10 lut 2018

VI

Mam nadzieję, że tym razem odstęp czasu między rozdziałami nie bolał tak bardzo. Nota zbetowana oczywiście przez wspaniałą Kilian. Zapraszam i zachęcam do komentowania. Pokażcie, że jesteście! <3

PS. Pojawiłam się również na wattpadzie, na którego serdecznie zapraszam
https://www.wattpad.com/story/138366677-wszystko-zaczęło-się-tego-dnia

__________

– Co zamierzasz? – spytał, nie mogąc powstrzymać nurtującego pytania.
– Nie wiem… Łapa kazał donosić mi o wszystkim, co dzieje się w Hogwarcie, on z pewnością powiedziałby Dumbl…
– Zaczekaj! – Draco wyrwał swoje dłonie z uścisku Gryfona. – Po pierwsze, jaki Łapa, a po drugie nie ma mowy, żebyś cokolwiek wygadał temu staremu świrowi! On nienawidzi mojego ojca! Jak tylko się dowie, że jego Złoty Chłopiec dostał takie informacje od Malfoya…
– Masz rację – przerwał mu Harry, krzywiąc się delikatnie. – Miałem czelność mieć do ciebie pretensje, kiedy sam nie jestem z tobą szczery…
– Więc słucham – mruknął oschle blondyn, splatając ręce na piersi. Harry przez chwilę wyglądał, jakby gorączkowo się nad czymś zastanawiał. W końcu jednak zwrócił spojrzenie w szarobłękitne tęczówki przyjaciela.
– Muszę mieć pewność, że do czasu, aż opanujemy oklumencję, nie będziesz narażony na atak legilimenty – zaczął Harry poważnie. – Tobie ufam, Draco, ale innym ludziom…
– Oczywiście – odparł wyrozumiale. – Do końca roku zostało nam dziewięć miesięcy, w tym czasie powinniśmy być w stanie się jej nauczyć. Możemy też poprosić o pomoc Severusa.
– Co? Nie ma takiej opcji, żebym dał czytać sobie w głowie temu staremu nietoperzowi! – żachnął się od razu Harry.
– Błagam cię – westchnął, wywracając oczami. – Naprawdę myślisz, że obchodzą go twoje wspomnienia?
– Ale… a poza tym, on mnie przecież nienawidzi!
– I co w związku z tym? – Draco uniósł jedną brew, patrząc na Gryfona z politowaniem.
– Z pewnością nie chciałby mi pomóc? – odparł niepewnie, czując, że pod naporem malfoyowskiego spojrzenia traci grunt pod stopami.
– Jeśli tylko tym się przejmujesz, to nie ma żadnego problemu – zawyrokował Ślizgon. – Tak więc? Chciałeś mi o czymś opowiedzieć.
– Mmm… Draco – zaczął niepewnie, nie będąc do końca przekonanym, czy decyzja, którą chce podjąć, jest właściwa. – Dzieląc się z tobą tą historią, powierzam ci życie kogoś bardzo dla mnie ważnego – zaczął niepewnie, a blondyn utkwił poważne spojrzenie w oczach Gryfona. – Ja… – przerwał, nie wiedząc, od czego zacząć. Zaraz jeszcze wyciągnął różdżkę i ignorując pytające spojrzenie blondyna, rzucił na pokój wspólny kilka wyciszających zaklęć. – Draco, czy wiesz w jakich okolicznościach zginęli moi rodzice?
– Zostali zamordowani przez Czarnego Pana, wszyscy to wiedzą.
– Tak, to prawda, problem w tym, że nikt nie wiedział, gdzie przebywali w tamtym czasie. Nikt, poza jedną osobą.
– Masz na myśli…?
– Zaklęcie Fideliusa – skinął głową Harry. – Strażnikiem tajemnicy był Peter Pettigrew.
– Pettigrew?
– Chodził z moim ojcem do Hogwartu, ponoć byli przyjaciółmi, zresztą nieważne. Pettigrew zdradził moich rodziców i wydał Voldemortowi.
– Ale to nadal niczego nie wyjaśnia.
– Tak, ponieważ strażnikiem wcale nie miał zostać on, tylko mój ojciec chrzestny – Syriusz Black.
– Jeden z wyklętych z rodu jest twoim chrzestnym? – wtrącił blondyn, jednak Harry postanowił zignorować tę uwagę.
– On został wrobiony w zdradę moich rodziców i morderstwo tych mugoli. Dwanaście lat przebywał w Azkabanie za zbrodnie, których nie popełnił!
– Rozumiem, że przez Łapę, miałeś na myśli właśnie Blacka?
– Tak, Draco, dlatego te informacje są tak niebezpieczne. W zeszłym roku spotkałem Syriusza, dowiedziałem się prawdy… mieliśmy tego zdrajcę Glizdogona, który ukrywał się przez dwanaście lat pod postacią szczura, ale uciekł, a dowody niewinności Syriusza razem z nim.
– Jesteś pupilkiem Dumbledore’a, dlaczego ten starzec nie wstawi się za twoim ojcem chrzestnym? – spytał spokojnie Draco, unosząc jedną brew.
– Gdyby to było takie proste, z pewnością by to zrobił – warknął cicho Harry, kompletnie nie rozumiejąc, jak chłopak może podchodzić do tematu tak lekceważąco.
– Harry, to jest takie proste. Mój ojciec pracuje w Ministerstwie… czy ty naprawdę uważasz, że magami rządzi prawo? Nie, to tylko pieniądze, układy i znajomości.
– Dumbledore…
– Na rany Merlina, przejrzyj w końcu na oczy! Ten starzec wodzi cię za nos! Pod maską dobrodusznego staruszka, oferującego dzieciom cukierki, kryje się cholerny manipulant. Cała szkoła gra pod jego dyktando!
– Po prostu jesteś do niego uprzedzony – mruknął oschle.
– W porządku – wzruszył ramionami. – Nie ma sensu cię przekonywać, skoro nie chcesz uwierzyć – odparł dumnie. – Niemniej, możesz być pewien, że twoje sekrety są u mnie bezpieczne.
– Wiem, Draco… – odparł Harry, wyraźnie pokorniejąc.
– Dam ci jednak radę. Zastanów się, którym przyjaciołom warto ufać – westchnął blondyn, a Gryfon skinął tylko głową. Prawdą było, że od dłuższego czasu się nad tym zastanawiał i… chyba w gronie tych ludzi nie było miejsca dla Rona… a przynajmniej nie teraz.
Następne dni pozornie niczym się nie wyróżniały. Czarne szaty, jedna zdobiona zielenią i srebrem, druga czerwienią i złotem, spotykały się przy śniadaniu, rozdzielały, udając do innych sal lekcyjnych, godziny później spotykały przy posiłku, by w końcu oddzielić od reszty uczniów i udać na długi spacer po korytarzach Hogwartu. Rzadko zdarzało się, że ogólny szkolny szum i dźwięk obijanych o kamienną posadzkę obcasów mącony był rozmową. Wyimaginowanym remedium na problemy miała być sama obecność drugiej osoby. Chociaż powoli przestawała być wystarczająca.
– Harry, znalazłeś już partnerkę na Bal? – Gdzieś w okolicach wieży astronomicznej ciszę przerwał głos Dracona.
– Ach, dziewczyny co chwilę wysyłają mi jakieś listy z propozycjami. Po prostu wybiorę którąś z nich. – Wzruszył ramionami lekceważąco.
– Masz zamiar iść z desperatką? – Blondyn uniósł jedną brew, spoglądając na przyjaciela z politowaniem.
– Szczerze mówiąc, nie bardzo mnie obchodzi, z kim pójdę – westchnął Gryfon, siadając na szerokim, kamiennym parapecie.
– A Chang? – przypomniał blondyn, zajmując miejsce koło przyjaciela, oparłszy się o ścianę.
– Pansy mówiła, że jest zajęta – przypomniał mu z przekąsem.
– A spróbowałeś chociaż? To może być tylko plotka.
Potter wzruszył tylko ramionami. Zdecydowanie wolał pozostawić wybór partnerki przypadkowi.
– Najwyżej ukradnę Pansy ciebie. Pomyśl tylko, Potter i Malfoy otwierający bal wspólnym tańcem, to by było wydarzenie. – Na jego twarzy mimowolnie pojawił się rozbawiony uśmieszek.
– Obawiam się, że Pansy by ci tego nie wybaczyła – wymruczał z ledwo skrywanym śmiechem.
– W takim razie chcę na partnerkę bladolicą blondynkę o szarych oczach – odparł Harry, trzepocząc zalotnie rzęsami w stronę Dracona. – Znajdziesz taką?
– Może od razu powinienem zażyć eliksir zmiany płci? – zapytał ze śmiechem, jednak, ku jego zaskoczeniu, kątem oka zauważył długie poplątane pukle w kolorze jasnego blondu, które niesamowicie odznaczały się na tle damskiej, krukońskiej szaty. Nie myśląc długo, kopnął Harrego w kolano, wskazując mu gestem blondynkę. – Proszę bardzo, jeśli tylko kolor oczu będzie się zgadzał, możesz spokojnie zacząć mi już dziękować – powiedział, popychając delikatnie roześmianego przyjaciela, który zeskoczył zwinnie z parapetu, zmierzając w stronę dziewczyny.
– Eee… hej, masz chwilę? – zagadał, dotykając delikatnie jej ramienia.
Gdy tylko się odwróciła, ukazała mu się postać ślicznej dziewczyny o srebrzystych oczach. Na jej uszach zawieszone były kolczyki w kształcie rzodkiewek, a do granatowego krawatu doczepiony był kieł jakiegoś zwierzęcia, wszystko to jednak w jakiś sposób ze sobą współgrało, a rozmarzony i nieco nieprzytomny głos dziewczyny idealnie dopełniał jej nietypową osobę.
– Myślę że mogę znaleźć dla ciebie chwilę, Harry Potterze – odparła, przyglądając mu się uprzejmie.
– Wystarczy „Harry” – odparł nieco zmieszany. Zaraz jednak się reflektując, wyciągnął do niej rękę i przedstawił się. – Harry.
– Luna Lovegood – odpowiedziała z delikatnym uśmiechem, ściskając jego dłoń.
– Zastanawiałem się, to znaczy… może chciałabyś wybrać się ze mną na Bal Bożonarodzeniowy?
– Jestem pewna, że Wybraniec ma na pęczki odpowiedniejszych kandydatek – odparła wesoło. – Słyszałam nawet, jak profesor Sybilla rozmawiała z dwoma uczennicami Gryffindoru o…
– Tak, ale…
– Oczywiście.
Przez kilka sekund Harry analizował całą tę przerywaną i niejasną rozmowę, nie będąc pewnym na co Luna się zgodziła. Blondynka jednak, jakby przyzwyczajona do takiego zachowania, uśmiechnęła się nieco sennie i odparła pełnym zdaniem:
– Bardzo chętnie pójdę z tobą na Bal, Harry.
– Dziękuję – odparł z ulgą, zaraz zdając sobie sprawę z tego, że nie było to w zbyt dobrym guście. Draco, gdyby tylko mógł to usłyszeć, dręczyłby go przez następne ćwierćwiecze, więc ukłoniwszy się, dodał grzecznie: – Bardzo mi miło, że zaszczycisz mnie swoją obecnością na Balu Bożonarodzeniowym, Luno.
– To miłe, Harry, że się starasz, ale nie udawaj więcej gentlemana. – Uśmiechnęła się do niego miło, po czym dygnęła teatralnie i machając delikatnie ręką, oddaliła korytarzem.
Gryfon odprowadził ją wzrokiem, zaraz jednak wracając w miejsce, które przed chwilą opuścił.
– Czyli jednak szarooka? – zagadnął Draco, z nutą kpiny w głosie.
– A poza tym bardzo miła – przyznał. – O pięknym imieniu – dodał z pewnością w głosie.
– Dracon? – zakpił blondyn.
– Prawie w punkt – zaśmiał się Harry. – Ma na imię Luna.

Jeszcze tego samego dnia przyjaciele Harry’ego dowiedzieli się o jego wyborze i mimo trafnego skojarzenia dziewczyny z Pomyluną Lovegood, nikt nie miał szczególnych przeciwskazań co do jego wyboru.
– Pozostaje jeszcze kwestia tańca – przypomniał mu Draco, niewzruszony chwilowym rozluźnieniem przyjaciela.
– Ponoć McGonagall będzie prowadzić ćwiczenia przed balem – poinformował ich Blaise.
– Wątpię, żeby to coś pomogło – mruknął z przekąsem Gryfon.
– Naprawdę jesteś aż tak złym tancerzem?
– Powiedzenie, że mam dwie lewe nogi, byłoby komplementem – sarknął Gryfon, tym ostatecznie przekonując przyjaciela.
– Mogę spróbować nauczyć cię podstawowych kroków… – zaproponował niepewnie blondyn.
– Nie jestem pewien, czy to cokolwiek da…
– Uwierz mi, lepiej, byś miał choć najmniejsze pojęcie o tańcu. W najgorszym wypadku możemy pozwolić, by poprowadziła cię partnerka – westchnął Ślizgon. – Ale i do tego potrzeba chociaż dobrych chęci – mruknął cynicznie.
Gryfon skrzywił się nieznacznie. Może ostatnimi czasy trochę się nad sobą użalał, ale na jego barkach spoczywało zdecydowanie za dużo.
– Myślę, że jeśli poproszę McGonagall o salę do ćwiczeń, nie będzie miała nic przeciwko – zaczął niechętnie Gryfon. – Koniec końców, reprezentuję nie tylko Hogwart, ale również jej dom. Nie byłoby dobrze narobić Gryfonom wstydu. – Wywrócił lekceważąco oczami, uznając, że taki argument byłby zdecydowanie wystarczający dla opiekunki. – A po prób… lekcjach tańca – poprawił się szybko, widząc wędrującą ku górze cienką brew blondyna – moglibyśmy wykorzystać miejsce do naszych lekcji.
– Lekcji? – zainteresował się wyraźnie Blaise.
– Harry znów ma zaległości w eliksirach – sprostował od razu Malfoy.
– Naprawdę? Ostatnio przecież radzi sobie całkiem nie najgorzej – podjęła temat Pansy. – Powiedziałabym nawet, że lepiej od większości klasy.
– Chcemy po prostu przygotować się do drugiego zadania – przerwał Harry. Nie był najlepszym kłamcą, a zasłonienie się Turniejem było pierwszą rzeczą, jaka przyszła mu do głowy, jednak, ku jego uldze, okazała się trafna.
– Wiadomo już, na czym będzie polegać? – Zainteresował się wyraźnie Zabini, porzucając wcześniejszy temat.
– Niestety – Gryfon pokręcił przecząco głową. – Ale uznaliśmy, że nadrobienie choć odrobiny materiału siódmych klas będzie dobrym pomysłem – dodał gładko, a widząc ledwo zauważalny uśmiech aprobaty na twarzy przyjaciela, wyraźnie poczuł dumę ze swoich umiejętności aktorskich.
– Nie spodziewałem się u ciebie takiej przezorności – zakpił Blaise, wywracając oczami z uśmiechem, zaraz jednak dostawszy od Gryfona kuksańca w bok, zmienił temat na coś, czym rzeczywiście mógł zaskarbić sobie zainteresowanie większości osób przy stole – Quidditch.

Następnego dnia po lekcji zaklęć Harry odbył bardzo krótką rozmowę ze swoją nauczycielką, która zgodziła się na udostępnienie jednej z nieużywanych sal. Była wyraźnie zadowolona z poważnego podejścia Gryfona do tradycji oraz dbania o dobre imię domu Gryffindora. Przy pożegnaniu zaproponowała jeszcze swoją pomoc, na co Harry chętnie przystał, uzgadniając z kobietą, iż jeśli tylko napotkają jakieś kłopoty w nauce, od razu ją o tym poinformuje.
Już na następnych zajęciach przekazał wieści Draconowi, umawiając się na pierwsze zajęcia jeszcze tego samego dnia.

Chwilę przed wybiciem godziny osiemnastej Harry pożegnał się z Hermioną, w której towarzystwie odrabiał lekcje i powolnym krokiem zaczął zmierzać w stronę czwartego piętra. O tej godzinie korytarze Hogwartu były raczej puste, więc nie miał większego problemu z dotarciem do celu, gdzie czekał już na niego blondwłosy Ślizgon.
Sala była dość pusta i dobrze uprzątnięta. Pod ścianą, gdzie znajdowały się nieużywane meble, stał stary gramofon, który Draco od razu włączył, pozwalając, by po sali potoczyły się ciche dźwięki Gymnopédies Erika Satiego.
– Zgaduję że nie masz najmniejszego pojęcia o walcu, Potter – powiedział, a widząc krzywy uśmiech przyjaciela, westchnął ciężko i pokręcił z niedowierzaniem głową. – Dobrze, zacznę więc od początku. Walc, na twoje szczęście, ma dość proste kroki… – zaczął, zaraz jednak dodając jeszcze surowo – to nie oznacza że pozwolę ci je tylko opanować. Partnerzy w tańcu winni poruszać się płynnie, jak gdyby… poddawali się falom. Dlatego doprowadzimy twoje umiejętności do perfekcji. – Postanowił, podkreślając ostatnie słowa.
– Pozwól, że cię poprowadzę. – Zaproponował, ujmując delikatnie dłoń Harrego swoją lewą, drugą zaś opierając na jego łopatce. – Ty w obecnej sytuacji, jako moja partnerka, powinieneś ułożyć swoją dłoń na moim ramieniu – polecił Draco, co Harry od razu zrobił. – Unieś wyżej łokieć, ma znajdować się na poziomie twojego ramienia. Zapamiętaj, że podczas tańca splecione dłonie powinny być na wysokości głowy partnerki – poinformował Gryfona, a zaraz widząc, że chłopak w miarę przyswoił sobie postawę, przyciągnął go do siebie mocno, przyglądając się z rozbawieniem zażenowanemu rumieńcowi na twarzy przyjaciela. – Walc to dość intymny taniec. Klucz leży w utrzymaniu wyprostowanego ciała. Biodra zetknięte ze sobą, twarz odwrócona ku lewej stronie i delikatnie zadarta.
Gryfon chłonął słowa przyjaciela, starając się wykonywać polecenia.
– A teraz najważniejsze, tańcząc, będziemy poruszać się w stronę odwrotną do wskazówek zegara. Musisz przyswoić tę postawę Harry. W czasie tańca będzie ona niezmienna i w miarę naszych ćwiczeń oczekuję od ciebie idealnego zgrania. Nasze ciała od kolan, do mostka partnerki; w tym przypadku twojego powinny być w ciągłym kontakcie.
Draco sprawdził jeszcze postawę chłopaka, poprawiając ewentualne niedociągnięcia.
– Dobrze, zaczniemy od podstawowych kroków. Walc tańczy się, odliczając do trzech. Jak na razie postaram się liczyć na głos, żeby było ci łatwiej, z czasem jednak będziesz musiał wsłuchać się w muzykę – postanowił blondyn. – Na raz partner występuje do przodu, a partnerka do tyłu – powiedział Malfoy, wykonując krok prawą nogą, jednocześnie zmuszając Harrego do cofnięcia lewej. – Na dwa, będziemy wykonywać ruch w kształcie litery L – dodał, poruszając lewą nogą do przodu i w lewo, stawiając stopy w delikatnym rozkroku, jednocześnie zmuszając Harry’ego do reakcji i zakończył.– Na trzy zaś moja prawa, a twoja lewa stopa ma spotkać się z drugą. Proste? – spytał, unosząc wzrok na twarz bruneta. Widząc jednak zagubienie malujące się na niej, westchnął cicho i postanowił powtórzyć kroki.
– Dobrze, jeszcze raz. Tym razem zaczynamy krokiem twojej prawej stopy do przodu… lewa elką na bok… i łączymy. Dokładnie tak – pochwalił go Draco. – Podniesiemy odrobinę poprzeczkę i zatańczmy w rytm walca – postanowił, wsłuchując się w muzykę. Ujął pewniej partnera i zaczął odliczać od początku taktu.
Co prawda temperament Dracona dał się we znaki stopom Pottera, a umiejętności Gryfona zostawiły nieodwracalne ślady na skórzanych butach Malfoya, ale… jakoś udało im się zatańczyć kilka kroków, do zakończenia utworu.
– Nie dam rady! – jęknął brunet, marszcząc brwi ze złością.
– To podstawowe kroki, Harry – mruknął z pobłażaniem Ślizgon. – A jestem pewien, że McGonnagal każe wam tańczyć do trudniejszego utworu. Jeszcze raz. – Postanowił, po czym ujął swojego partnera, kilka razy upominając go, by nie zmieniał postawy i znów zaczął prowadzić w rytm utworu Satiego.
Blisko dwie godziny później niesamowity upór Dracona musiał dać za wygraną zmęczeniu i bólu stóp obu chłopców.
– Nigdy się tego nie nauczę – żachnął się nieco rozhisteryzowany brunet, opadając na sofę, którą wyczarował sobie i przyjacielowi.
– Nie przesadzaj. Przyswoiłeś wiedzę o warzeniu eliksirów, więc dlaczego miałbyś nie dać sobie rady z tańcem? – Wzruszył ramionami chłopak, siadając z gracją obok Gryfona.
– Przecież ja nawet mylę lewą z prawą stopą! …albo prawą z lewą.
– Nie powiedziałbym, żeby to było specjalnie wyjątkowe. Początkujący często popełniają ten właśnie błąd.
– Nie wierzę, że w czasie jednego tańca ty, kiedykolwiek popełniłeś tyle błędów, co ja.
– Och, Harry, to oczywiste, że nie – prychnął z wyższością. – Ale ja nie pozwoliłbym sobie na błędy, a już zwłaszcza takie, które mógłby popełnić… jakiś Gryfon – prychnął, patrząc na niego teatralnie lekceważącym wzrokiem, momentalnie rozśmieszając przyjaciela, który szturchnął delikatnie jego ramię w odpowiedzi.
Wesoła atmosfera i dobre samopoczucie chłopców minęło, gdy tylko przestali się śmiać, a ich spojrzenia skrzyżowały się ze sobą.
Dokładnie wiedzieli, czym powinni się teraz zająć.
– Jesteś pewny? – spytał Harry, czując, jak żołądek skręca mu się z nerwów.
– Nie mamy wyjścia – odparł blondyn, starając się wyglądać na rozluźnionego.
Wyciągnęli różdżki, odetchnąwszy kilka razy, starając się oczyścić umysł.
– Ty pierwszy, Harry – postanowił Draco, zaraz śledząc ruch różdżki przyjaciela, która skierowana została w stronę jego czoła.
Ślizgon postanowił zmaterializować w myślach mur. Jednak zanim w jego głowie ukształtowało się cokolwiek, co chodź odrobinę takowy przypominało, nagle jego oczy przestały widzieć, a głowę zaczęły nawiedzać kilkusekundowe wizje ostatnich miesięcy. Widział swojego ojca, besztającego go za złe oceny… gwieździste niebo, które podziwiał jednego dnia wakacji… Blaise’a, z którym rozmawiał zaledwie kilka dni temu… swoją matkę, gdy czytała kolejny artykuł o Syriuszu Blacku…
Starał się przed tym bronić, ale był kompletnie bezsilny wobec zaklęcia, które jednak, ku jego uldze, zaraz ustało, pozwalając mu ujrzeć zszokowaną twarz przyjaciela.
– To było… – zaczął Harry, nie mogąc jednak dobrać odpowiednich słów.
– Przerażające – zakończył blondyn. – Byłem kompletnie bezbronny.
– Miałem wrażenie, że zwariuję, jeśli zaczekam z cofnięciem zaklęcia jeszcze chwilę.
– Czy ty… co widziałeś?
– Urywki jakichś scen. Twoich rodziców, Zabiniego, sam nie wiem… to wszystko przewijało się tak szybko. Mąciło w głowie.
– Więc widzieliśmy to samo – mruknął cicho blondyn.
W kompletnej ciszy każde z nich oddało się analizie całej tej sytuacji. W końcu po kilku minutach ciszę przerwał głos Harry’ego.
– Czas na twoją kolej.
Draco uniósł wzrok na twarz przyjaciela, chcąc zaprotestować, jednak widząc wyraz jego oczu, skinął tylko głową, pewniej przytrzymując w palcach różdżkę.
Legilimens – wypowiedział zaklęcie, zaraz odczuwając jego skutki na samym sobie. Uczucie nie było aż tak odrzucające, jak w przypadku bycia jego ofiarą, jednak czyjeś wspomnienia, w większości całkowicie obce, zalewające umysł w zawrotnej prędkości, mieszały w głowie. Miał wrażenie, że wspomnienia Harry’ego galopują o wiele szybciej. To były może sekundowe urywki… najczęściej same twarze.
Draco czuł się, jakby znajdował się w huraganie wspomnień Harry’ego i mimo wszelkich starań, nie potrafił skupić się na zaklęciu. Czuł, jakby zatracał w tym wszystkim świadomość. Jak przez mgłę zdał sobie sprawę, że jego głowa wręcz pulsuje z bólu i ostatkami sił cofnął zaklęcie, opadając ciężko na kanapę.
Przez chwilę przed oczami miał kompletną pustkę, a w uszach dudnił mu rytm jego przyspieszonego tętna, który przeistoczył się w wysoki piszczący dźwięk. Zalał go zimny pot, gdy nawiedziła go myśl, że stracił wzrok i słuch, jednak zaraz gdy jego policzek zakłuł ostrym bólem, a on sam rozchylił powieki, wszystko powróciło do normy.
– Kurwa, Draco! – krzyknął przerażony Gryfon, widząc jak jego przyjaciel w końcu otwiera oczy. Przez tę chwilę, gdy nie było z nim kontaktu, Harry naprawdę się bał i gdyby nie szybko unosząca się i opadająca klatka piersiowa blondyna, mógłby przysiąc, że ten nie żyje.
Ślizgon ostrożnie uniósł dłoń, opierając ją na swojej skroni, głowa bolała go, jak gdyby dostał w nią obuchem.
– Nie masz przy sobie eliksiru przeciwbólowego, prawda? – spytał cicho, marszcząc brwi, gdy każde wypowiedziane przez niego słowo sprawiało mu dodatkowy dyskomfort.
– Oczywiście, że nie. – Westchnął, widząc, że chłopakowi jednak nic poważniejszego nie grozi. – Odpuśćmy sobie już na dzisiaj. Zabiorę cię do pani Pomfrey.
– Nie ma potrzeby – żachnął się, unosząc szybko głowę, jednak zaraz tego żałując, gdy nawiedziła go kolejna fala bólu. – Mam eliksir we własnym kufrze – dodał, pokorniejąc.
Harry wywrócił oczami, wzdychając ciężko i jednocześnie się poddając.
– Pomożesz mi dostać się do dormitorium? – spytał po chwili Draco, wyraźnie walcząc ze swoją malfoyowską dumą. Harry, słysząc to, nie miał nawet siły dyskutować z przyjacielem, więc bez zbędnych komentarzy pomógł chłopakowi wstać i pozwolił mu się na sobie podeprzeć; postanowili pokonać najdłuższy w ich życiu odcinek pomiędzy czwartym piętrem a lochami.

Nie chcieli, by osobiste porażki w jakikolwiek sposób odwiodły ich od wspólnych celów. Niezrażeni więc spotykali się codziennie wieczorem w sali na czwartym piętrze.
Gdy taniec Harrego rzeczywiście ewoluował w coś, czemu można było z przyjemnością się przyglądać, oklumencja nadal zostawała dlań tematem niezdobytym.
Dracon w czasie pierwszych lekcji wykazywał się anielską wręcz cierpliwością, pozwalając Harry’emu popełniać wciąż te same błędy bezkarnie. Gdy jednak chłopak opanował podstawowe kroki w stopniu zadawalającym, Ślizgon zaczął stopniowo wprowadzać do tańca trudniejsze ewolucje, zaczynajac od chasse czy whisk, zaś na obrotach i wirówkach kończąc. Wkrótce Dracon zmienił utwór Satiego na Waltz of the flowers Tchaikovsky’ego.
Kamieniem milowym jednak był moment, gdy blondyn pozwolił Gryfonowi prowadzić. Harry oparł delikatnie swoją dłoń na łopatce Dracona, drugą zaś ujmując dłoń przyjaciela, spojrzał mu w oczy, po czym skłonił delikatnie głowę, na co partner odpowiedział mu tym samym. Wraz z pierwszymi dźwiękami, które wydobyły się ze starego gramofonu, Harry rozpoczął obrotem, pozwalając, by jego partner delikatnie zawirował zaraz wracając do figury wyjściowej i rozpoczynając taniec od podstawowych kroków. Z przyjemnością przyglądał się delikatnie odchylonej głowie Dracona i gdy tylko rozbrzmiały dźwięki instrumentów smyczkowych, Potter pozwolił sobie ponieść się muzyce, idealnie wkomponowując w taniec obroty i wirówki. Ich kroki były równie zwiewne i płynne, co nuty Tchaikovky’ego, porównanie tej dwójki do liści poruszanych przez wiosenny wiatr byłoby niesamowicie trafne. Słysząc ostatnie, a zarazem, zdawałoby się, najcięższe dźwięki utworu, Harry spontanicznie odchylił plecy Dracona do tyłu, pozwalając mu zawisnąć na ich sztywnych w tej chwili ramionach. Spoglądali sobie w oczy, zatracając w tej chwili.
– Jestem pod wrażeniem – odezwał się w końcu blondyn, rozluźniając mięśnie i pozwalając sobie opaść na dłoń przyjaciela, która nadal znajdowała się na jego łopatce.
– Nie spodziewałbym się lepszej rekomendacji – zaśmiał się Harry, przyciągając do siebie przyjaciela. Nigdy nie przypuszczałby nawet, że godziny poświęcone ćwiczeniu walca tak bardzo ich fizycznie zbliżą.
– Panna Lovegood będzie zachwycona – zawyrokował Dracon, prawie idealnie ukrywając nutkę zazdrości w głosie.



Chłopcy postanowili przerwać na chwilę naukę oklumencji; Draco spędzał z Pansy bite godziny na wybieraniu sukni, zaś Harry musiał się nauczyć kroków walca, który zatańczy wraz z Luną podczas otwarcia Balu Bożonarodzeniowego. Oboje mieli na swój sposób ciężkie chwile. Pansy okazała się niesamowicie wybredna, tak w kwestii własnego stroju, jak i szat reszty przyjaciół, gdyż usłyszawszy, że mają zamiar ubrać „cokolwiek”,  tonem nieznoszącym sprzeciwu oświadczyła całej grupie, że postanowiła zająć się ich brakiem gustu i powagi, zaś McGonnagal uraczyła reprezentantów bardzo ambitną choreografią, której nie sposób było sprostać bez dodatkowych ćwiczeń
…w każdej możliwej chwili.
Data dwudziestego piątego grudnia wyczekiwana była przez przyjaciół z niecierpliwością, a, ku ich uldze, dni mijały w zawrotnym tempie.