11 gru 2018

XIII

Wiem, że długo mnie nie było. 
Mea culpa, mea culpa
Doba jest jednak zdecydowanie za krótka, obowiązków jest zdecydowanie za wiele, a wena, jak na złość  czasem postanawia płatać figle. 

Ale! Mamy to! Wjeżdża rozdział trzynasty! Dziękuję za komentarze pod ostatnim postem i całuję rączki na dzień dobry, zapraszam do czytania <3

__________


Tego dnia Harry nie pojawił się na żadnej lekcji, ani posiłku. Do późnego wieczora siedział na swoim łóżku udając, że śpi. Zasunięte kotary zabezpieczył zaklęciem przylepca w obawie przed próbami “obudzenia” go przez Rona lub innych współdomowników.
Dopiero chwilę przed dwudziestą jego letarg przerwała mu myśl o eliksirze. W innych okolicznościach mógłby ukrywać się przed światem zewnętrznym to końca roku szkolnego… ambicja jednak nie pozwalała mu zniszczyć swojej mikstury, zwłaszcza, że zbliżał się już do etapu końcowego.
Rzucił na dormitorium proste zaklęcie monitorujące, którego kiedyś uczył się ze Ślizgonami i, czując żal na myśl, że mógłby przez najbliższe miesiące nie uczestniczyć w ich wspólnej nauce, rozsunął kotary i wyszedł do teraz pustego pomieszczenia. Chcąc uniknąć nieprzyjemnych pytań, które zapewne padłyby, gdyby zobaczyli go Ron, lub Hermiona, narzucił na siebie pelerynę niewidkę i zszedł do salonu Gryffindoru. O tej godzinie uczniowie dopiero zaczynali się w nim zbierać, więc przemykanie między nimi bez wzbudzania podejrzeń było trudne, ale możliwe. 
Ściągnął z siebie pelerynę dopiero pod pracownią Mistrza Eliksirów. Komnata, wypełniona znanymi już Harry’emu zapachami dodała mu otuchy. Podszedł do swojego kociołka, przyglądając mu się z uwagą. Miał kolor fuksji i delikatnie błyszczał. Pachniał jak smocze łajno, zwłaszcza, gdy bąbelki, które tworzyły się na jego powierzchni wybuchały.
Harry wziął drewnianą chochlę i przemieszał eliksir. Dwa ruchy w prawą stronę zdecydowanie wystarczyły. Zerknął w stronę przepisu, który leżał na stoliku, tuż koło składników, które pozostały jeszcze nie użyte. By doprowadzić miksturę do finiszu, musiał dodać do niego jeszcze pięć rzeczy. Na stole znajdowały się trzy.
Gryfon westchnął cicho, myśląc o ingrediencji, którą pozyskał poprzedniego dnia i którą, dla bezpieczeństwa, postanowił, że przyniesie do pracowni dopiero w dniu, kiedy będzie musiał z niej skorzystać.
Dzięki użyciu zaklęcia Wingardium Leviosa uniósł bez przeszkód pokaźnych rozmiarów słój z miodem i powoli zaczął przelewać go do kotła, jednocześnie powoli mieszając. Eliksir zaczął nabierać pomarańczowego koloru, a jego zapach, o ile było to możliwe stawał się jeszcze bardziej intensywny. Harry poczuł, jak jego pusty żołądek skręca się boleśnie, jednak całą siłą woli starał się powstrzymywać nudności. 
To była dla niego katorga, zwłaszcza, że miód był bardzo gęsty i potrzebował dużo czasu, żeby przelać się do kotła. Gdy w końcu Gryfon osiągnął interesujący go efekt, postanowił, że przełoży resztę pracy na dzień jutrzejszy i wybiegł z pracowni, kierując się do najbliższej łazienki, gdzie przez dłuższy czas starał się doprowadzić swój żołądek do stanu względnej równowagi.

Następnego dnia sytuacja nie uległa zmianie. Harry opuścił dormitorium dopiero wieczorem, tylko po to, by oddać się pracy przy eliksirze. Od ukończenia warzenia dzieliło go dodanie dwóch ostatnich składników. Postanowił, że zgodnie z zaleceniem z przepisu, doda je pięć dni po pozyskaniu jednego z nich. Zostały mu więc tylko trzy. 
Co prawda, Draco obiecał mu, że załatwi krew, ale do tej pory blondyn nawet pół słowem nie poruszył tego tematu. Potter nie chciał obarczać swojego przyjaciela tak ciężkim zadaniem, jednak samolubnie ufał, że chłopak odciąży go w tej sprawie.
Wychodziło jednak na to, że Gryfon musiał sam sobie z tym poradzić, a co najważniejsze, nie miał za wiele czasu.
Harry przeklął siarczyście, nie przejmując się tym, że właśnie przemierza korytarz szkoły, pod przykryciem peleryny niewidki. Jego myśli były zajęte odnalezieniem jakiegoś sposobu pozyskania problematycznego składnika i nim się zorientował, gdzie prowadziły go jego własne nogi, dotarł pod schody, prowadzące na wieżę astronomiczną.
Zadarł głowę, przyglądając się odległemu piętru i podjął wędrówkę w górę.
– Może jak będę miał szczęście, zrzucę jakąś dziewczynę z wieży – mruknął do siebie ironicznie, kręcąc głową z rezygnacją.
Na miejscu, jak się okazało, nie czekała na niego żadna potencjalna ofiara, a jeden z jego profesorów. Alastor Moody stał, oparty o balustradę, przyglądając się nocnemu niebu. Harry postanowił się wycofać, nie chcąc przeszkadzać staremu aurorowi, jednak, jak na zawołanie, ciszę przerwał donośny głos mężczyzny.
– Potter, nie chowaj się jak tchórz. – Nauczyciel odwrócił się w jego stronę, z magicznym okiem utkwionym prosto na postaci Gryfona zupełnie, jakby peleryna niewidka nie stanowiła żadnej przeszkody dla wzroku mężczyzny.
Harry ściągnął z siebie nakrycie i wyszedł z cienia, wprost na światło księżyca.
– Skąd pan…
– Skąd wiedziałem? – Moody uśmiechnął się paskudnie. – Większość magicznych gadżetów i artefaktów nie ma przede mną tajemnic, chłopcze. Lata doświadczenia, ot co.
Potter przez chwilę przyglądał się plecom tego człowieka, zastanawiając się jaka była jego historia. Słyszał tylko jakieś plotki i urywki informacji. Zresztą nigdy dotąd nie był ciekaw, czym Alastor przysłużył się ministerstwu, że uznano go najlepszym aurorem jego czasów.
– Potter, nie pojawiłeś się dziś na moich zajęciach – głos profesora wyrwał go z zamyślenia.
– Ja… źle się czułem – wytłumaczył się niepewnie.
– Wizengamot wsadziłby cię do Azkabanu w ciągu dwuminutowej rozprawy, gdybyś tylko stanął przed nimi w roli oskarżonego – powiedział mężczyzna, odwracając się do ucznia. Widząc nietęgą minę chłopaka, sprecyzował: 
– Nie pytałem o powód.
– Ja…
– Źle się czułeś? – podjął, znów zwracając spojrzenie w stronę nieba. – Mam nadzieję, że to nie pokrzyżuje twoich planów co do drugiego zadania w Turnieju.
– Nie… zdaje mi się, że nie – odparł niepewnie, opierając się o balustradę koło Moody’ego, który po chwili wyciągnął z wewnętrznej kieszeni płaszcza dwie piersiówki.
– Masz chłopaku, napij się – burknął, podając Harry’emu jedną. Uczeń przyjął podarunek niepewnie, przyglądając się nieufnie nauczycielowi, który odkorkował własne naczynie i pociągnął duży łyk, krzywiąc się przy tym paskudnie. Potter, marszcząc brwi, odkorkował piersiówkę i powąchał jej zawartość. Pachniała jak sok z dyni i ku jego zaskoczeniu, tak smakowała. Zachęcony upił jeszcze dwa łyki, od razu kojarząc ten smak z sokiem, który mężczyzna podał mu dzień wcześniej.
– Co to takiego, profesorze? – zapytał, zaglądając jednym okiem do środka pojemnika, naturalnie, niczego nie dostrzegając.
– Sok – wzruszył ramionami. – Praca aurora uczy cię zarządzania zapasami. Dużo wody, odpowiednie zaklęcia i możesz zapewnić sobie tak prosty smakołyk na naprawdę długi czas.
– Myśli pan… że też mógłbym…
– Co? Zostać aurorem? – mężczyzna wciął mu się w słowo.
Harry wolał nie zgadywać, czy to Moody potrafi czytać w myślach, czy raczej on sam jest tak prosty do odczytania, więc po prostu skinął niepewnie głową. Profesor w odpowiedzi skrzywił się w, chyba najpaskudniejszy sposób, jaki Harry miał okazję kiedykolwiek widzieć. – To się okaże, Potter.
Harry, speszony, mruknął coś niewyraźnie pod nosem, nagle czując się bardzo nieswojo w towarzystwie aurora. Przypuszczał, że dla Moody’ego ten pomysł był zwykłą głupotą, nie mówiąc już o tym, że pewnie uważał Harry'ego za najmniej odpowiednią osobę na tak odpowiedzialnym stanowisku. Gryfon zaczął bawić się nerwowo piersiówką, którą trzymał w ręku i najwyraźniej zostało to zauważone, bo Alastor zmienił temat rozmowy.
– Od dłuższego czasu zastanawia mnie twój osobliwy związek z panem Malfoyem.
– Ee…? – Gryfon spojrzał na mężczyznę ze zdziwieniem.
– Odniosłem wrażenie, że na początku roku szkolnego wręcz się nienawidziliście – wyjaśnił. – Zresztą, za przykład można wziąć nawet sytuację z początku roku, kiedy zostałem zmuszony do transmutowania pana Malfoya we fretkę – dodał, wykrzywiając usta w zadowolonym uśmiechu.
– Tak, to prawda – odparł Harry, samemu ledwo powstrzymując drżący kącik ust na wspomnienie tamtego dnia. – Okazało się jednak, że Draco ma więcej do zaoferowania, niż mi się z początku wydawało.
– Co masz na myśli?
– Zostałem wprowadzony do czarodziejskiej społeczności przez Hagrida, a sam profesor wie, jaki on jest - to wspaniały człowiek, o wielkim sercu, jednak… wyraźnie różni się od, hm… ogółu. Był więc osobą której, jako jedenastolatek, kompletnie zawierzyłem i miałem go za swego rodzaju autorytet. Zaś jednym z pierwszych czarodziejów, których poznałem, był właśnie Draco. Arogancki, zadufany dupek, który uważał wszystkich prócz siebie za istoty podludzkie a przynajmniej, takie odniosłem wtedy wrażenie. Więc, gdy zaproponował mi przyjaźń, bez zastanowienia ją odrzuciłem. Chyba go przez to zraniłem… Nie wiem. Kiedyś myślałem, że widocznie pierwszy raz w życiu spotkał się z odmową. – Harry wzruszył ramionami, upijając duży łyk zaoferowanego mu przez Alastora soku. – A potem, ze spotkania na spotkanie, nakręcaliśmy się jeszcze bardziej, kłócąc się, bijąc… w drugiej klasie, gdy powstał klub pojedynków, Draco nasłał na mnie węża, jednocześnie uświadamiając wszystkich wokół, że jestem wężousty i…
– Jesteś wężousty? – mężczyzna przerwał mu, zwracając w stronę Pottera zainteresowane spojrzenie.
– Ahm… ja, tak. – Wymamrotał, gryząc się boleśnie w język. Nie wiedział czemu przy tym nauczycielu paplał jak baba. Moody miał coś w sobie. Coś, co przyciągało sekrety jak magnes.
– I co dalej? Kontynuuj. – Powiedział spokojnie, jakby wcale nie był zainteresowany nowinką, którą właśnie usłyszał od ucznia.
– I, jak mógł pan zauważyć, ten rok bardzo się skomplikował… Zdarzyło się kilka rzeczy, o których nie chcę mówić, a Draco, co było wtedy dla mnie naprawdę zaskakujące, wyciągnął w moją stronę pomocną dłoń – powiedział szybko, maksymalnie ograniczając wszelkie informacje, jakie Alastor mógłby z niego wyciągnąć.
– Ciężko w to uwierzyć, patrząc na waszą przeszłość – ciągnął niezrażony mężczyzna.
– Tak, mi do tej pory jest ciężko w to uwierzyć – powiedział cicho. – Najwyraźniej nie każdy człowiek jest taki, jakim go widzimy.
– Zadziwiająco mądre słowa, jak na tak młodego czarodzieja – wymruczał auror, ściskając mocno laskę i opierając się na jej ciężarze. – Żywię wielką nadzieję, że w odpowiednim momencie nie zapomnisz tych słów – dodał jeszcze, po czym skinął chłopakowi głową i nim ten zdążył przeanalizować to zdanie, ruszył w stronę schodów. – Jutro po lekcjach oddasz mi tę piersiówkę, Potter – powiedział na odchodnym, a Harry spojrzał na naczynie, które trzymał w dłoniach. Westchnął ciężko i dopił zawartość do końca.
Moody w swój pokręcony i niejasny sposób miał rację. Nie było sensu ukrywać się przed resztą świata, lekcje były jego obowiązkiem, a poza tym musiał dokończyć eliksir i w końcu go wypróbować. 

Następnego dnia Harry wstał dość wcześnie. Nie miał zamiaru tłumaczyć się Ronowi, lub Hermionie ze swojej dwudniowej niedyspozycji, więc korzystając z tego, że zamek był jeszcze w większości pogrążony we śnie, przygotował się do rozpoczęcia dnia, zszedł do wielkiej sali, gdzie w towarzystwie nielicznych osób zjadł śniadanie i wyszedł na poranny spacer, na błonia. Miał jeszcze około czterdziestu minut do rozpoczęcia lekcji, a chciał się na niej zjawić możliwie najpóźniej.
Poranek tego dnia był dość miły, jednak nie obyło się bez zaklęcia ogrzewającego. Bądź, co bądź, był jeszcze luty. Harry zawędrował pod same Czarne Jezioro, przykucnął przy jego brzegu i zaczął przyglądać się delikatnie zmąconej tafli wody. Zanurzył w niej dłoń, czując nieprzyjemny dreszcz, wywołany niską temperaturą cieczy.
Miał nadzieję, że pod postacią węża nie będzie tak odczuwał chłodu. Wzdrygnął się, stając na prostych nogach i wycierając rękę o materiał szkolnej szaty, wyciągnął z jej połów różdżkę i rzucił tempus
Westchnął cicho i rozpoczął powolną wędrówkę w stronę przylegających do szkoły cieplarni. Na szczęście Zielarstwo łączone mieli ze Ślizgonami, więc obecność Dracona gwarantowała mu spokojnie spędzone dwie godziny. Chłopak był zbyt ambitny, żeby marnować lekcję na przesłuchiwanie Harry’ego.
Gdy tylko wszedł, do lekko zaparowanej szklarni, poczuł, jak dwie pary oczu wbijają się w niego bezceremonialnie. Udał jednak, że tego nie widzi i spokojnie podszedł do blondyna, który posłał mu mówiące wiele nieprzyjemnych rzeczy spojrzenie. Nie odezwał się jednak, gdyż przeszkodziła mu w tym pani Sprout, która przywitała swoje klasy na tyle głośno, by wszyscy zwrócili na nią uwagę.

Gdy wyjątkowo spokojna lekcja dobiegła końca, Harry nie zdążył nawet pomyśleć o ucieczce, a jego nadgarstek oplatały już boleśnie palce blondyna, który ciągnął go w kierunku wyjścia.
– Harry, musimy porozmawiać – odezwała się nieświadoma całej sytuacji Hermiona.
– Wybacz Granger, ale musisz poczekać na swoją kolej – odparł Malfoy, jeszcze boleśniej zaciskając palce na dłoni przyjaciela.
– Wypraszam sobie! – pisnęła zirytowana. – Mam prawo rozmawiać z Harrym, kiedy tylko poczuję taką ochotę i ty nie będziesz o tym decydować.
– Obawiam się, że twoje błahe problemy mogą poczekać – warknął Draco, zatrzymując się w przejściu, które zagrodziła mu Hermiona.
– Nie, nie mogą. Harry jest moim przyjacielem i…
– Na Wielkiego Slytherina, Granger! Nie wywlekaj teraz takich bzdur! – blondyn wywrócił oczami. – I przepuść mnie w drzwiach.
– Harry, powiedz mu coś! – pisnęła ze złością Hermiona, piorunując go wzrokiem.
– Właśnie Potter, może w końcu się odezwiesz.
– Miałem wrażenie, że świetnie bawicie się beze mnie – westchnął zrezygnowany. – Draco, robisz mi krzywdę, wiesz o tym? – dodał jeszcze, spokojnym tonem i chłopak opuścił wzrok na ich ręce, poluźniając uchwyt. – A w razie, gdyby cała ta szopka była spowodowana tym, że się o mnie martwiliście, po prostu źle się czułem. Musiałem się czymś zatruć, więc wolałem odchorować w spokoju i nie pokazywać się nikomu na oczy.
– Ile set razy trzeba ci przypominać, bliznowaty, że istnieje coś takiego jak magia i eliksiry? – westchnął Malfoy. 
Harry wzruszył tylko ramionami.
– Przepuścisz nas? Naprawdę nie uśmiecha mi się stać w tym miejscu dłużej, niż jest to absolutnie konieczne – blondyn skrzywił się nieznacznie i Harry miał nieodparte wrażenie, że gdyby nie zwracał się do Gryfonki, dodałby jeszcze coś o niekorzystnym wpływie pary wodnej na włosy, albo czymś równie błahym. 
Hermiona przez chwilę wyglądała na bardzo niezdecydowaną, jednak po chwili westchnęła, patrząc na Harry’ego z żalem i mruknęła.
– Porozmawiamy w dormitorium, po lekcjach.
Gdy tylko odsunęła się od wejścia, Draco pociągnął za sobą Harry’ego na błonia, ciągnąc go jak najdalej od szkoły.
– Gdzie idziemy? – spytał zdezorientowany Potter, jednak nie doczekał się odpowiedzi. Zatrzymali się dopiero przy jakimś powalonym, starym drzewie, który służył pewnie zakochanym za miejsce schadzek.
Draco rzucił na nich zaklęcie prywatności i wyciszające, po czym bardzo brzydko i w sposób, który nie przystoi arystokracie obraził Pottera.
– Jesteś obrzydliwie samolubny – warknął Draco, grzebiąc w połach swojej szaty.
– O co ci chodzi? Przecież to, że nie widziałeś mnie dwa dni nie jest końcem świata…
– Czasem się zastanawiam, czy ty naprawdę jesteś taki głupi, czy tylko na takiego wyglądasz… Potter! Zdajesz sobie sprawę z tego, ile dni dzieli cię od drugiego zadania!?
– Tak, ja…
– I że twój eliksir jest niekompletny, a…
– Oczywiście.
– A czy zdajesz sobie sprawę z tego, że gdyby ktoś znalazł przy mnie tą przeklętą fiolkę, mój ojciec miałby naprawdę wielkie problemy? – warknął Draco, wyciągając w stronę gryfona małe, podłużne naczynko, wypełnione gęstą cieczą w brunatno-czerwonym kolorze.
Harry spojrzał zszokowany, w oczy chłopaka, odbierając od niego podarunek.
– Skąd…?
– Potter, mój ojciec nauczył mnie wielu przydatnych rzeczy, między innymi tego, że w niektórych przypadkach wystarczy wiedzieć ile i komu zapłacić – westchnął blondyn, wyraźnie się uspokajając, gdy fiolka zniknęła w szatach Gryfona. – A ty? Zdobyłeś ostatni składnik? 
Harry skinął głową, a widząc, że Malfoy najwyraźniej nie ma zamiaru pytać o nic więcej, rozluźnił się znacznie.
– Ile mam czasu?
– Powinieneś ją wykorzystać do niedzieli najpóźniej.
Harry skinął głową, ustalając w myślach niedzielę dniem, w którym zakończy proces warzenia eliksiru i podświadomie zaczął iść w stronę zamku, w ślad za Draconem. Zaraz jednak się zreflektował i zrównując się z chłopakiem, tak, by móc spojrzeć na jego twarz, powiedział:
– Draco…
– Hm?
– Dziękuję.
Blondyn skinął tylko głową. Był świadom tego, co zrobił dla Gryfona i ile to dla niego znaczyło. Nie potrzebował żadnych dowodów wdzięczności. Sam czuł presję związaną ze zdobyciem tego składnika a fakt, że okazało się to trudniejsze niż przypuszczał, potęgował jeszcze bardziej jego zdenerwowanie. Nie miał zamiaru się żalić. Specjalnie tak zdawkowo odpowiedział Harry’emu na jego pytanie, skąd wziął ingrediencję. Miał nadzieję, że to wszystko pozostanie jego sekretem, o którym będzie mógł w najbliższym czasie zapomnieć. Teraz, najważniejszym było, żeby eliksir okazał się skuteczny i przypuszczał, że oboje odetchną po ogłoszeniu wyników drugiego etapu Turnieju Trójmagicznego.

Tego dnia Harry był kompletnie nieobecny na lekcjach, korciło go, żeby jeszcze dziś zakończyć warzenie eliksiru. Powstrzymywała go przed tym jednak obawa, iż pojawienie się w pracowni, jednoznacznie oznaczało zaproszenie na lekcję oklumencji. Snape miał w zwyczaju pojawiać się w pracowni, gdy Harry kończył swoją piątkową lub sobotnią pracę nad miksturą.
Nie miał jednak siły, ani ochoty na konfrontację z Mistrzem Eliksirów. Wiedział, że to spotkanie skończyłoby się klęską. Jego myśli były zbyt rozbiegane i chaotyczne, by mógł się skupić i choć spróbować je ukryć i, co ważniejsze, czekała go dziś jeszcze rozmowa z Moody’m. Nie wiedział do końca dlaczego, ale nie chciał, by Snape miał dostęp do treści tej rozmowy. Oczywiście, gdyby tylko chciał, mistrz eliksirów był w stanie przejrzeć dosłownie wszystkie jego wspomnienia i myśli, jednak, co Harry zdążył już zauważyć, mężczyzna zwykle ograniczał się do tych najświeższych i najłatwiej dostępnych. 
Z ciężkim sercem, będąc niejako świadom konsekwencji, postanowił więc zrezygnować z wieczornego spotkania.

Harry, mimo zdenerwowania znacznie ożywił się na lekcji Obrony Przed Czarną Magią. Moody postanowił poświęcić ją na omówienie tematu zaklętych zwierciadeł i po dość obszernych notatkach i skrupulatnym przekazaniu teoretycznej wiedzy swoim uczniom, z szuflady swojego biurka wyciągnął prawdziwy czarnomagiczny artefakt.
– Znacie już rodzaje zaklętych zwierciadeł – odezwał się donośnym głosem nauczyciel. – Które z was chce sprawdzić i powiedzieć reszcie, jakie rodzaju jest to maleństwo? – Moody uniósł nieco wyżej lusterko, by każde z uczniów mogło je dostrzec i jak na zawołanie w powietrze wystrzelił las rąk. 
– Weasley, może ty – wybrał, machnąwszy na ucznia ręką.
Ron pąsowiejąc mocno, podszedł do byłego aurora z przejęciem wypisanym na twarzy, po czym wyciągnął rękę w stronę przedmiotu, który zaraz otrzymał.
Stanął na środku klasy, tak by wszyscy zainteresowani mogli go obserwować.
– Wydaje mi się…
– No dalej, chłopcze!
– Że to zwierciadło pokazuje przeszłość.
– Nie, przyjrzyj się dokładniej – zachęcił go Moody.
– Skoro to nie przeszłość… może przysz… – zaczął, ale widząc przeczący gest nauczyciela, wymruczał niepewnie – może pokazuje… to, co chcielibyśmy zobaczyć? 
– W połowie masz rację. Chcesz podzielić się z nami tym, co zobaczyłeś? – spytał mężczyzna, w jakiś sposób prowokując tym zebranych w klasie uczniów do zwrócenia zainteresowanego i niecierpiącego sprzeciwu wzroku w stronę chłopaka.
Ron, pod naporem tych spojrzeń zarumienił się aż po czubki uszu, po czym niewyraźnie i niepewnie wybełkotał:
– Widziałem siebie i Harry’ego, grających w Quidditcha, jeden na jednego… 
– Świetnie, może ktoś jeszcze chce spróbować? – zaproponował auror, gestem oddelegowując rudzielca do ławki.
Ponownie klasę zapełniły wyciągnięte w górę ręce, więc Alastor po kolei wybierał uczniów i uczennice, zmuszając ich do zdradzenia swoich wizji.
Dopiero Parvati, chwaląca się wizją siebie, jako wielkiej wróżbitki pokroju Trelawney, odkryła prawdę skrywającą się w zwierciadełku. Co prawda nastąpiło to po dłuższej chwili, ale jak się okazało, właśnie czas był kluczem do rozwiązania tej zagadki.
Z uwielbieniem, wpatrywała się w lustereczko od kilku minut, poprawiając swoje włosy i delektując się widokiem siebie, jako znanej i, jak twierdziła, pięknej wróżbitki, by nagle z niesmakiem i wręcz przerażeniem wypuścić z rąk szkiełko, oprawione z rzeźbioną ramkę, które tylko dzięki świetnemu refleksowi nauczyciela nie stłukło się przy uderzeniu o podłogę, a zawisło w powietrzu, tuż przed twarzą uczennicy.
– Co to ma znaczyć?! – krzyknęła przerażona, przeczesując palcami włosy i przyglądając się swojemu odbiciu w tafli. – To jakieś przekleństwo! Niech pan to cofnie! – pisnęła płaczliwie, odwracając wzrok w stronę niewzruszonego Alastora.
– Niech pani powie klasie, co widzi – zachęcił ją, a ona zerknęła przelotnie w stronę około dwóch tuzinów wpatrzonych w nią z zainteresowaniem par oczu, zignorowała jednak polecenie i momentalnie odwróciła wzrok w stronę zwierciadełka, wpatrując się w nie otwartymi z przerażenia oczami.
– Niech pan powie, że to fikcja…, że to nie dzieje się naprawdę… – załkała bliska płaczu, drżącymi dłońmi nadal przeczesując swoje włosy.
– Warto zapytać obecnych na sali, czy są w stanie zauważyć jakikolwiek powód pani zachowania – odparł Moody, a w odpowiedzi po pomieszczeniu przetoczył się niepewny, przeczący pomruk zdezorientowanych czternastolatków.
– Sama pani widzi, panno Patil, że to tylko działanie zwierciadełka. Proszę nam powiedzieć, co pani widzi – Alastor nie odpuszczał dziewczynie, która spojrzała na niego przerażonym wzrokiem, po czym wyciągnęła palce z włosów, przyglądając im się z niedowierzaniem.
– Ja… ja widziałam, moje włosy, wypadały… całymi kępkami… – wydukała płaczliwie, obmacując swoją głowę i z wyraźną ulgą czując pod palcami mocne pukle, znajdujące się na swoim miejscu.
– Może pani usiąść – skinął głową Alastor. – To jest właśnie cena. Zwierciadło będzie was kusić, pokazywać wspaniałe kłamstwa, żeby tylko was od siebie uzależnić, a kiedy tylko wpadniecie w jego sidła zacznie się wami żywić. Odbierze to, co uważacie za cenne i zniekształci obraz, którym do tej pory was nęciło.
Moody schował przedmiot z powrotem do szuflady biurka.
– No dobrze, na zaliczenie tego działu napiszcie mi swoje wnioski na temat zaklętych zwierciadeł. Pół rolki pergaminu, na za tydzień. – Powiedział mężczyzna, co ewidentnie oznaczało koniec lekcji. Salę więc wypełniły dźwięki szurania odsuwanych krzeseł, pakowania przyborów, głośnych rozmów i komentarzy na temat odbytej lekcji.
Harry zaczekał, aż klasa opustoszeje, nie spiesząc się z pakowaniem własnych rzeczy. Gdy w końcu, uznał to za w miarę bezpieczne, wyciągnął z torby piersiówkę swojego profesora i podszedł do niego, stawiając naczynie na biurku.
– Świetna lekcja, profesorze – zagaił chłopak, zwracając na siebie uwagę mężczyzny.
– Nie mają być świetne, a pomocne – pouczył go, sięgając po swoją własność – ale doceniam, Potter. – Dodał, z zadowoleniem chowając przedmiot w wewnętrznej kieszeni swojego płaszcza. – Zastanawiam się… – podjął niemal natychmiast mężczyzna – co ty ujrzałbyś w odbiciu lusterka.
– Przypuszczam, że wiem – odparł, wzruszywszy ramionami.
– Tak?
– W pierwszej klasie miałem do czynienia ze zwierciadłem Ain Eingarp.
– Człowiek wraz z wiekiem się zmienia, zmieniają się też jego pragnienia – powiedział, jakby od niechcenia Alastor, wstając z krzesła. – A teraz, wybacz Potter, ale mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia – dodał mężczyzna, po czym w klasyczny dla siebie sposób utykając na jedną nogę opuścił klasę, zostawiając chłopaka samego.
Harry w pierwszej chwili chciał podążyć za nauczycielem i również opuścić pomieszczenie, coś jednak mówiło mu, że ta sytuacja była zbyt nienaturalna, że Moody ewidentnie czegoś od niego chciał.
Czego, stało się jasne, gdy tylko wzrok chłopaka padł na biurko mężczyzny. Szuflada była niedomknięta we wręcz prowokacyjny sposób. Harry przeklął cicho, aczkolwiek paskudnie i, nie mogąc się powstrzymać, wyciągnął z szuflady zwierciadełko, by przejrzeć się w jego odbiciu.