na to za późno, Harry. 
– Nie lekceważę jej… – odparł cicho, czując się nagle bardzo niepewnie.
– Dobrze… – Albus wyraźnie się uspokoił, wyglądając jednak, jakby właśnie się nad czymś zastanawiał. – Dobrze Harry, możesz narazie iść – powiedział Dumbledore, nie podnosząc nawet wzroku na Gryfona. 
– Ale ja… chciałbym o coś spytać, Profesorze.
Harry wiedział, że tylko dzięki Moody’emu udało mu się wybronić z całej tej sytuacji. Szalonooki nie był głupi, w końcu przyłapał go w nocy, gdy wracał z Zakazanego Lasu. Wiedział, że Harry waży miksturę, która będzie mu potrzebna podczas Turnieju, wcześniej nie wiedział tylko jaki to będzie eliksir… Cóż, okazało się, że brunet miał mnóstwo szczęścia, bo profesor okazał się bardzo liberalny w stosunku do, powiedzmy… eksperymentów. Potter musiał się jakoś odwdzięczyć mężczyźnie, w końcu, tylko dzięki niemu wciąż stał w tym miejscu i mógł prowadzić w miarę swobodną rozmowę z Dumbledore’m. Nie wiedział jak zareagowałby Drops, gdyby dowiedział się prawdy. Może zostałby wyrzucony z Turnieju, może też ze szkoły? Niepowstrzymywana przez nikogo prasa pewnie by go zjadła, a po świecie rozeszłyby się plotki o zagubionej Nadziei Czarodziejskiego Świata, która porzuciła swoje przeznaczenie w imię Czarnej Magii… Z pewnością prędzej, czy później związaliby go z Czarnym Panem i nazwali Śmierciożercą.
– Nie krępuj się – Albus uniósł wzrok na ucznia, jedną ręką sięgając do szafki pod biurkiem, z której wyciągnął szklany słój pełen cukierków. – Masz ochotę? – zaproponował, przysuwając naczynie w stronę Harry’ego.
– Nie, dziękuję – odparł grzecznie, a niewzruszony odpowiedzią starzec odstawił pojemnik na blat biurka, sam częstując się łakociami.
– Więc, o czym chciałeś porozmawiać, Harry? – ponaglił go.
– Profesorze… czy wie pan może – Gryfon z ostatniej chwili zrezygnował z pierwotnego pytania o miejsce pobytu mistrza eliksirów, płynnie zmieniając je na: – kiedy wróci profesor Snape?
– Skąd to zainteresowanie, Harry? – Mężczyzna wyglądał na szczerze zaintrygowanego. – Odniosłem wrażenie, że raczej nie przepadasz za profesorem Snape’m i jego nieobecność jest ci na rękę.
– Mm, nie przeczę – mruknął niewyraźnie Potter. – Lecz moja niechęć do Snape’a nie powinna mieć przełożenia na praktyczną i wartościową wiedzę, którą przekazuje.
– Muszę przyznać, że jest to dość zaskakujące zdanie, zwłaszcza w twoich ustach.
– Po prostu… zdałem sobie sprawę, że zmarnowałem zbyt sporo czasu na zaczepki i przedszkolne kłótnie.
– Harry – przerwał mu Dumbledore, uśmiechając się dobrodusznie – nie musisz już kręcić. Wiem, że profesor Snape prowadzi z tobą ponadprogramowe lekcje.
– Wie pan? 
– Oczywiście. Jaki byłby ze mnie Dyrektor, gdybym nie wiedział co się dzieje w mojej szkole? – zaśmiał się przyjaźnie, a Harry wręcz zaniemówił, słysząc te słowa. 
W ciągu pierwszego roku jego nauki, został zaatakowany przez opętanego nauczyciela o dwóch twarzach, na drugim musiał uratować siostrę swojego przyjaciela, która została uwięziona na śmierć, w tajemniczej komnacie, w której istnienie wątpiła znaczna część mieszkańców Hogwartu, na trzecim roku został zmuszony do nauki zaklęcia Patronus, bo przy każdej nadarzającej się okazji atakowali go Dementorzy, zaś w tym roku ktoś wrobił go w uczestnictwo w śmiertelnie niebezpiecznym turnieju… Naprawdę, Dumbledore był świetnym przykładem kogoś, kto panował nad tym co się działo w szkole.
– Skoro pan wie, jakie jest to dla mnie ważne… – zaczął niepewnie Harry, nie wiedząc ile informacji przekazał dyrektorowi, Snape. 
– Nie tylko dla ciebie, Harry – przerwał mu starzec, opierając się wygodnie o oparcie fotela. – Severus prosił mnie, żebym przesunął datę jego wyjazdu, specjalnie dla ciebie. 
– C-co? – Chłopak otworzył szerzej oczy ze zdumienia.
– Oh, nie wiedziałeś? Prosiłem Severusa, żeby wyjechał w czwartek, jednak on, z pełną świadomością tego, że jego zadanie jest, że się wyrażę, niecierpiące zwłoki, uparł się, by wyjechać dopiero w niedzielę. Właśnie ze względu na ciebie, Harry. Tak sobie myślę, że powinieneś jeszcze raz przemyśleć swoje zdanie na temat profesora Snape’a.
– Oh, ja… tak, będę musiał to zrobić, koniecznie… – powiedział cicho, w myślach właśnie wyzywając się od najgorszych z najgorszych. Co prawda nieświadomie, ale Dumbledore właśnie wywołał w nim olbrzymie poczucie winy. – Ale czy… wiadomo, kiedy profesor wróci? – powtórzył niepewnie, swoje pierwsze pytanie. 
– Niestety Harry – mężczyzna pokręcił głową. – Chciałbym ci pomóc, ale nie mogę. Severus może wrócić w ciągu następnych kilku, kilkunastu dni, ale nie wykluczam też możliwości, że jego nieobecność może się wydłużyć. 

***

Harry podzielił się z Draco treścią rozmowy. Starał się być tak drobiazgowy, na ile tylko pozwalała mu jego pamięć. Dzielnie znosząc komentarze przyjaciela, nie omieszkał zdradzić blondynowi odpowiedzi na ostatnie zadane przez Gryfona pytanie.
W ciągu kilku następnych dni Malfoy zdecydował się wznowić ich wieczorne lekcje w salonie Slytherinu i już pod koniec tygodnia, czwórka ślizgonów, wraz z Potterem spotkali się w pokoju wspólnym, w lochach. Zwyczajowo zebrali jedwabne poduszki i miękkie koce, układając się w półkolu, na przeciwko rozpalonego kominka. Mieli do nadrobienia wiele tematów, jednak przebrnięcie przez nie zabrało im mniej czasu, niż przypuszczali. Tak, jakby na Crabbe’a i Goyle’a spłynęło… całe wiadro inteligencji. Oczywiście, w ich przypadku to była kropla w morzu potrzeb, jednak żadne z uczących się nie miało zamiaru narzekać.
Draco pomógł Harry’emu napisać dodatkowy referat, zadany mu przez Moody’ego i jak się później okazało, praca tej dwójki przerosła oczekiwania Szalonookiego, który przyznał, że, gdyby nie była to kara Pottera, chętnie postawiłby mu Wybitny.
W końcu do Hogwartu zostali zaproszeni również reporterzy, którzy żądni krwi wręcz rozpierzchli się po całym zamku, wypytując niemal każdego ucznia o Turniej Trójmagiczny i powód, dla którego nie zostali wpuszczeni do szkoły tuż po Drugim Zadaniu. Dumbledore nie przekazał opinii publicznej żadnego oficjalnego wytłumaczenia, więc oczywiście powstało wiele plotek, którymi pytani uczniowie chętnie się dzielili. W ostatecznym rozrachunku zebrane informacje były tak chaotyczne i rozległe, że reporterzy zrezygnowali z poruszania tego tematu. Doszli do wniosku, że ich gazety straciłyby na wiarygodności, gdyby każda pisała o czymś innym. Zamiast naskakiwać na Dumbledore’a, dziennikarze skupili się więc na uczestnikach Turnieju. Z każdym z osobna spędzili długie chwile, zadając wszystkie pytania, które udało im się stworzyć w ciągu tych dodatkowych kilku dni.
Najgorsza okazała się oczywiście Rita Skeeter. Żądna sensacji i rozgłosu, wypuściła serię kilku artykułów, w pierwszym dzieląc się swoimi teoriami spiskowymi odnośnie Dumbledore’a i jego niecnych występków, które próbuje tuszować przed światem czarodziei, w drugim rozpisywała się na temat Drugiego Zadania, w zdecydowanej większości mijając się z prawdą, w następnym twierdziła, że Harry niesłusznie zajął pierwsze miejsce, podając przykłady, na podstawie których odjęłaby mu punkty, a w ostanim reportażu, za cel objęła sobie Hermionę, spiskując na temat jej domniemanego związku z Viktorem Krumem.
Mimo, że Hermiona nie dawała tego po sobie poznać, ewidentnie bolał ją temat, który rozdrapała Skeeter. Mimo rad Harry’ego i Draco dziewczyna nie zebrała się na rozmowę z Bułgarem.
Targany poczuciem winy, wywołanym rozmową z Dumbledore’m, Harry znów zaczął ćwiczyć przed snem obronę umysłu. Szło mu jednak bardzo opornie, nie potrafił znaleźć czegokolwiek, co pomogłoby mu odtworzyć tą dziwną, czarną mgłę. Zapomniał czym i jaka była, zaczął podejrzewać, że gdzieś w głowie stworzył blokadę przed nią. Na przekór swojemu instynktowi jednak, nie poddawał się i z dnia, na dzień poświęcał na ćwiczenia coraz więcej czasu.
Jego upór przyniósł efekty. We wtorkowy wieczór w końcu nastąpił przełom. Leżał w łóżku i walcząc ze zmęczeniem, starał się oczyścić swój umysł. Szło mu dość mozolnie, gdyż co chwile musiał wyrywać się z płytkiego snu, zaś jego myśli, na przekór, skupiały się głównie na tym, żeby już pozwolić sobie odpocząć i gdy w końcu się poddał, postanawiając oddać się w ramiona Morfeusza, jego umysł również ustąpił, przestając się bronić. 
Harry westchnął cicho, zamykając oczy i poczuł… to. Zapomniane przez niego, ale znane mu, przyjemne uczucie, którego uparcie szukał przez ostanie dni. 
Czując nutkę ekscytacji, pozwolił sobie wpaść w trans, ufnie zbliżając się do czarnej mgły, która kusiła go swoim uzależniającym chłodem. Nie chciał zmarnować tej szansy, w obawie, że może się ona nieprędko powtórzyć. Nie dopuszczał do siebie myśli o rezygnacji, nie obchodziło go, czy to, co robi jest bezpieczne, czy roztropne. Ostatnimi dniami poświęcił tyle sił, skupiając się na odnalezieniu tej mary, że nie stać go było na porażkę.
Wyciągnął w stronę mgły rękę i czując jak ta chętnie ją pochłania, przełknął głośno ślinę i zrobił dwa kroki w przód, wchodząc do tej niewytłumaczalnie jasnej ciemności.
Nie mógł się pozbyć wrażenia, że doznania, które przynosił ze sobą kontakt z mgłą, nie różniły się o tych, które towarzyszyły mu za pierwszym razem. Mimo jej smolisto-czarnego koloru, Harry miał wrażenie, że świeci ona delikatnym miękkim światłem, przypuszczalnie minusowa temperatura, przyjemnie opatulała ciało, a umysł relaksował się brakiem jakichkolwiek bodźców z zewnątrz.
Mimo niewątpliwie przyjemnego i uzależniającego stanu, w jakim się teraz znajdował, postanowił nie być bierny i trochę poeksperymentować. Odchylił się do tyłu, tak, by upaść na plecy. Jego ciało jednak nie spotkało trafiło na twarde podłoże, wręcz przeciwnie, chłopak miał wrażenie, że zawisł w powietrzu, jakby na chmurze.
– Niesamowite – mruknął, wyciągając ręce i przeczesując mgłę palcami. Była niesamowicie miękka, a jej dotyk koił i relaksował.
Harry westchnął cicho, mimo wszystko nadal odczuwając zmęczenie. Zamknął oczy, układając się wygodnie w czarnej chmurze i pozwolił swoim myślom odpłynąć swobodnie w oceanie umysłu. W jakiś niewytłumaczalny sposób wcale nie zaskoczyło go, że każda jego myśl i wspomnienie było przyjemne i wywoływało delikatny uśmiech na jego twarzy. Było tak, jakby się tego spodziewał.
Wspominał swoje pierwsze dni w Hogwarcie, gdy odkrywał ten wielki zamek, święta u Weasley’ów, rodzinną atmosferę wówczas panującą, panią Wealey, która bezinteresownie traktowała go jak własnego syna, warzenie eliksiru Wielosokowego na drugim roku i przesiadywanie w łazience Jęczącej Marty, gdzie on, Hermiona i Ron uciekali od szkolnego życia, każdą rozmowę z Syriuszem, gdy wiedział już, że jest on ostatnim, najbliższym mu członkiem rodziny, wygłupy ze Ślizgonami, na które miał przecież tak dużo czasu, zanim oficjalnie rozpoczął się Turniej, poranek po Balu Bożonarodzeniowym, gdy kompletnie nieświadomy tego Draco, wtulał się w niego przez sen i pobudkę po ostatniej imprezie, kiedy Malfoy wręcz z premedytacją domagał się bliskości Harry’ego, w końcu… wspominając to, co wywoływało dziwne sensacje w dole jego brzucha, gdy tylko o tym pomyślał.
Doskonale pamiętał wpatrujące się w niego z kpiną i rozbawieniem oczy, zdecydowany, acz delikatny uścisk palców, na swoich policzkach i dotyk miękkich, pełnych ust, które złączyły się z jego własnymi.
Zacisnął mocno oczy, chcąc odrzucić od siebie te wspomnienie. Poczuł, jak jego policzki pokrywa rumieniec, a on sam nerwowo oblizuje swoje spierzchnięte wargi.
– To tylko pocałunek, Potter – ku jego zaskoczeniu usłyszał w swojej głowie głos Dracona. Otworzył momentalnie oczy, widząc salon Gryffindoru, taki sam, jak w ostanim wspomnieniu. Przed nim, tak samo niebezpiecznie blisko, klęczał Draco, ale wokół nich nie było żadnej osoby. – Niezobowiązujący pocałunek, do którego sam doprowadziłeś – kontynuował blondyn, przechodząc w szept. Jego ciepły oddech owiewał usta Gryfona przy każdym wypowiedzianym słowie. 
– Draco, ja… – sam nie wierząc, że to robi, postanowił odpowiedzieć swojemu przyjacielowi w, cholera, swojej własnej głowie. 
– Cii… – przerwał mu Ślizgon. – Przecież zrobię to, czego tak bardzo pragniesz. – Wymruczał cicho i ku zaskoczeniu Pottera, wpił się w jego usta. Zrobił to jednak bardziej agresywnie.
Harry musiałby się wychłostać za kłamstwo, twierdząc, że nie czuł satysfakcji z takiego obrotu spraw. Wszystko było tak cholernie realistyczne, czuł każdy dotyk jego przyjaciela, pobudzał wszystkie zmysły Pottera. 
Gdy język Malfoy’a delikatnym, acz zdecydowanym ruchem przejechał po dolnej wardze bruneta, ten posłusznie rozchylił usta. Draco chętnie skorzystał z zaproszenia, napierając na bruneta, tak, że wylądował plecami na podłodze. Ślizgon zsunął jedną rękę na dłoń chłopaka, splatając ich palce, drugą zaś przesunął na udo, podciągając je nieco i moszcząc się wygodniej między nogami Gryfona, który oddając się chwili, wplótł palce swojej wolnej ręki we włosy Malfoy’a, z chęcią biorąc udział w tym, co zainicjował blondyn.
– Potter… – zamruczał cicho blondyn, sięgając ku obu udom przyjaciela, opierając je o swoje własne. Koszula, której koniec do tej pory dzielnie trzymał się za krawędzią spodni chłopaka, wysunęła się, odsłaniając fragment oliwkowej skóry Pottera. Nie lekceważąc zaproszenia, blondyn wsunął swoje palce pod materiał, powolnym ruchem podciągając go ku górze i odkrywając klatkę piersiową przyjaciela. Harry czuł, jak całym jego ciałem targają dreszcze, nie wiedział tylko czy spowodowane temperaturą w salonie, dotykiem Malfoy’a, czy…

– Harry, wstawaj! – Potter usłyszał dość zdenerwowany, podniesiony głos Rona, który, jak się zaraz okazało, szarpał jego ciałem na prawo i lewo. 
– Co jest? – mruknął, mrużąc oczy przed wpadającym przez okna światłem. Musiał wieczorem nie zasłonić kotar, koło łóżka. 
– Strasznie się rzucałeś i jęczałeś przez sen. Myślałem, że coś ci się dzieje – powiedział rudzielec i widząc, że z jego współlokatorem wszystko w porządku, puścił jego ramiona – Z resztą i tak powinieneś już wstawać, bo spóźnisz się na lekcje.
– Która godzina? – mruknął niewyraźnie, jednocześnie zdając sobie sprawę z tego, że jego ciało jest w… oczywistym stanie. 
– Zaraz wybije w pół do dziewiątej – odparł chłopak. – Lepiej wstawaj, McGonagall nie da ci żyć, jak się spóźnisz. Ja lecę jeszcze na szybkie śniadanie. Przemycę ci coś do klasy. – Ron uśmiechnął się do Harry’ego szeroko i wybiegł z sypialni, zostawiając go samego. Neville, Seamus i Dean musieli już dawno wyjść. 
Harry wetchnął ciężko, odkrywając jednym gwałtownym ruchem, swoją kołdrę. Zlustrował widok, jaki go zastał i nie marnując czasu, szybkim krokiem ruszył w stronę łazienki. 

***

Oszczędzając sobie niepotrzebnego szlabanu, udało mu się nie spóźnić na zajęcia z Transmutacji. Profesor McGonagall była tego ranka wyjątkowo surowa i zdecydowanie brakowało jej cierpliwości dla mniej lotnych uczniów. Postanowił więc w stu procentach poświęcić się nauce, na szczęście oszczędzając sobie zbyt dużego zainteresowania kobiety, Zajęcia z Transmutacji mieli łączone z Puchonami, więc w ławce towarzyszył mu Ron. Harry nie wiedział jak zachowałby się, gdyby musiał przez dwie najbliższe godziny siedzieć w towarzystwie Draco. Było mu zwyczajnie głupio, że jego mózg… stworzył tak irracjonalne sceny.
Samo ich wspomnienie wprawiało go w zażenowanie i odrętwienie, więc jak najszybciej pozbywał się ich z głowy, mocniej skupiając na przekazywanej przez czarownicę wiedzy.
Gdy w końcu wybił drugi dzwon, obwieszczając zakończenie dwugodzinnej lekcji i rozpoczęcie przerwy, większość uczniów jęknęła z ulgą, z dużą prędkością opuszczając klasę. Harry kompletnie nie podzielał tego entuzjazmu. Nie dość że zbliżała się godzina lunchu, gdy siłą rzeczy będzie zmuszony do spotkania z Malfoy’em, to następną ich lekcją była niemożliwie nudna Historia Magii. 
Po drodze do sali, Ron poczęstował bruneta przemyconymi ze śniadania słodkimi bułeczkami, za które chłopak był bardzo wdzięczny. Brak śniadania zaczynał mu doskwierać, a nie wyobrażał sobie, żeby jego brzuch zaczął burczeć na lekcji Binnsa. Wystarczająco wiele upokorzeń przeżył już w swoim życiu. 
Mimo swoich chęci, które, szczerze, nie były zbyt wielkie, Harry ułożył się na grubym tomiszczu podręcznika do Historii Magii i oddał małej drzewce. Nie był z resztą sam. Już po kilkunastu minutach większość sali smacznie pochrapywała. Profesor Binns jednak nigdy nie miał tego za złe swoim uczniom. Przypuszczalnie, nawet nie zauważał, że spali.

Obudziło go dość brutalne uderzenie w głowę. Wyprostował się momentalnie, chcąc rozeznać w sytuacji i w razie czego skontrować następny atak. Sprawczynią okazała się Hermiona, która postanowiła obudzić jego i Rona po zakończonej lekcji Historii Magii.
– Chodźcie na lunch – powiedziała, chowając w torbie podręcznik, który z całą pewnością był narzędziem zbrodni.
Harry w pierwszej chwili chciał wymigać się od wędrówki do Wielkiej Sali, ale czując, że w końcu dopada go głód, uznał, że nie ma sensu bezsensownie tchórzyć i robić sobie krzywdę.
– Koniecznie – wyjęczał Ron, który, przypuszczalnie, ostatnie dwie godziny śnił tylko o jedzeniu.
– Chodźmy – mruknął Harry, wywracając oczami. Schował do torby podręcznik, który służył mu za poduszkę i ruszył w towarzystwie dwójki Gryfonów, do Wielkiej Sali. 
Pomieszczenie powoli zapełniało się uczniami, jednak przy stole Slytherinu, jak szybko zauważył Potter, nie pojawili się jeszcze jego ślizgońscy przyjaciele. Przez myśl przeszło mu nawet, by zjeść posiłek przy stole Gryffindoru i szybko udać się na następne zajęcia. Plan był jednak kompletnie bez sensu, następną lekcją była Opieka, którą łączoną mieli ze Ślizgonami, a poza tym…
– Harry, promyku słońca na nieboskłonie, nadziejo czarodziejskiego świata, pogromco…
– Już wystarczy, Blaise – burknął Harry, czując jak czarnoskóry wiesza się na jego ramionach.
– Coś dzisiaj nie w sosie – cmoknął z udawanym niepokojem, zaraz siłą ciągnąc go w stronę stołu Slytherinu. 
– Poczekajcie na nas przy wyjściu z zamku, pójdziemy na błonia razem! – krzyknął jeszcze Harry, odwracając się do dwóch Gryfonów, którzy, kompletnie niewzruszeni tą sceną, właśnie ruszali w stronę stołu Gryffindoru. Hermiona uśmiechnęła się w jego stronę, kiwając głową na zgodę. 
– Obrońco uciśnionych, przyjacielu strapionych – ciągnął dalej Zabini, wykorzystując słowa Pottera, przeciw niemu.
– Nie przesadzaj – wywrócił oczami. – Nie nazwałbym ani ich, ani was strapionymi.
– Ha! Dobrze zagrane, Harry – pochwalił go Blaise, klepiąc mocno w plecy. – Zaatakowałeś mnie moją własną bronią. 
– Zabini, zejdź z niego, jak połamiesz Potterowi kręgosłup, świat nie będzie pytał jak to się stało, tylko od razu wyśle cię do Azkabanu – odezwał się Draco, wzdychając i zajmując miejsce przy stole. 
– Bez przesady, Harry wcale nie jest taki słabiutki… – chłopak zmarszczył brwi uśmiechając się szeroko, jednak posłusznie puścił Gryfona tak, by mogli usiąść. 
– Jesteś tego pewien? Potter składa się głównie z kości i skóry. Jestem w szoku, że jego ciało jest jeszcze w stanie go nosić – odparł Draco beznamiętnym tonem, sięgając po miskę z sałatką. 
– Bardzo śmieszne – mruknął Potter, krzywiąc się. 
Nie rozumiał, jakim cudem ten dupek potrafił być w jego fantazjach… coż, nie być sobą.
Blondyn spojrzał w jego stronę, kręcąc głową z politowaniem i nałożył mu jedzenie na talerz.
– Jedz – nakazał, sięgając po rękę bruneta i wciskając w jego dłoń widelec.
Czując dotyk aksamitnej skóry przyjaciela, mimowolnie przeszedł do dreszcz. Przeklął się w myślach, zaraz tracąc apetyt, na same wpomnienie swojego snu.
– Draco, nie traktuj mnie jak dziecka, nie jestem głodny – mruknął, odkładając widelec. 
– Mam nie traktować cię jak dziecka, gdy właśnie tak się zachowujesz? Kompletnie o siebie nie dbasz, Potter. Byłem w stanie to zrozumieć pomiędzy Pierwszym i Drugim zadaniem Turnieju, stres musiał jakoś dać o sobie się we znaki, ale teraz nie masz żadnego wytłumaczenia. Powinieneś się za siebie wziąć. Jeśli w takim stanie, w jakim jesteś teraz, wystąpisz w czasie Trzeciego zadania, gwarantuję, że nie będzie czego zbierać. Zrozumiałeś? – Draco przez cały czas swojej wypowiedzi nie odrywał od niego wzroku, podnosząc delikatnie głos, za każdym razem, gdy Harry uciekał swoim wzrokiem, przed oczami przyjaciela, lub otwierał usta, by skontrować wypowiedź blondyna.
Słysząc ostatnie pytanie, nie widząc innego wyjścia, brunet skinął tylko głową, rzeczywiście czując się jak dziecko. 
– Wspaniale. Smacznego. – Blondyn zakończył rozmowę surowym tonem, w końcu sam zabierając się za swój posiłek.
Blaise chichotał cicho pod nosem, siedząc po prawej stronie Harry’ego, który uparcie starał się go ignorować.
W końcu zmusił się do zjedzenia posiłku, będąc jednak kompletnie nieprzytomnym i nie biorąc udziału w rozmowie, która toczyła się przy stole. Myślał o zachowaniu Draco. Chłopak niezliczoną ilość razy udowadniał mu, że się o niego troszczy. Oboje byli dla siebie drodzy i nie wyobrażał sobie, by przez swoje zachowanie kiedykolwiek mógł stracić blondyna. Koniecznie musiał jakoś sobie poradzić z tymi durnymi fantazjami, zacząć trzeźwo myśleć i skupić się na rzeczach realnych.
– Harry, idziemy – z zamyślenia wyrwał go rozbawiony głos Malfoya. Spojrzał na blondyna nieprzytomnym wzrokiem, zauważając na jego policzkach delikatne rumieńce. Musieli rozmawiać o czymś wyjątkowo zabawnym, skoro Draco wyglądał na tak zadowolonego. Blondyn złapał Pottera za dłoń, tak, jak robił to już dziesiątki razy, nie widząc w tym niczego dziwnego i pociągnął go w stronę wyjścia z Wielkiej Sali, tuż za Blaisem, Crabbe’m, Goyle’m i Pansy.
Tak, jak się umówili, na dziedzińcu prowadzącym na błonia czekali już na nich Ron i Hermiona. Rudzielec nie wyglądał na szczególnie zadowolonego, jednak powstrzymał się od komentarzy, Granger zaś pewnym siebie krokiem podeszła do Harry’ego i Draco. Od czasu ich małego pojednania oboje starali się jakoś do siebie dotrzeć i w miarę poznać. Dla Pottera ich zachowanie wyglądało dość sztuczne, ale nie miał zamiaru narzekać. Było to znacznie przyjemniejsze, od ich kłótni i małych wojenek. 
Podjęli przerwaną wędrówkę, kierując się na błonia. Pierwsi szli Ślizgoni, za nimi, w małej odległości dwójka Gryfonów i Malfoy, dość mocno z tyłu zaś, wlekł się Ron.
– Harry, Draco… – zagaiła Granger, po dłuższej chwili wyraźnej walki ze sobą. – Czy mogę spytać… jak to z wami jest? – mruknęła cicho, pochylając się w ich stronę. 
– Jak co jest? – spytał Malfoy, marszcząc brwi i zwracając spojrzenie w stronę dziewczyny.
– Oh… sam wiesz… Nie chciałam pytać wcześniej, bo… rozumiem, że moglibyście nie chcieć o tym rozmawiać, ale… nawet się z tym nie do końca kryjecie i…
– Granger, na litość Merlina, o czym ty mówisz? – Draco westchnął ciężko, patrząc na nią tak, jak czasem patrzył na Harry’ego, gdy ten powiedział coś wyjątkowo głupiego.
– No… o was – szepnęła konspiracyjnie, wpatrując się w nich uparcie. 
– Jak „o nas”? – Draco pokręcił głową, kompletnie nie mogąc pojąć, o co chodzi tej pomylonej Gryfonce. 
– Pytam, czy jesteście razem – warknęła cicho, myśląc, że Draco robi jej na złość. Harry, który do tej pory z dość małym zainteresowaniem przysłuchiwał się tej rozmowie, teraz kompletnie zbladł, uparcie wbijając wzrok w jakieś miejsce przed sobą. 
– Jesteśmy… – blondyn powtórzył po niej z niedowierzaniem. – Że co?
– To przestaje być śmieszne – burknęła cicho, wyraźnie obrażona. 
– To nie było śmieszne ani przez chwilę – odparł Draco, krzywiąc się delikatnie. – Harry to mój przyjaciel, skąd pomysł, że moglibyśmy się spotykać?
– Cholera, Draco… spędzacie ze sobą prawie cały wolny czas, Harry dość często przebywa wieczorami w lochach, zdarza się, że chodzicie ze sobą za rączkę, a poza tym… ten pocałunek – z każdym wypowiedzianym przez dziewczynę słowem, czerwieniały rumieńce na jej policzkach. 
– Na rany Merlina, Granger… – Draco uśmiechnął się kpiąco – taka zażyłość naprawdę nie jest niczym nadzwyczajnym u czystokrwistych rodzin. Rozumiem, że mogło ci się to wydawać… niecodzienne, w końcu wychowywałaś się w świecie mugoli, a w twoim najbliższym otoczeniu w Hogwarcie… no coż, Weasley’owie nie są najlepszym przykładem czystokrwistych tradycji – blondyn skrzywił się, odchrząkując z przekąsem – ale uwierz mi, bezpośredniość, z jaką traktujemy swoich przyjaciół nie jest niczym dziwnym. W samej Wielkiej Brytanii wielkich rodów wcale nie jest wiele, a chcąc zachować ciągłość czystej krwi wiążemy się z rodzinami, z którymi od wieków mamy bliskie relacje. Sam ród Blacków, z którego wywodzi się moja matka jest wielkim kotłem nazwisk, z którymi obcujesz na codzień. Przejrzyj sobie drzewa genealogiczne, napewno znalezione informacje nie raz cię zaskoczą.
Hermiona przez chwilę otwierała i zamykała usta, jakby nie wiedziała czy powinna się odezwać, czy jednak udawać, że cała ta rozmowa nie miała miejsca. 
– Draco… – zaczęła jednak, najwyraźniej nieudolnie starając się przeprosić blondyna. 
– Przecież nic się nie stało – wzruszył ramionami chłopak. – Miałaś prawo źle to zinterpretować, a twój osąd pochodził z niewiedzy, do której, oczywiście, też miałaś prawo – dodał lekceważącym tonem. 
– Oh… – dziewczyna zamilkła na chwilę, wpatrując się w Ślizgona – ja… szczerze nie spodziewałam się tak wyrozumiałej reakcji – powiedziała, marszcząc brwi i przyglądając się podejrzliwie Ślizgonowi. 
– A czego oczekiwałaś, Granger? Że zacznę się z ciebie wyśmiewać? – Westchnął, odwracając się w jej stronę. – Wybacz, ale mam na głowie ważniejsze sprawy, niż marnotrawienie czasu, który poświęciłem, by móc się z tobą w miarę swobodnie porozumiewać – dodał cierpko. – I żeby była jasność, robię to tylko dla tego niemożliwego kretyna. – Draco wskazał kciukiem milczącego wciąż Harry’ego, który właśnie błądził myślami naokoło całej tej rozmowy. – A jeśli chodzi o ten pocałunek – przypomniał jeszcze blondyn – butelka była zaczarowana, nie mogłem nie wykonać tego idiotycznego zadania, więc najzwyczajniej w świecie, Potter zmusił mnie do pocałowania go. Nie twórzmy do tego jakichś dziwnych historii, zwłaszcza, że wszyscy byliśmy pijani. Zakończmy ten temat, w porządku?
– Jasne… – mruknęła Hermiona, czując się tak, jakby właśnie przejechał ją wielki walec emocji.
Harry sam nie wiedział czy powinien wziąć udział w tej rozmowie, czy jednak bezpieczniej było milczeć. Zanim jednak zdążył podjąć jakąkolwiek decyzję, rozmowa została przerwana, a oni dotarli na błonia, pod chatkę Hagrida.
Automatycznie wykonywał polecenia gajowego, który kazał im szukać jakichś informacji w podręcznikach, które, jeśli dobrze zrozumiał, miały im pomóc o opiece nad jakimś nowym stworzeniem. 
Dzięki przyjaźni Hary’ego z Draconem, Rubeus znów zaczął przedstawiać uczniom bardziej interesujące od sklątek tylnowybuchowych, gatunki zwierząt. Blondyn trochę odpuścił półolbrzymowi, nie sabotując już jego lekcji, ani nie komentując głośno każdej decyzji profesora. Oczywiście, zdarzały się dni, kiedy lekcja wydawała się nudniejsza, niż zwykle, lub Draco miał zwyczajnie gorszy dzień i pozwalał sobie na uzewnętrznienie swojej niechęci do półolbrzyma, jednak nie mogło się to równać z incydentem z Hipogryfem, na ich trzecim roku.
Hagrid był świetnym przyjacielem i nigdy nie zakwestionował wyboru Harry’ego, co do jego szkolnego towarzysza. Nie raz zresztą, stwierdził, że dzięki Potterowi, znów może czerpać radość z nauczania. Czasem, przy herbacie ziołowej wyśmiewali Dracona, który pod przykrywką aroganckiego zachowania ewidentnie ukrywał swój strach przed większymi magicznymi stworzeniami. Na lekcjach starali się jak najbardziej współpracować, Harry nie miał doświadczenia w nauczaniu i mógł tylko przemycać zachowania podpatrzone u innych profesorów, a Hagrid  opierał swoją wiedzę na tym, czego nauczył się w praktyce. Oboje więc na własny sposób rozwijali i udoskonalili lekcje Opieki nad Magicznymi Stworzeniami, prowadzone przez Rubeusa.
Tego dnia jednak półolbrzym nie mógł liczyć na Harry’ego, co z resztą szybko zauważył, gdy prosząc uczniów o przeanalizowanie informacji o Żmijoptaku, Harry otworzył podręcznik na rozdziale mówiącym o Leprokonusach i wpatrywał się w kartkę pustym wzrokiem. Postanowił jednak odpuścić chłopakowi, zgadując, że brunet musi mieć jakiś powód, dla którego pozwolił sobie na zlekceważenie jego przedmiotu.
Myśli Harry’ego błąkały się wokół słów wypowiedzianych wcześniej przez blondyna. Z jednej strony każda racjonalna cząstka jego umysłu podpowiadała mu, że podejście Ślizgona jest jak najbardziej zdrowe i że nie powinien się mu dziwić, ale jednak, część niego czuła się cholernie źle. Nie rozumiał tego. Ostatnimi miesiącami jego stosunki z Draco sukcesywnie się zacieśniały, stawali się sobie coraz bliżsi, ale nawet przez sekundę nie przeszło mu przez myśl, że miałby prawo mieć jakieś oczekiwania.
Każdy dotyk blondyna, bliższa rozmowa, nawet… wspólne kąpiele, to wszystko wydawało mu się w jakiś sposób normalne i nigdy nie czuł potrzeby, żeby się nad tym dłużej rozwodzić. Uważał Draco za najbliższego przyjaciela. Takiego, z którym nie istniały tematy tabu, z którym przeżył już najgorsze chwile, gdy rzucali się sobie do gardeł i teraz mogło być tylko lepiej. Gdzieś z tyłu głowy wiedział, że blondyn zawsze będzie u jego boku, że ten arystokratyczny dupek w każdej chwili przybędzie mu z poradą i pomocą, a teraz… Harry sam nie rozumiał własnych uczuć, ale każda chwila, którą poświęcał na myślenie o tym wszystkim sprawiała, że czuł się coraz gorzej. Czuł, jak zaciska się jego gardło, jak robi mu się niedobrze i jak coś w środku cholernie go boli. Nie mógł wyobrazić sobie życia bez tego bezczelnego, wyniosłego dupka tuż przy jego boku, a… czuł, że najlepszym sposobem na poradzenie sobie ze swoimi dziwnymi uczuciami i stłumienie ich w zarodku była separacja i odcięcie się od Draco. 
– Harry… na Merlina, co jest? – usłyszał przerażony szept Malfoya, tuż przy swoim uchu. 
Uniósł wzrok na przyjaciela, kompletnie nie mogąc rozpoznać jego twarzy. Była cała zamazana. Zamrugał kilka razy, czując, że jego policzki są mokre, a z oczu ciurkiem lecą łzy. Zacisnął zęby na dolnej wardze, czując, że jeśli teraz się odezwie, to z jego ust wydobędzie się tylko wycie. Potrząsnął głową, chcąc dać blondynowi do zrozumienia, że nie ma się o co martwić, jednak ten wyrwał mu z rąk przemoczoną już łzami książkę, złapał go mocno za dłoń i bezceremonialnie zaczął ciągnąć w stronę Czarnego Jeziora, kompletnie ignorując ciekawski i zszokowany wzrok uczniów, którzy widząc tą dziwną sytuację, natychmiast stracili zainteresowanie podręcznikami.
Hagrid, zauważając, że rzeczywiście miał rację, zagrzmiał groźnie, każąc uczniom wrócić do lekcji, nie komentując jednak ucieczki Malfoy’a i Pottera. Widział, że coś rzeczywiście musiało się stać i postanowił w tej kwestii zaufać Ślizgonowi. Tylko ten jeden raz. 
Draco nie myślał co robi, uparcie ciągnął Gryfona do miejsca, koło powalonego drzewa, gdzie miał pewność, że będą mieli chwilę prywatności. Harry zaś, nie mogąc opanować toczących się z jego oczu łez, dał się prowadzić niczym szmaciana lalka. Dopiero na miejscu, blondyn wyswobodził dłoń Gryfona z uścisku, sadzając go na kłodzie.
– Gadaj, co jest? – warknął chłopak. Jego głos wyraźnie drżał, zdradzając jego zdenerwowanie. Widział Harry’ego w takim stanie po raz pierwszy i sam ledwo powstrzymywał się przed wpadnięciem w panikę. 
Brunet uniósł wzrok na przyjaciela, chcąc coś powiedzieć, ale z jego ust wydobył się tylko nieartykułowany jęk. Jego policzki i nos były kompletnie czerwone, oczy tonęły we łzach, a jego ramiona wyraźnie się trzęsły. Mimo całych swoich chęci, nie potrafił się uspokoić, a każda próba kończyła się następną falą płaczu. Draco, widząc to i zdając sobie sprawę, że nie ma co liczyć na racjonalną rozmowę z przyjacielem, usiadł koło niego i otoczył go ramionami, przyciągając do swojej klatki piersiowej. Nie obchodziło go, że Harry ubrudzi i wygniecie jego szatę. W tej chwili pragnął tylko wiedzieć co się działo z jego przyjacielem. Czuł się bardzo niepewnie, kompletnie niewiedząc jak ma się zachować. Instynktownie zaczął przeczesywać włosy chłopaka palcami, pamiętając jak relaksująco to działało na niego, gdy robił to Harry. Zaczął cicho uspokajać go, powtarzając kojące „cii” i kołysać delikatnie na boki, tak jak robiła to jego matka, gdy był mały.
Miał wrażenie, że do momentu, aż Harry trochę się uspokoił minęły całe godziny. Straszne godziny, wypełnione poczuciem winy, że nie jest w stanie w żaden sposób pomóc przyjacielowi. Gryfon, drżący w jego ramionach w spazmach płaczu, wydawał mu się teraz jeszcze drobniejszy. 
Odkąd kojarzył, Harry był dość niski i niezdrowo chudy, Draco jednak nigdy o to nie wypytywał, zrzucając winę na geny Gryfona. Blondyn ostatnimi dniami zaczął zdawać sobie  jednak sprawę, że wina mogła jednak leżeć po stronie Pottera, chłopak w końcu dość mało jadł, nie sypiał wystarczająco i przysparzał sobie mnóstwo stresu. Malfoy nie mógł zrozumieć, dlaczego gryfońscy przyjaciele Pottera, przez ostatnie trzy lata nie zadbali o jego zdrowie. W końcu zdecydowaną większość roku chłopak spędzał właśnie w szkole. Dwa miesiące pod opieką rodziny nie mogły zrównoważyć tak nieodpowiedzialnego podejścia.
Malfoy kojarzył, że brunet mieszkał u swojego wujostwa, jednak nigdy nie dowiedział się, ani też nie dopuścił do siebie myśli, że Harry mógł być źle traktowany i nie rozwijał się odpowiednio już od lat młodości. Nigdy nie rozmawiali zbyt wiele o swoich rodzinach, żaden z nich nie planował  z własnej inicjatywy poruszać tak niekomfortowego tematu.
– Harry… – gdy w końcu się odezwał, jego głos wydał mu się nienaturalnie głośny.
– Przepraszam, Draco… – odezwał się brunet, mocno zachrypniętym głosem, prostując się z niechęcią. Nadal delikatnie drżał w spazmach, gdy zaczął przecierać palcami oczy, pociągając przy tym nosem. 
Blondyn sięgnął po kamyk, leżący nieopodal na ziemi, po czym wyciągnął z połów szaty różdżkę, by transmutować go w białą chusteczkę, którą zaraz podał Potterowi. Ten przyjął podarunek, zaraz korzystając z niego odpowiednio. Gdy wyczyścił nos, zaczął trzeć zewnętrzną stroną dłoni swoje oczy, robiąc to jednak nienaturalnie długo, ewidentnie chcąc uniknąć kontaktu wzrokowego z przyjacielem. 
– Możesz mi powiedzieć, co się stało? – spytał ostrożnie Draco, sięgając po dłonie chłopaka i odciągając je od jego twarzy. Harry spojrzał na niego nieprzytomnym wzrokiem, w jego oczach widać było jednak mieszankę strachu, żalu i niepewności, Nie był pewien, czy w ogóle jest w stanie cokolwiek odpowiedzieć, a poza tym zaczynało mu być słabo. Przypuszczał, że jego organizm jest zwyczajnie wycieńczony płaczem. Wbrew sobie pokiwał jednak głową. Jak nikt inny, Draco zasługiwał na szczerość.
– Przepraszam cię Draco, sam nie wiem co się ze mną dzieje… – zaczął powoli, kompletnie nie poznając swojego głosu. Miał wrażenie, że dociera do niego zza jakiejś wygłuszającej i zniekształcającej zasłony. – Mam wrażenie że… – przerwał, chcąc ułożyć to zdanie w inny sposób – czuję się… – po raz drugi zrezygnował, naprawdę nie mogąc się wyartykułować – mam wrażenie… 
– Potter, do rzeczy – powiedział Malfoy poważnie, uśmiechając się jednak delikatnie i pocieszająco. Zacisnął palce, którymi nadal trzymał dłonie przyjaciel. 
– Czuję się tak… jakby ktoś wszczepił mi obce uczucia… – powiedział cicho, choć sam nie był pewny, czy te słowa naprawdę wyszły z jego ust. Zacisnął powieki, czując jak jego oczy zaczynają piec. – Nie poznaję się… tych myśli i uczuć… – Harry zacisnął mocno dłonie, chcąc się w ten sposób upewnić, że nadal jest przy nim Ślizgon. Czuł go, zdecydowanie, ale… miał wrażenie, że nie czuł samego siebie. – Draco, źle się czuję – powiedział jeszcze słabym, przerażonym szeptem i cały otaczający go świat nagle zniknął, albo to on zniknął z całego świata…