29 mar 2023

XXI

 XXI


– Coś ty mu zrobił, Potter? – gdy tylko opuścili loch, pełniący funkcję sali eliksirów, Malfoy niemalże uwiesił się na ramieniu przyjaciela, nie mogąc powstrzymać radości. Blondyn musiał rzeczywiście obawiać się oblania egzaminu. 

– Porozmawiałem z nim – odparł od niechcenia chłopak, odwracając wzrok od twarzy blondyna. 

– A jednaaak – powiedział, przeciągając ostatnią sylabę. – Złoty chłopiec Gryffindoru schował dumę do kieszeni i przyznał się do błędu? – dodał z ironią, szczycąc chłopaka widokiem pełnego samozadowolenia uśmiechu. 

– Tak Draco – burknął Harry w odpowiedzi, zrzucając z siebie ramię przyjaciela – i to wszystko dzięki tobie – dodał ironicznie. 

– Oczywiście, że tak – prychnął chłopak, kompletnie ignorując ton bruneta i ciągnąc go w stronę Wielkiej Sali. 

To były ich ostatnie zajęcia w tym tygodniu. Następnego dnia miał odbyć się, przez Harry’ego, od wielu tygodni wyczekiwany wyjazd do Hogsmeade. Martwił się, że przez ostatnie wydarzenia nauczyciele mogą zabronić mu uczestnictwa, jednakże jego obawy okazały się płonne. Sam nie wiedział czy to dlatego, że cały ten czas odkąd się wybudził nie zdradził żadnych niepokojących oznak (a z pewnością całe grono pedagogiczne zostało poinformowane o konieczności obserwowania Złotego Chłopca), czy też może wynikało to ze zwykłego niedopatrzenia. Niezależnie od przyczyny, Harry nie miał zamiaru się tym nadmiernie frasować. 

Pozostawał jednak jeszcze jeden problem. Draco nie wiedział, że Harry planował spotkać się ze swoim ojcem chrzestnym, a wybraniec wątpił, że blondyn będzie skory puścić go na kilka godzin bez opieki. Nie zamierzał też w żaden sposób mieć tego przyjacielowi za złe, w pełni rozumiał, że ten zwyczajnie się o niego martwił i wolał mieć na oku. Zwłaszcza na otwartym terenie, którym była przecież czarodziejska wioska. 

Podczas posiłku spytał przyjaciela, czy wieczorem mogliby udać się w jakieś ustronne miejsce, by w samotności porozmawiać. Najlepszym pomysłem wydawała im się, dobrze już znana, opuszczona sala na czwartym piętrze. Gdy tylko się tam znaleźli, a Harry zabezpieczył pomieszczenie kilkoma zaklęciami wyciszającymi, blondyn spojrzał na niego wyczekująco. 

– Słucham – ponaglił go, zaplatając ręce na piersi.

Dla osoby postronnej Draco idealnie maskował swoje zdenerwowanie, Gryfon wiedział jednak, że chłopak w głębi duszy wciąż obawiał się o jego stan zdrowia. 

– Draco, pamiętasz jeszcze jak opowiadałem ci o moim ojcu chrzestnym? – zaczął niepewnie, sam jeszcze nie wiedząc jak i co powiedzieć. 

– Oczywiście – odparł natychmiast chłopak. 

Harry zaczerpnął głęboko powietrza, wzdychając ciężko. 

– No więc… Łapa jest w Hogsmeade i będę chciał się z nim zobaczyć. 

– Potter… – blondyn zamilkł na chwilę, jakby w ostatniej chwili powstrzymując się od komentarza. – Rozumiem, że zdajesz sobie sprawę z tego, jak jest to niebezpieczne? Twój ojciec chrzestny jest aktualnie jednym z najbardziej poszukiwanych przestępców, nie mówiąc już o tym, że jest zbiegiem z Azkabanu. 

– Nie jest przestępcą – burknął momentalnie Gryfon. 

– Wiesz, co miałem na myśli – odparł spokojnie Malfoy. – Ale rozumiem też, jak jest to dla ciebie ważne – dodał po chwili milczenia, wręcz wypluwając te słowa na siłę. 

– Więc… 

– Więc Potter, nie pójdziesz tam sam. Merlin wie, kto albo co może ci się przydarzyć po drodze. 

– Bez przesady…

– Właśnie o tym mówię, jesteś tak lekkomyślny, że nawet nie dostrzegasz potencjalnego zagrożenia. 

– Łapa będzie ze mną… – próbował go jeszcze przekonać. 

– Niesamowita pomoc, czarodziej bez różdżki! Oczywiście zakładając, że kogoś już z niej nie okradł. Nie przerywaj mi! Z pewnością osłabiony wiecznym ukrywaniem się, nie mówiąc już o tym, że Hogsmeade jest małe, z każdej strony będziecie obserwowani. Jak ty sobie to wyobrażasz? Nawet, jeśli umówicie się gdzieś na skraju, to myślisz, ze nikt go nie rozpozna? Jeśli jakimś cudem was nie złapią, to możesz być przekonany, że już następnego dnia będziesz mógł oglądać wasze podobizny na pierwszych stronach Proroka. 

– Skończyłeś? – mruknął Harry, gdy w końcu doczekał się chwili ciszy po wypowiedzianym, przez jego przyjaciela, monologu. – Łapa jest niezarejestrowanym animagiem – westchnął i widząc nietęgą minę przyjaciela, niemal skutecznie powstrzymał uśmieszek satysfakcji cisnący mu się na usta.

– W porządku – mruknął w końcu Ślizgon. – Ale idę z tobą. 

Harry wiedział, że nie ma sensu kłócić się z Draconem. Uprzedził go jeszcze tylko, żeby nie oczekiwał od Syriusza jakichkolwiek arystokratycznych zapędów i manier wyniesionych z domu rodzinnego, na co blondyn tylko prychnął, jakby chciał spytać „za kogo ty mnie niby masz?”. Ale Harry oszczędził sobie komentarza, kręcąc tylko w myślach swoją głową. 


***


Cały poranek obawiał się, że dyrektor lub któreś z profesorów zniweczy jego plan, że w ostatniej chwili przypomną sobie, że opuszczanie bezpiecznych murów Hogwartu, może okazać się nierozsądnym pomysłem.

Odetchnął, dopiero gdy minął stary, nadgryziony zębem czasu znak, opatrzony nazwą miejscowości „Hogsmeade”.

Nikt nie zwracał na niego szczególnej uwagi, a nawet jeśli to ani on, ani Draco tego nie dostrzegli. Wszyscy uczniowie Hogwartu, w poszukiwaniu rozrywki, rozbiegli się po znanych sobie szlakach, mieszkańcy zajmowali zwyczajnymi, codziennymi zadaniami a Potter, w towarzystwie niespokojnego blondyna, powoli zmierzał przed siebie.

Rozglądał się dyskretnie, w poszukiwaniu swojego ojca chrzestnego, nie zauważając jednak najmniejszego znaku jego obecności.

Dopiero gdy zbliżali się do ścieżki wiodącej ku Wrzeszczącej Chacie z nikąd wybiegł w ich stronę wychudzony, wielki, czarny pies. Harry od razu domyślił się prawdziwej tożsamości zwierzęcia, więc bez słowa złapał Dracona za rękę, ciągnąc w stronę, w którą odbiegał właśnie Black. 

Droga do kryjówki Syriusza okazała się długa i dość uciążliwa. Wiele razy zakręcała, w niemal bezsensowny sposób, skutecznie konfundując chłopców tak, że po kilkunastu minutach marszu nie mieli już pojęcia gdzie są. Syriusz, pod postacią psa, co jakiś czas odwracał w ich stronę pysk, najwyraźniej sprawdzając czy nadal za nim podążają. 

Zatrzymał się, pod jakąś skalną ścianą, dopiero po kolejnych kilku minutach. Szczeknął niecierpliwie na pozostających kawałek z tyłu chłopców i uzyskawszy ich atencję wsunął pysk między zwisający ze skał bluszcz, zaraz znikając w jego otchłani. 

Uczniowie, w ślad za mężczyzną, odchylili roślinność i weszli do skąpanej w mroku jaskini.

Lumos – mruknął Draco, wyciągając z rękawa swoją różdżkę i oświetlając długi, pusty korytarz. Spojrzał na twarz Harry’ego, unosząc tylko brew, w standardowym dla siebie wyrazie twarzy i widząc jak jego przyjaciel tylko wzrusza ramionami i bez trwogi rusza w głąb tunelu, od razu pospieszył za nim. 

Korytarz okazał się nie być zbyt długi. Już po chwili weszli do sporej jaskini, w której nie było niczego, poza mnóstwem, walających się wszędzie, starych wydań Proroka i zwitkiem jakichś ubrań, które mogły służyć jako posłanie. Z głębi jaskini, skutecznie skrytej w mroku, wynurzył się dorosły mężczyzna, ubrany w wielki, gruby, futrzany płaszcz.

Syriusz natychmiast podszedł do Harry’ego, wyciągając do niego ręce. Jednakże wyglądając tak, jakby wahał się przytulić chrześniaka, ujął tylko jego policzki, przyglądając się jego twarzy, w delikatnym blasku światła, padającego z różdżki blondyna. 

– Syriuszu! – Harry nie miał jednak żadnych oporów i wpadł wręcz w objęcia swojego chrzestnego. – Jak dobrze cię widzieć!

– Ciebie też, dzieciaku – mężczyzna westchnął z ulgą, opierając nos, o głowę chłopaka i wdychając jego zapach. – Nowe znajomości, huh? – mruknął, zwracając wzrok w stronę Dracona, który przyglądał im się z nieodgadnionym wyrazem twarzy. 

– Tak, trochę się pozmieniało – odparł od razu, bez ogródek. – Syriuszu, poznaj Draco.

Harry wskazał na blondyna, uśmiechając się promiennie i przyglądając jak pozostała dwójka podaje sobie ręce w grzeczny, ale zdystansowany sposób. 

– Nie ukrywam, nieco się zdziwiłem, nie widząc w twoim towarzystwie Rona i Hermiony. 

– Jak mówiłem, nieco się pozmieniało – odparł Harry, nieco się krzywiąc. 

– Może zacznij od początku – zaproponował mężczyzna, z góry zakładając, że chłopak wszystko mu opowie.
Nie mylił się. Harry zaczął od tego, czego jeszcze Syriusz mógł dowiedzieć się z jego listów, o tym, że nowym nauczycielem OPCM został były auror - Alastor Moody, o tym, że ogłosili Turniej Trójmagiczny, że do szkoły przyjechali uczniowie z Beauxbatons i Durmstrangu, ilu wyłonionych zostało reprezentantów. Syriusz nie przerwał mu, by standardowo wypytać o powód jego kandydatury, za co brunet był mu niezwykle wdzięczny. Kontynuował więc, dzieląc się z ojcem chrzestnym swoimi wczesnymi obawami związanymi z turniejem i tym, jaki wprowadziło to zamęt w jego życiu, jak odwrócił się od niego Ron, że pomógł mu wtedy Draco i po krótce opisał też, jak wspólnie docierali do siebie. Rozwinął przebieg pierwszego i drugiego zadania i po chwili wahania wtajemniczył mężczyznę również w powód jego lekcji ze Snape’m. 

Na dźwięk ostatniej rewelacji, widział niesmak na twarzy mężczyzny i Harry, w każdej innej sytuacji, mógłby się zgodzić z tą reakcją, lecz w tym przypadku nie był w stanie udawać przed samym sobą, że nie jest wdzięczny Mistrzowi Eliksirów.

Black przez cały ten czas nie przerwał ani razu, uważnie słuchając każdego, wypowiedzianego słowa. Draco zaś, udając niezainteresowanego, lewitował przed sobą jakieś wydanie Proroka, studiując je ze znużoną miną. 

W rzeczywistości dokładnie słuchał Pottera, jednocześnie monitorując całe pomieszczenie. Harry może i ufał mężczyźnie, ale on nie miał takiego zamiaru. Black był i puki co nadal pozostawał niebezpiecznym zbiegiem z Azkabanu. Z tego więzienia, według najlepszej wiedzy ślizgona,  nie wychodzili ludzie o zdrowych zmysłach. 

Gryfon czuł, że powoli jego opowieść dobiega końca i że zbliża się czas, by poruszyć najcięższy dla niego wątek. Spojrzał kontrolnie na Draco, zaraz uśmiechając się pod nosem, widząc jak chłopak, pod osłoną niezainteresowania, cały czas pozostaje czujny.

– Syriuszu, jest coś, czego jeszcze ci nie powiedziałem – podjął niepewnie, ale widząc spokojny, pełen szczerego wsparcia uśmiech ojca chrzestnego, postanowił bez oporu kontynuować. – To się zaczęło… gdzieś w okolicach drugiego zadania. Zacząłem mieć… sny? – przerwał sobie na chwilę, nie będąc pewnym, czy to było słowo, którego na pewno chciał użyć.

– O czym? – zachęcił go Syriusz.

– O… o wydarzeniach z przeszłości – zaczął niepewnie Harry.

– To jeszcze nic złego. Ludziom często śnią się wspomnienia a ty, Harry przeszedłeś bardzo wiele w swoim życiu.

– Nie martwiłoby mnie to tak, gdyby to były moje wspomnienia – odparł kąśliwie. – Problem w tym, że ci ludzie, o których śnię... nie żyją, a w sumie nigdy nawet nie widziałem ich na oczy.

– Więc skąd pewność, że są martwi? – przerwał mu Syriusz, marszcząc brwi.

– Ja… – zająknął się chłopak – zdarza mi się też miewać te wizje, gdy jestem przytomny. Raz miałem ją podczas ćwiczeń oklumencji ze Snape’m… i to on powiedział mi, że widziałem czyjąś przeszłość. Pozwoliłem mu wtedy zajrzeć do mojej głowy i wyglądał na… strapionego, z resztą nie chciał nawet o tym rozmawiać, wysłał mnie prosto do skrzydła szpitalnego. 

– Skrzydła?

– Och, chyba moja reakcja była trochę przesadzona – mruknął niepewnie. – Snape pewnie pomyślał, że w emocjach targnę się na swoje życie i najkrótszą trasą dostanę na wieżę astronomiczną, żeby wyskoczyć z jakiegoś okna – zaśmiał się sucho.

– Dalej masz te wizje, Harry? 

– Ym… – chłopak spojrzał niepewnie w stronę, uważnie obserwującego go, Draco. Do tego momentu blondyn mniej, czy więcej znał każdą część tej opowieści, w końcu albo był razem z Harry’m w wymienionych wcześniej sytuacjach, albo dowiadywał się szczegółów od Severusa.

– Do tego… właśnie dążę – zaczął niepewnie przeciągając wyraźnie słowa. – Jakoś po drugim zadaniu zacząłem… trochę się gubić, moją głowę zaprzątały dziwne myśli – zaczął niepewnie, miarkując każde słowo, tak by nie powiedzieć czegoś za dużo. Na przykład…

Wspomnienia Harry’ego niemalże od razu go zasabotowały, przypominając o osobliwym, mokrym śnie w Draconem w roli głównej. Harry w głowie wzniósł Merlina w niebiosa, w podzięce za panujący w jaskini półmrok, maskujący ostry rumieniec, który pojawił się na jego twarzy, po czym odetchnął bezgłośnie, uspokajając się i postanowił kontynuować opowieść. 

– Czułem się obcy we własnej głowie, jakbym nagle zamiast być panem własnego umysłu, to jakby coś przejęło nad nimi kontrolę i… i wtedy zapadłem w śpiączkę.

Brunet postanowił jednak oszczędzić wszystkim pikantnych szczegółów, nie wiedział jak zareagowałby na jego wyznania Draco, a co dopiero jego ojciec chrzestny. Harry nigdy nie rozmawiał z nikim o swoich preferencjach seksualnych, z resztą on sam też nie był ich do końca pewien. Kompletnie nie czuł się też sobą przed tamtym omdleniem, odrzucał więc od siebie chociażby najmniejszą myśl, że blondyn mógłby mu się podobać. On nawet nie wiedział czy podobają mu się mężczyźni!

– Śpiączkę?! – wyrwało się Blackowi. – I ty dopiero teraz o tym mówisz? Powinieneś od tego zacząć! Zdajesz sobie sprawę z tego, jak mogło to być niebezpieczne? Mam nadzieję, że przeprowadzili na tobie całą skalę badań! Skoro byli tak lekkomyślni, że wypuścili cię samopas z zamku, to powinni brać za ciebie pełną odpowiedzialność – Syriusz w tym momencie do złudzenia przypominał mu zdenerwowanego Malfoy’a. Obaj mieli niemal wyuczony talent, do traktowania go, jak kompletnego, nieodpowiedzialnego idiotę. 

– Tak, przebadali mnie z każdej możliwej strony – burknął, nieco obrażony. – Nie wykryli niczego... – Harry na chwilę przerwał, próbując przekonać samego siebie, że wcale nie czuje urazy – ale ja mam swoje własne zdanie na ten temat.

Na te słowa blondyn przestał w końcu udawać, że słucha i jawnie poświęcił przyjacielowi całą swoją uwagę.

– Wydaje mi się, że to coś związanego z moimi wizjami. Miewałem je, gdy byłem nieprzytomny. Nie cały czas i nie były one długie, ale wciąż je pamiętam. Z tym, że… nie jestem w stanie spojrzeć na nie, hm... normalnie? Nie wzbudzają we mnie negatywnych, w sumie to żadnych emocji, a były… lekko mówiąc, brutalne – uśmiechnął się krzywo.

Rzeczywiście nadal pamiętał każdy najmniejszy szczegół z tego, jak przebywał w swojej głowie i oczywiście był świadom tego, że to nie było normalne, wiedział, że powinien czuć przerażenie na samo wspomnienie widzianych przez siebie tortur, a co najważniejsze powinien nie chcieć wrócić do tamtego stanu. Nie potrafił jednak. Gdzieś z tyłu głowy czuł tęsknotę za tą czarną, namacalną materią, a widząc trwogę malującą się na twarzach swoich towarzyszy, postanowił nie zdradzać im wiele więcej. 

Po części martwił się, że niepotrzebnie bardziej zdenerwuje tę dwójkę, a po części… nie postrzegał mary w swojej głowie, jak czegoś złego. Była dla niego jak narkotyk, pozwalała się posiadać, jednocześnie biorąc, sprawiała wrażenie, jakby w końcu, w stu procentach był w miejscu, do którego należy i w którym mógł czuć się bezpiecznie. To było uzależniające, ale czuł, że to dobre uczucie. 

– Wciąż zastanawiam się… – głos w końcu zabrał Draco – w jaki sposób się wybudziłeś?

Harry spojrzał na niego, uśmiechając się głupkowato i probując na szybko złożyć zdanie, które, jego zdaniem, nie brzmiałoby jak wyrwane żywcem z jakiejś taniej, romantycznej telenoweli.

– Yy… no, w sumie dzięki tobie – wydukał, czując, że jego policzki znów pokryły się pąsem.

– Przeze… mnie? – Malfoy zmarszczył brwi, co w blasku jego własnej różdżki, było wyraźnie widać. Nie wyglądał na przekonanego. 

– To znaczy… – Potter ciężko wypuścił powietrze z płuc, starając się unikać wzroku i swojego ojca chrzestnego i przyjaciela. – Czasem się wybudzałem… i, yhm, jakby… docierało do mnie co mówisz, no i… i w końcu poczułem odpowiedzialność za to... och, sam nie wiem jak się wybudziłem, ale myślę, że to mogła być twoja zasługa! – wypalił w końcu, czując ogromną ochotę, żeby zapaść się pod ziemię i nigdy już nie ujrzeć światła dziennego. 

– A… ah – odparł niezwykle elokwentnie, Malfoy. 

Zapewne do końca dnia zapadłaby między nimi krępująca cisza, gdyby nie odezwał się jedyny, znajdujący się w towarzystwie dorosły, który postanowił wziąć odpowiedzialność za delikatną zmianę tematu.

– Ale co najważniejsze, dalej masz te wizje, Harry?

– Ostatnio nie – odparł szybko, będąc niezmiernie wdzięcznym Syriuszowi – aczkolwiek odnoszę wrażenie, że one mogą w każdej chwili wrócić. 

– Rozmawiałeś o tym z Dumbledorem? 

Na to pytanie od strony Draco dało się słyszeć zirytowane sapnięcie. 

– Nie i raczej nie zamierzam – odparł niepewnie Gryfon.

– Harry, uważam, że Dumbledore powinien o tym wiedzieć. Ma znacznie większe doświadczenie i wiedzę od ciebie, czy też ode mnie. Z resztą, skoro mu na to nie pozwalasz, to jak będzie mógł cie chronić?

– Syriuszu… – Potter zaczął niepewnie, nie wiedząc nawet, co miałby powiedzieć chrzestnemu. Syriusz ufał Dropsowi, a brunet za bardzo obawiał się utraty zaufania Blacka.

– Albus Dumbledore jest, po części, winny uwięzienia cię w Azkabanie. 

Ciszę przebił wręcz, donośny, pewny siebie głos Dracona.

Znajdująca się w jaskini pozostała dwójka spojrzała na niego momentalnie, w pełnej konsternacji.

– Co masz na myśli? – Ton mężczyzny był wyraźnie buntowniczy, starał się jednak zachować otwartą postawę tak, by nie urazić chłopaka, a grzecznie okazać mu zainteresowanie.

– Jakiś czas temu Harry opowiedział mi, po krótce, o twojej sytuacji – zaczął spokojnie Malfoy. – Już wtedy miałem pewne obiekcje związane z postawą dyrektora. Później zaś zasięgnąłem informacji u mojej matki. Jesteście w końcu kuzynostwem, a ponad to twoja matka, Walburga, przepadała za Cygnusem…

– Kim? – przerwał mu Harry, próbując nadążyć za przyjacielem. 

– Moim dziadem od strony matki, bratem babki twojego ojca chrzestnego – westchnął blondyn, cierpliwie jednak tłumacząc mu konotacje rodzinne. 

– Tak więc, niezaprzeczalna pogarda do twojej osoby, którą darzy cię moja matka, pojawiła się dopiero gdy wyrzekłeś się szlachetnego nazwiska „Black”…

– Nigdy się go nie wyrzekłem – tym razem przerwał mu Syriusz. – Zostałem wydziedziczony z rodu, gdyż Hogwardzka Tiara postanowiła splamić honor mej rodziny, nie przydzielając mnie do tradycyjnego domu Slytherinu – prychnął z ironią.

– Tak więc – westchnął ciężko Draco, próbując powstrzymać irytację. – Według twej rodziny splamiłeś honor Blacków. Z resztą… słyszałem, że też wcale nie przyjąłeś swojego losu z  wielką pokorą… ale mniejsza z tym – zakończył szybko chłopak, widząc jak mężczyzna już się gotuje, żeby sprostować jakieś fakty. – Samo wypisanie cię z kart historii rodu, jak twierdzi moja matka, nie stanowiłoby żadnego większego problemu, przykład chociażby twojego wuja, Alpharda.

– Kogo? – wtrącił się znów Harry.

– No właśnie – mruknął Draco. – Plamą na honorze rodziny stało się dopiero twoje skazanie na Azkaban. Matka twierdzi, że powód, jakkolwiek dla mnie obecnie obciążony emocjonalnie, dla Blacków, można powiedzieć, byłby maleńkim powodem do dumy. Od lat przecież wspierali Czarnego Pana, więc plotki o bym, że ten Syriusz miałby się okazać aż tak wartościowym… hm, podwójnym agentem… Cóż, moja ciotka Bellatrix była gotowa pertraktować o twoją wolność. Oczywiście, o ile zdrada Potterów okazałaby się prawdą. 

– Jakoś nigdy nie obiła mi się o uszy chociażby cząstka tych bredni – sarknął animag.

– Oczywiście, że nie – prychnął Draco. – Byłeś pod tak ścisłym nadzorem Dumbledore’a i jego Zakonu, że nie sposób było dotrzeć do twojego, spranego na wskroś, mózgu. Bellatrix namówiła moją matkę, a jej najbliższą siostrę, żeby przekonała mojego ojca do, jakby to ująć... pociągnięcia... kilku kluczowych sznurków w ministerstwie. 

– Lucjusz miał…

– Tak Harry, wyobraź sobie, że mój zły, okrutny ojciec mógł uratować twojego chrzestnego od wyroku – warknął blondyn, piorunując go wzrokiem – i jakbyście z racji swojej mi wciąż nie przerywali, to może już powiedziałbym dlaczego. No i tak, oczywiście mój ojciec jest przecież bezdusznym śmierciożercą – Draco wywrócił oczami – ale więzy rodzinne zawsze były i będą niezwykle ważne wśród czystokrwistych rodzin a, tak jak już mówiłem, te kilkanaście lat temu panowało przekonanie, że Syriusz nawrócił się na dobrą stronę, nie mówiąc już o tym czego dokonał. Kontynuując, mój ojciec już wtedy był bardzo szanowany w ministerstwie i gdyby nie interwencja Dumbledore’a możliwe, że doszłoby po prostu do jakiegoś małego, niejawnego przesłuchania, po którym twój chrzestny zostałby uniewinniony. Aaale – Draco nabrał powietrza w płuca, chcąc już zakończyć opowieść – Dumbledore zawsze był i będzie najbardziej wpływowym czarodziejem, więc jeśli zdecydował, że Syriusza najłatwiej będzie uciszyć, zamykając go bez rozprawy w Azkabanie, to tak musiało oczywiście być.

Blondyn zakończył swój monolog, wzruszając ramionami.

– Dumbledorowi na pewno nie jest na rękę to, że przebywasz na wolności – Ślizgon zwrócił się bezpośrednio do mężczyzny. – Gdyby tak nie było, na pewno wiedziałbyś, że dzięki Alphardowi jesteś teraz jedynym prawowitym spadkobiercą domu na Grimmauld Place, a co za tym idzie, nie musiałbyś ukrywać się po jaskiniach, jak jakiś łachmaniarz.

Zapadła cisza, może i Syriusz był gotów wykłócać się z tym młodym, bezczelnym gówniarzem, ale ostatnie zdanie odebrało mu wszelkie nazbierane podczas opowieści argumenty. 

Grimmalud Place było jego? Gdyby się zastanowić, wszystko by się zgadzało. Jego rodzice już nie żyli, jedyny ich spadkobierca, jego brat też… Czyli, jeśli wierzyć młodemu Malfoyowi i jego wuj przepisał mu posiadłość… to rzeczywiście mógł zamieszkać pod numerem 12, a co najważniejsze, być tam bezpiecznym.

Syriusz patrzył przed siebie pustym, niewidzącym wzrokiem. Nie chciał wierzyć w tę bajeczkę, ale on sam miał wiele długich lat na zastanawianie się dlaczego nigdy nie doszło do procesu przed wtrąceniem go do Azkabanu. Tyle razy wył wręcz ze zgryzoty, wiedząc, że gdyby mógł złożyć zeznania pod veritaserum, byłby wolnym człowiekiem. 

Ostatnie kilka miesięcy coś jeszcze zaprzątało jego głowę. Mianowicie to, dlaczego Dumbledore wykorzystał dwójkę trzynastolatków do uratowania go przed pocałunkiem dementorów? W ciągu wakacji, wymieniając się z Harry’m sowami, miał okazję dowiedzieć się szczegółów. Wszystko wskazywało na to, że to już była któraś z kolei zapętlona rzeczywistość, a to znaczyło, że nikt nie wiedział ile tak na prawdę razy zginął on, albo Hardodziob… Syriusz wiedział, że los potrafił płatać różne figle i gdy tylko pozwalał sobie na myśl o tym, że może w którejś z rzeczywistości nad jeziorem zginął również Harry… animag nie potrafił sobie tego wybaczyć. Przez cały ten czas najłatwiej mu było obwiniać siebie, nigdy nie dopuścił myśli, że może wina nie leżała tylko po jego stronie i że może kształtowała się ona już kilkanaście albo nawet kilkadziesiąt lat temu, może kiedy był młodym chłopakiem uczęszczającym do Hogwartu, albo gdy przynależał do Zakonu Feniksa.

Nie, nie chciał nagle traktować Dumbledora jak winnego, nawet, jeśli historia opowiedziana przez młodego Malfoya wydawała się jednym z brakujących elementów układanki… 

Puki co nie miał siły, nie miał serca żeby decydować się na ostateczny krok, który przewróciłby jego światopogląd do góry nogami.

Nie zamierzał też ignorować tego, czego się dziś dowiedział. Chciał wszystkiego doświadczyć na własnej skórze, a pierwszą rzeczą, którą postanowił skontrolować, był jego status, jako właściciela Grimmaul Place. Jeszcze nie dziś, nie jutro. Wewnętrzny paranoik nie pozwoliłby mu oddać się prosto w ręce hipotetycznych wrogów, którzy czekali na niego z zasadzką. Czekał trzynaście lat, może poczekać jeszcze trochę. 

– Syriuszu…? – Ciszę w końcu przerwał Harry, delikatnie dotykając ramienia chrzestnego. 

– Myślę… myślę, że powinniście już iść. Za niedługo wasza nieobecność może zacząć robić się podejrzana – mruknął nieco nieprzytomnym głosem. – Odprowadzę was z powrotem do wioski.

– Ale Syriuszu! – Zaoponował od razu Potter, martwiąc się o mężczyznę, ten jednak momentalnie zmienił swoją postać, przeobrażając się w wielkiego czarnego psa. 

Szczeknął, ponaglając chłopców, by ruszyli za nim, Draco więc wzruszył tylko ramionami, patrząc na gryfona i pociągnął go za nadgarstek w ślad za animagiem. 


***


Kilka kolejnych tygodni minęło niemal normalnie. Harry, w miarę swoich możliwości, udzielał się na lekcjach, spotykał z przyjaciółmi w salonie Slytherinu na ich prywatnych lekcjach, co jakiś czas pojawiał się u Snape'a, by rozwijać swoją oklumencję w stronę ofensywną, miewał niepokojące wizje podczas snu, jednak na tyle rzadko, że starał się je po prostu ignorować, ale cały czas głowę zajmowały mu myśli o Syriuszu. 

Od dnia, gdy spotkali się w Hogsmeade jego ojciec chrzestny nie dał o sobie znaku życia. Potter wiedział, że nic złego nie stało się Blackowi, przecież tak gorący news od razu, pojawiłby się na pierwszej stronie Proroka, ale i tak nie potrafił przestać się martwić.

Przez ten czas wysłał do chrzestnego kilka sów, ale wyglądało na to, że ani posłaniec, ani żadna odpowiedź nie zamierzała do niego wrócić. Starał się nie obarczać swoimi obawami Dracona, ale mimo to miał wrażenie, że jego przyjaciel wie, a przynajmniej się domyśla. Blondyn cierpliwie pozwalał Harry’emu, raz po raz, zatracać się w swoich myślach, gubić w konwersacjach albo tracić czujność na lekcjach. Nauczyciele zaś, chwilową niedyspozycję gryfona, zrzucali na jego pobyt w szpitalu. 

Upragniona odpowiedź nadeszła dopiero późnego majowego wieczoru. 

Harry wracając po, musiał przyznać, całkiem owocnych lekcjach oklumencji postanowił przedłużyć swój powrót do dormitorium o spacer na błoniach. Snape był, oczywiście jak na jego niezwykle rozwiniętą umiejętność okazywania emocji, zadowolony z jego pracy. Gryfon zaciekle atakował wroga, wdzierającego się w jego umysł, nie pozwalając mu na długie pozostawanie w nienaruszonym więzieniu jego oklumencji. Harry odkrył, że niegdyś jego największa słabość, teraz stała się jego bronią. Jego obrona ani razu go już nie zawiodła, za każdym razem gdy mistrz eliksirów próbował wedrzeć się do jego myśli, trafiał wyłącznie na tę czarną, gęstą istotę. Potter wykorzystywał to, używając swoich lęków, zmartwień i złości na atakowanie przeciwnika. Emocje, które w sobie tłumił, a które wcześniej były idealną pożywką dla legilimenty przeradzał w energię. Nie do końca rozumiał, jak to się działo, ale zdecydowanie działało i pozwalało mu chwilowo odetchnąć. To nie tak, że dzielił się z wrogiem swoimi obawami, raczej używał swojej magicznej mocy w formie wyzwalającego, oczyszczającego krzyku.

Spacerował powoli, delektując się muskającym jego twarz, coraz cieplejszym powiewem wiatru, zwiastującym nadchodzącą wiosnę. Powoli zbliżał się w stronę czarnego jeziora, gdy coś przykuło jego uwagę. Kątem oka, na jasno-szarym niebie, zobaczył zbliżającą się w jego stronę śnieżną sowę. Wszędzie rozpoznałby tego ptaka, w końcu znał ją już od czterech lat. Czując ucisk ekscytacji w sercu, wystawił przed siebie ramię, by Hedwiga mogła na nim wylądować. 

Ta, widząc to, elegancko sfrunęła na wystawioną kończynę, wyraźnie starając się ukryć zmęczenie. Wbiła się pazurami w miękką skórę przedramienia swojego właściciela i wyciągnęła w jego stronę jedną nóżkę, ukazując mu przywiązany do niej list. 

Potter kompletnie ignorując ból, od razu sięgnął po przesyłkę, będąc pewnym tego, kto był adresatem wiadomości. Nim ją jednak rozwinął poświęcił należną chwilę swojej posłance. 

– Dziękuję ci, Hedwigo – powiedział cicho, gładząc łebek sowy palcem wskazującym, w wolnych, podkurczonych palcach trzymając list. – Leć do solidarni, odpocznij sobie. Obiecuję, że jutro przyniosę ci twoje ulubione smaczki. 

Sowa zahukała dumnie w odpowiedzi i jakby starając się udowodnić swojemu właścicielowi, że wcale nie jest potwornie zmęczona, silnie wzbiła się do lotu, mocniej orając skórę na ręce Gryfona. Tego bólu Harry nie był już w stanie zignorować, skrzywił się paskudnie, powstrzymując się jednak od jęku. Nie chciał, niezależnie od tego, jak to głupio brzmi, żeby jego sowa poczuła się winna. 

Dopiero gdy zniknęła z jego zasięgu wzroku, podwinął potargany rękaw, by obejrzeć głębokie, krwawiące rany. 

– Gdyby Draco to zobaczył, pewnie odszedłby od zmysłów – zaśmiał się słabo, próbując dodać sobie trochę otuchy. Wiedział, że to nie byle jakie rany i że nie powinien tego ignorować, ale jednocześnie nie miał najmniejszej ochoty wracać do skrzydła szpitalnego. O nie, tam nie miał ochoty pojawiać się do samego końca roku, albo jeszcze dłużej.

– No trudno – mruknął, strzepując energicznie rękaw tak, by ukrył jego rękę. Łatając dziury w szacie machnął szybko różdżką, mrucząc pod nosem „reparo”.

W pierwszej chwili chciał ruszyć w stronę salonu Ślizgonów, żeby wraz z Draco przeczytać list od jego ojca chrzestnego. Szybko się jednak rozmyślił. Pierwszym problemem byłaby, z pewnością, przesadzona reakcja Dracona gdyby ten tylko zobaczył jego rany, zaś drugim… może Syriusz napisał coś, czego młody Malfoy mógłby nie chcieć usłyszeć…? Harry postanowił najpierw samemu sprawdzić treść wiadomości.

Wrócenie z nią do salonu Gryffindoru też kompletnie nie wchodziło w grę, w jego towarzystwie zaraz pojawiliby się Ron i Hermiona. Z oczywistych względów nie chciał dzielić się konwersacją z rudzielcem, zaś Granger… brunet nie chciał jej sprawić przykrości. Gdyby dowiedziała się, że odwiedził Syriusza bez niej, mogłaby poczuć się zdradzona. Włóczenie się po zamku też nie wchodziło w grę - wybiła już godzina policyjna, a nie miał zamiaru odwlekać przeczytania listu w nieskończoność. W końcu podjął pierwszą lepszą decyzję, usiadł na trawie, w miejscu w którym akurat stał, rozwinął mały kawałek pergaminu i rozświetlił go blaskiem różdżki, rzucając Lumos.


Drogi Harry, 

przepraszam, że tak długo zwlekałem z odpowiedzią na twoje listy, mam nadzieję, że u ciebie wszystko w porządku. Muszę Ci podziękować za wszystko co dla mnie zrobiłeś! Twojemu młodemu przyjacielowi oczywiście też. Jeszcze raz przepraszam, że tak długo nie dawałem znaku życia, miałem okropny mętlik w głowie. Proszę, odeślij mi listem zwrotnym dogodną dla ciebie datę. Musimy porozmawiać. Kominek będzie najbezpieczniejszy. Nie wysyłaj Hedwigi, zbyt bardzo rzuca się w oczy. 


Uważaj na siebie, Wąchacz. 


Harry przeczytał jeszcze kilka razy tę krótką notkę i przyciskając do piersi, zmiął ją w emocjach. Czuł jak wielki ciężar spada mu z serca, Syriusz był bezpieczny, a co ważniejsze, nie miał niczego za złe Draconowi. Był mu wręcz wdzięczny! Harry rozprostował pogięty kawałek pergaminu, by przyjrzeć mu się z uwielbieniem jeszcze raz i zdał sobie sprawę z czegoś jeszcze. Papier był nowy, raczej dobrej jakości. Nie był to niezadrukowany fragment, wydarty z gazety, zapisany w pośpiechu nierównym pismem, nie był brudny i nie nosił delikatnego, psiego zapachu.

To pozwalało mu przypuszczać, że Syriusza nie było już w jaskini pod Hogsmeade, ale Harry starał się nie nastawiać. Wystarczyło mu to, że Syriusz był zdrowy.

Postanowił od razu wyruszyć do sowiarni, by odpowiedzieć chrzestnemu. Podparł się na zdrowej ręce, chcąc wstać i momentalnie zakręciło mu się w głowie. Czuł się osłabiony i w pierwszym momencie po wstaniu miał mroczki przed oczami. Gdy jednak dziwne dolegliwości po chwili minęły, machnął na nie ręką i niemal biegiem ruszył przez błonia. 

Było dla niego oczywiste, że w rozmowie z Syriuszem powinien mu towarzyszyć Draco. Problemem było tylko miejsce ich spotkania. Salon Gryffindoru odpadał, Ślizgon przebywajacy późnym wieczorem w obcym pokoju wspólnym, spotkałby się ze zbyt wieloma podejrzliwymi spojrzeniami. Lochy też nie były zbyt dobrym pomysłem, gdyż mieszkańcy domu węża lubili włóczyć się po nocach. Istniało zbyt duże prawdopodobieństwo, że ktoś niepowołany zobaczyłby Syriusza w kominku. Było jednak jedno odosobnione i w miarę bezpieczne miejsce, które wraz z Blackiem dobrze znali i w tym momencie Potterowi wydało się ono najodpowiedniejsze. 



Wąchaczu, 

nawet nie wiesz, jak ucieszył mnie twój list. Od razu wysyłam ci odpowiedź! U mnie wszystko w porządku, będę na ciebie czekał w sobotę wieczorem, we Wrzeszczącej Chacie. 


Do zobaczenia, Harry.



Przywiązał zwitek pergaminu do brązowej, szkolnej sowy i poinstruował ją do kogo ma go dostarczyć. Sowa spojrzała na niego tylko i wyleciała dumnie z małego okna sowiarni.

Potter oparł się o nie, przyglądając, jak mała ciemna plama znika na coraz bardziej szarzejącym niebie. 

– Potter! – za swoimi plecami usłyszał wzburzony krzyk.

– Profesor Moody – odpowiedział zaskoczony, odwracając się momentalnie do starszego mężczyzny. – Jak pan…

– Ciągnie się za tobą ślad krwi, dzieciaku – odwarknął, kuśtykając w jego stronę i jednym szarpnięciem różdżki, oświetlając go zaklęciem lumos, niemal od razu lokalizując źródło krwawienia. 

– Ja… – zaczął niepewnie Harry, ale nauczyciel już pochwycił brutalnie jego ramię, podciągając rękaw i ukazując skąpaną w czerwieni rękę Pottera. – Nie wiedziałem, że jest aż tak źle – mruknął niezbyt świadomy tego, że mówi to na głos.

– Źle?! – warknął auror. – Cud, że jeszcze stoisz na nogach, chłopaku! Idziemy do skrzydła szpitalnego! 

– Co? Nieee… nie do skrzydła – zajęczał, brzmiąc znacznie bardziej żałośnie, niż mógłby przypuszczać. 

– Niby dlaczego nie? Czy ty widzisz, jak to wygląda? Jeszcze trochę i będzie można na tobie eksperymentować – sarknął mężczyzna – Ile krwi może stracić człowiek, żeby nie paść trupem – zarecytował kąśliwie. 

– Przecież jak po szkole się rozniesie, że biedny Harry Potter znów wylądował w szpitalu… –zawahał się – nie zdziwię się, jeśli dyrektor przydzieli mi jakiegoś aurora do ochrony, żebym przez przypadek znów nie zrobił sobie krzywdy –  dodał Potter, zdając sobie sprawę z ironii swojego losu – Przecież mógłbym się potknąć i wybić sobie zęby… – sarknał, krzywiąc się.

Moody zamilknął na chwilę, wyglądając tak, jakby rzeczywiście analizował słowa ucznia. 

– W porządku Potter – mruknął w końcu. – Chcesz, żebym ci to połatał? – mruknął, wskazując różdżką na krwawe rany bruneta. 

– Może pan? – Gryfon spojrzał na szalonookiego w szoku, zmieszanym z wdzięcznością. 

– Oczywiście, że mogę. Myślisz chłopcze, że na polu walki z każdą raną biegamy do jakiegoś magomedyka? Wiesz, wróg w tym czasie ucina sobie drzemkę albo akurat, jeśli ją przy sobie ma, parzy herbatę – burknął z ironią, rozciągając swoje paskudne blizny w kształt uśmiechu. 

Harry przypuszczał, że umiejętności Moody’ego są bardziej praktyczne, niż estetyczne, ale w tej chwili był gotów poświęcić każdą cenę. 

– W takim razie poproszę – powiedział pewnie.
Alastor tylko wzruszył ramionami. Zacisnął mocniej dłoń na nadgarstku ucznia i przesuwając nad ranami bruneta różdżką, zaczął bełkotać pod nosem:

Vulnera sanentur, vulnera sanentur, vulnera sanentur…

Harry czuł palący ból, znacznie potężniejszy od tego, który nieumyślnie zadała mu Hedwiga. Starał się powstrzymywać krzyk cisnący się mu na usta, zamiast tego, wydobywając z siebie dziwne rzężenie. Patrzył jak krew, która nie zdążyła jeszcze skapnąć na brudną podłogę sowiarni, cofa się do jego rany. Ta zaś boleśnie i powoli się zasklepiała, zostawiając po rozcięciach zaczerwienione, widoczne blizny. Szybko zdał sobie sprawę, że największy ból sprawia mu właśnie moment, w którym zasklepiają się ślady po pazurach sowy. Nie trudno mu było domyślić się, że Moody nie był znawcą w temacie medycyny, ale to nie miało znaczenia. Najważniejsze było to, że nikt nie się dowie i że ominie go cała ta szopka ze skrzydłem szpitalnym. Był w stanie znieść chwilę bólu, a blizny… Blizny po prostu ukryje pod rękawem szaty. 

– Skończyłem – mruknął Alastor, obracając rękę Pottera i przyglądając się jej uważnie. – Jak się czujesz? 

– Chyba w porządku… – odparł Harry na próbę poruszając przedramieniem, z którego już w pełni zniknął ból.

Moody przyjrzał się, wręcz podejrzliwie, twarzy swojego ucznia, by w końcu wzruszyć ramionami i popchnąć gryfona w stronę drzwi. 

– W takim razie idziemy prosto do salonu Gryfonów, przystojniaczku – zaśmiał się ironicznie, ewidentnie nawiązując do szpecących rękę Pottera, blizn. 


***


Cały poranek Harry był niezwykle niespokojny, nie mógł się doczekać, aż przekaże Draco nowinę o Syriuszu. Niefortunnie dla niego nie miał wystarczająco dużo czasu, żeby jeszcze przed lekcjami zdążyć spotkać przyjaciela w Wielkiej Sali na śniadaniu. Pozostawało mu tylko czekać aż do trzeciej godziny lekcyjnej, gdy będą mieli pierwsze tego dnia wspólne zajęcia ze Ślizgonami.

Gdy tylko wybił dzwon, oznajmiający zakończenie godziny lekcyjnej, Potter niemal sprintem wybiegł z klasy Transmutacji. Czuł, że zbiegając po schodach prowadzących do lochów potrącił kilka osób, ale nawet się nie odwracał, żeby sprawdzić na kogo wpadł.

Ślizgoni kończyli teraz Historię Magii, więc powinni pojawić się przed klasą Snape’a stosunkowo szybko. Oczywiście nie tak szybko, jak Harry, który pojawił się na miejscu jeszcze zanim cała klasa szóstoklasistów zdążyła opuścić salę Eliksirów. Zaintrygowani uczniowie spoglądali na niego, z pewnością zastanawiając się skąd u niego ten pośpiech, jednak od ewentualnych komentarzy powstrzymali się przynajmniej do czasu, aż zniknęli z zasięgu słuchu Gryfona. 

Tak, jak się spodziewał, nie musiał długo czekać, aż jego oczom ukazała się bladolica, arystokratyczna twarz jego przyjaciela. W pierwszej chwili blondyn nie zauważył go, zajęty rozmową z Pansy Parkinson, ale Harry’ego kompletnie to nie zniechęciło, raźnym krokiem podszedł do dwójki Ślizgonów, uśmiechając się z ekscytacją.

– Pansy, Draco – przywitał się z dwójką.

– Potter, nawdychałeś się czegoś nielegalnego? – spytał podejrzliwie Draco, przyglądając się rozanielonej twarzy przyjaciela, spod zmarszczonych brwi. 

– Musimy pogadać – odparł niezrażony. 

– Teraz? – westchnął ciężko blondyn. – To nie może poczekać? Jak widzisz rozmawiam…

– To ważne – odparł od razu. Fakt, w innych okolicznościach wziąłby poprawkę na to, że to, co było ważne dla niego, niekoniecznie było takie dla całej reszty świata, ale teraz… teraz nie miał głowy na analizowanie.

– W porządku – mruknął Draco, wzdychając jeszcze ciężej. – Wybacz, Pansy – uśmiechnął się do dziewczyny przepraszająco i odszedł z Potterem wgłąb korytarza.

– Co jest aż tak ważne, że nie mogło poczekać pięciu minut? – spytał zgryźliwie Malfoy.

– Syriusz odpowiedział na moje listy – odparł od razu Gryfon, szczerząc zęby.

Draco w pierwszej chwili rozważył wybicie mu ich, skoro i tak Potter tak chętnie je szczerzył, jednak zamiast tego spytał tylko:

– …no i? 

Blondyn z pewną dozą satysfakcji podziwiał momentalnie znikające z twarzy przyjaciela podekscytowanie, zaraz zmieniające się w zawód. 

– I… to znaczy, że wszystko z nim w porządku i… – brunet z każdym słowem tracił rezon, zaczynając wątpić w zaangażowanie przyjaciela. 

– Nie zrozum mnie źle, bliznowaty – westchnął Draco – ale gdyby Blackowi coś się stało, cały magiczny świat już by o tym wiedział – skwitował blondyn i widząc, jak Gryfon już otwiera usta, żeby coś powiedzieć przerwał mu szybko – aczkolwiek cieszę się, że wiadomość od niego przyniosła ci tyle radości.

– Syriusz chce się ze mną skontaktować i… pomyślałem po prostu, że może ty też byłbyś zainteresowany… – mruknął nieco obrażonym tonem, kompletnie tracąc moc w głosie, który miał jeszcze na początku rozmowy.

– Och, oczywiście, bardzo chętnie – odpadł blondyn, bardzo rzeczowym, wypranym z niepotrzebnych emocji, głosem.

Harry spojrzał gdzieś w bok, przez chwilę zastanawiając się czy kontynuować tę rozmowę i czy w ogóle jest ku temu jakiś sens, ale w tym momencie usłyszał krótkie, rozbawione westchnienie swojego przyjaciela.

– Bliznowaty, naprawdę cieszę się twoim szczęściem, ale nie powinieneś przedkładać swoich priorytetów nad czyjeś, zwłaszcza że, musisz przyznać, ta rozmowa mogła poczekać jeszcze chwilę i naprawdę nie było potrzeby, żebym przerywał swoją, z Pansy. Uwierz mi, jestem w stanie poświęcić ci mój prywatny czas, co z resztą nie raz ci już udowodniłem, ale…

– Dobrze, dobrze, nie musisz mnie już strofować, zrozumiałem – burknął Harry, nieumiejętnie ukrywając urazę. 

Malfoy, komentując dziecinne zachowanie bruneta, po prostu westchnął ciężko. 

– Chodźmy już, Severus idzie – dodał pobłażliwie Draco, zmieniając temat i wskazując ruchem głowy w głąb korytarza, z którego końca rzeczywiście, szybkim krokiem, rozwiewając przy tym swoją szatę, zbliżał się Mistrz Eliksirów. Malfoy, chcąc ostatecznie zażegnać zły humor przyjaciela, złapał go delikatnie za dłoń i pociągnął w stronę sali, prowadząc do ich wspólnej ławki. 

Lekcja minęła stosunkowo spokojnie.

Snape już dawno odpuścił sobie gnębienie Pottera. 

Chłopak pod wpływem Malfoy’a bardzo się zmienił. Do tego doszły jeszcze ich wspólne lekcje i ogólna wiedza na temat eliksirów, którą Gryfon w miarę systematycznie wnosił na ich bloki lekcyjne. Severus może i mógłby trzymać dawną urazę, którą żywił do Pottera przez wzgląd na jego ojca i arogancję, którą ukazywał już od ich pierwszych lekcji, ale w końcu trzeba było zadać sobie pytanie - po co? Czy było warto pielęgnować na siłę to zgorzknienie, gdy na głowie miał jeszcze całe mnóstwo innych problemów? 

Z dyrektorem na czele?