17 mar 2018

VII

Staram się odpisywać na komentarze pod postami, jednak oficjalnie chcę jeszcze raz za wszystkie podziękować. Karmią mnie pozytywną energią i chęcią do publikowania tej opowieści.
Rozdział nie został zbetowany, ale mam nadzieję, że szybko się to zmieni :*
Zapraszam do czytania <3
__________

– Już są! – pisnęła z radością Pansy, widząc, jak podczas śniadania, wraz ze zwyczajną sowią pocztą pojawia się kilka ptaków niosących duże tobołki opakowane świątecznym papierem, ze sklepu Madame Malkin. Większość paczek zostało doręczonych do stołu Slytherinu, jedna zaś opadła gładko przed blondwłosą dziewczyną, przy stole Ravenclaw’u.
Harry podążył za sową wzrokiem, skupiając go zaraz na postaci Krukonki.
– Nie wiedziałem, że Lunie też pomogłaś w wyborze stroju – skomentował Harry, zwracając się do Ślizgonki.
– Tak, to dobre określenie – mruknęła cierpko. – Gdyby Luna sama miała wybierać suknię na Bal, ty potrzebowałbyś pomocy – dodała, podkreślając ostatnie słowa.
– Nie rozumiem… – zmarszczył brwi. – Dlaczego miałbym…
– Nie pytaj. Luna ma swój własny… styl – odchrząknęła – i bardzo chciała to wszystkim pokazać. Niewątpliwie rzucałaby się w oczy, a nawet zaryzykuję stwierdzenie, że przyćmiłaby gwiazdę - Złotego Chłopca, reprezentanta Hogwartu.
Harry uznał że woli nie pytać, więc nie kontynuował rozmowy. Szczerze mówiąc, sądził że Pansy przesadza. Gdyby Luna ubrała bezowatą suknię z lampkami choinkowymi, przypuszczał, że nie zrobiłoby to na nim większego wrażenia.
Czuł się jednak trochę odpowiedzialny za młodszą Krukonkę i nie chciał jej narażać na nieprzyjemności, w postaci niemiłych komentarzy odnośnie jej stroju.

Bożonarodzeniowy poranek nie zapowiadał się tak spokojnie, jak wyobrażał to sobie Harry. Jeszcze przed świtaniem obudził go Ron, krzycząc coś w niebogłosy o prezentach i budząc przy okazji resztę lokatorów. Nie widząc reakcji swojego przyjaciela, za punkt honoru obrał sobie wyciągnięcie go z łóżka wszelkimi sposobami. Na szczęście skończyło się na zerwaniu zeń kołdry i groźbach użycia aquamenti, więc zwymyślawszy pod nosem rudzielca Harry podniósł kołdrę z podłogi, od niechcenia biorąc się za rozpakowywanie prezentów. Było ich trochę więcej, niż co rok, ale szczerze wolałby choć jedną godzinę snu w zamian za wyszukane Ślizgońskie podarunki.
Wśród paczek znalazł się oczywiście sweter od pani Weasley i paczka domowych słodyczy, na widok których zrobiło mu się trochę cieplej na sercu. Święta w domu rodzinnym Rona musiały być niepowtarzalne i Harry trochę nie rozumiał, czemu chłopak został w Hogwarcie; w końcu i tak nie miał zamiaru wybierać się na bal.
– Co dostałeś? – zainteresował się Weasley, momentalnie pojawiając się koło chłopaka i wyrywając mu z rąk paczuszkę, którą Harry właśnie rozpakowywał. Gryfon zacisnął zęby, powstrzymując się od zbędnego komentarza i biernie przyglądał się, jak jego dawny przyjaciel niechlujnie rozrywa elegancki, czarny papier.
Opakowana nim była, jak się okazało, równie czarna szkatułka, zdobiona złotymi inkrustacjami i zawiasami.
– Wiesz co to? – spojrzał powątpiewająco na zielonookiego, który wyciągnął rękę po swoją własność. Gdy tylko odzyskał swój prezent, intuicyjnie stuknął w niego delikatnie różdżką, mrucząc  zaklęcie:
Alohomora – wieko uniosło się dość leniwie, ukazując zaczarowane figurki, które dygnęły w stronę Harry’ego, przybrały postawę i zaczęły tańczyć walca angielskiego. Chłopak wpatrywał się w maleńkich tancerzy, oczarowany przez kilka długich chwil. Zaraz jednak zamknął szkatułkę, z uśmiechem stawiając ją na stoliku nocnym.
Reszta prezentów nie wywarła już na nim takiego wrażenia, choć nie mógł ukryć, że sama myśl, iż koledzy sprawili sobie kłopot, by go obdarować poprawiła mu humor. Zobaczywszy prezent od swojego ojca chrzestnego, na jego twarzy mimowolnie wykwitł uśmiech. Syriusz podarował mu scyzoryk z wytrychem, który, według krótkiego liściku, dołączonego do prezentu miał otwierać wszelkie zamki i nożem rozwiązującym wszystkie supły. Praktyczny prezent, bardzo w stylu Blacka, jak ocenił Potter. 
Ron nie odstąpił go na krok, przyglądając się przedmiotom, z ledwie skrywaną zazdrością, ale Harry nie czuł się z tego powodu winny.

Było dość wcześnie, więc poranna toaleta zabrała Gryfonowi sporo czasu. Każdą czynność wykonywał powoli i ślamazarnie, ziewając szeroko i przecierając oczy, poświęcił nawet chwilę czesaniu swoich włosów, choć, tak jak przypuszczał, nie przyniosło to żadnego efektu. 
Kompletnie wyłączył się na biadolącego mu koło uszu Rona, więc nawet nie zwrócił uwagi na to, że wychodząc z dormitorium przerwał chłopakowi w pół zdania. 
– Hej kumplu, słuchasz mnie? – spytał niezrażony Weasley, szturchając Harry’ego. 
– Co? Ja… wybacz, myślami jestem już przy śniadaniu – skłamał gładko Harry, a wnioskując z miny rudzielca, ten momentalnie uwierzył w jego słowa.
– Wiem co czujesz, też jestem piekielnie głodny – zaczął znów. – A dzisiaj śniadanie z pewnością będzie mistrzowskie!
Gryfon pokiwał tylko głową, nie czując większej chęci kontynuowania rozmowy. Ron zaczął monolog o jedzeniu, które ponoć znacznie się poprawiło od przyjazdu uczniów z Beauxbatons i Durmstrangu, po czym gładko przeszedł na temat dań, które podadzą na balu. Harry wyłuskał z tej paplaniny iż rudzielec ma zamiar zajrzeć na imprezę, tylko dla posiłków, ale jakoś go to nie zdziwiło. Z tego, co się orientował, chłopak nie miał nawet partnerki, a próba zaproszenia Hermiony skończyła się kłótnią. Harry jednak nie do końca wiedział, o co dokładnie poszło.
Gdy weszli do Wielkiej Sali, z nadzieją zerknął na stół Slytherinu. Niestety nie ujrzał przy nim żadnej znajomej twarzy, więc niechętnie ruszył za rudzielcem, w stronę stołu Gryfonów. Ku jego zaskoczeniu siedziała przy nim Hermiona, zaczytana w jakieś opasłe tomiszcze. Wyminął Weasley’a i pewnym krokiem podszedł do dziewczyny.
– Co czytasz? – zagadnął, wdzięczny, z możliwości urozmaicenia towarzystwa.
– Harry... – uniosła wzrok, nieco zaskoczona. – Znalazłam autobiografię jednego z uczestników Turnieju Trójmagicznego z 1972 roku.
– I było w niej coś ciekawego? – spytał z udawanym zainteresowaniem. Temat turnieju był ostatnim, który chciał teraz poruszać.
– Wyobraź sobie, że przez ponad dwieście lat nikomu nie udało się zorganizować Turnieju – odparła zafascynowana – ponoć jedno z zadań polegało na złapaniu żmijoptaka, który  jednak z szale złości zaatakował dyrektorów sędziujących i Turniej został oficjalnie odwołany.
– W takim razie dlaczego w tym roku musiałem zmagać się z plującym ogniem smokiem? – spytał, z nieukrywaną złością.
Hermiona wzruszyła ramionami.
– Nam wiadomo jest tylko tyle, że Ministerstwo dołożyło wszelkich starań, by w tym roku nikomu nie stała się krzywda.
– Nikomu, prócz zawodników – poprawił ją zjadliwie, chcąc jak najszybciej zakończyć irytujący go temat. 
– Harry, wiem co czujesz, ale…
– Nie Hermiono, nie wiesz i byłbym wdzięczny, gdybyś chociaż dziś sobie odpuściła. Chcę cieszyć się tym nieszczęsnym balem.
Dziewczyna wyglądała, jakby chciała jeszcze coś powiedzieć, ale koniec końców wywróciła oczami, zatrzasnęła książkę i spojrzała na niego ze sztucznym uśmiechem.
– A co z twoją partnerką do tańca? Obawiam się, że jako reprezentant nie możesz zatańczyć sam ze sobą. Tak, jak twój przyjaciel – mruknęła, ostatnie słowa kierując w stronę rudowłosego Gryfona, nie szczędząc przy tym jadu. 
– Dziękuję za troskę, moja partnerka ma się bardzo dobrze. A ty, Miona? Bo rozumiem, że odrzucając propozycję twojego przyjaciela – skinął głową w stronę Rona –  miałaś ku temu dobry powód.
– Oczywiście. Zostałam zaproszona przez kogoś, kto dostrzegł we mnie coś więcej, niż moją płeć – warknęła.
– Przepraszam…? – Spytał chłopak, wyraźnie strącony z pantałyku.
– Otóż, wyobraź sobie, że Ronald, zapraszając mnie na bal, posłużył się słowami „przecież TY jesteś dziewczyną”. Po czym dodał, że zaprasza mnie, ponieważ obawia się, iż będzie wyglądał jak kretyn, jeśli nikogo nie znajdzie.
Zielonooki miał ochotę wybuchnąć śmiechem, ale obawiał się, że to mogłoby uradzić Gryfonkę. No cóż, Ron nigdy inteligencją nie grzeszył, ale… czegoś takiego nawet Harry się nie spodziewał.
– Teraz rozumiem… – mruknął, niekoniecznie wiedząc, co należałoby odpowiedzieć. Na szczęście z ratunkiem przybył mu Dracon, który podszedł do nich, z wyraźnie niezadowoloną miną.
– Potter, Pansy chce Cię widzieć w dormitorium, o szesnastej – poinformował go, przyglądając się z obrzydzeniem rudemu Gryfonowi, który siedział naprzeciwko niego, wyglądając na wyjątkowo naburmuszonego.
– Czemu tak wcześnie? – zdziwił się, domyślając, że dziewczyna chce skontrolować jego wygląd, przed balem.
– Wcześnie? W pierwotnych planach chciała nas widzieć zaraz po obiedzie – uniósł jedną brew, wywracając oczami.
– Stary, przecież ta mopsiara nie zmusi cię, żebyś do niej przylazł – odezwał się Ron.
– Zważaj na słowa Weasley… – zawarczał blondyn, wyraźnie sięgając po swoją różdżkę.
– Musicie…? – westchnął Potter, wstając od stołu gwałtownie. – Hermiono, porozmawiamy później, dobrze?
– W porządku – odparła spokojnie, otwierając swoją książkę, całkowicie ignorując resztę świata.
– Nie rozumiem jak możesz przebywać w towarzystwie tego kretyna… – burknął Draco, gdy oddalili się od stołu Gryfonów.
Harry, udając że nie słyszy przytyku przyjaciela, wywrócił tylko oczami.
Zaraz jednak, przypomniawszy sobie o czymś, spojrzał na Ślizgona ze szczerym uśmiechem.
– Draco, twój prezent! Był wspaniały! Naprawdę dziękuję – powiedział, patrząc blondynowi w oczy.
– Tak myślałem, że Ci się spodoba - odparł, wyraźnie się rozchmurzając. 
– Spodoba? Byłem zachwycony!
Draco zaśmiał się cicho pod nosem i pokręcił głową z politowaniem.
– Tak mało trzeba, żeby cię zadowolić Potter…

Blisko godziny szesnastej, Harry wziął nienaruszone zawiniątko, opakowane papierem sklepu Madame Malkin i ruszył w stronę lochów. Korytarze były zapełnione uczniami, co tylko utwierdziło chłopaka w przekonaniu, że jest za wcześnie na przygotowania do balu. Nie miał jednak zamiaru wykłócać się z Pansy, więc równo z wybiciem pełnej godziny, wszedł do salonu Slytherinu.
W pierwszej chwili uderzył go szok, gdy w towarzystwie ślizgonów zobaczył Lunę Lovegood, zaraz jednak został poinformowany, że obecność dziewczyny jest, według Pansy niezbędna i Krukonka została zaproszona do królestwa Slytherinu, właśnie przez nią.
Harry nie komentując tego, wręczył w ręce Parkinson, swój pakunek.
– Nawet nie sprawdziłeś jak wyglądają twoje szaty? – spojrzała na Harrego z niedowierzaniem.
– Widziałem przecież zdjęcie w katalogu – odparł, wzruszając ramionami. Widząc jednak niezadowolenie na jej twarzy, od razu pożałował swojej decyzji.
– Tobą zajmę się w pierwszej kolejności – warknęła i dość brutalnie złapała go za ramię, ciągnąc w stronę damskiego dormitorium. 
Pomieszczenie nie wyróżniało się niczym szczególnym. Prócz ciemnych drewnianych łóżek, z inkrustowanymi kolumnami, ozdobionymi nitkami srebrnej farby, stoliczkami nocnymi w tym samym stylu i ogromnym czarnym dywanie, w sypialni nie znajdowało się prawie nic. Oczywiście jeśli nie liczyć zielonych pościeli i porozrzucanych damskich ubrań, kosmetyków i innych szpargałów.
Dziewczyna delikatnie rozdarła papier, wyciągając ze środka materiał w kolorze butelkowej zieleni, po czym odwróciła się, by zerknąć na Gryfona.
– Na co czekasz? Rozbieraj się. – Ponagliła go, zaraz wracając do sprawdzania stanu szat chłopaka.
W pierwszej chwili się zawahał, ale… nie będzie się przecież wstydził rozebrać przed dziewczyną! Co by sobie o nim pomyślała…?
Co prawda z ociąganiem, ale ściągnął z siebie ubrania, odkładając je na najbliższe łóżko i przyglądając się w między czasie, jak Pansy dzięki magii zawiesza jego szaty w powietrzu i niweluje wszelkie zagniecenia.
Dziewczyna odwróciła się w jego stronę i niewzruszenie podała mu koszulę.
Najwidoczniej, jego niemal nagie ciało nie zrobiło na niej żadnego wrażenia, co nieco ubodło Pottera. Chłopak nie chcąc dać tego po sobie poznać, schował swoją zranioną dumę do przysłowiowej kieszeni i ubrał biały materiał na siebie, zaraz wciągając jeszcze spodnie. Pansy poprawiła jakieś zagniecenia, albo fragmenty tkaniny, które brzydko się układały, po czym podała mu szatę, której szerokie rękawy odkrywały tylko mankiety koszuli, a stójka odrobinę kołnierzyka. Standardowo poprawiła wszystko, żuciła na ubrania zaklęcie niegniotące i utrwalające, po czym wyciągnęła kosmetyczkę i zaczęła długą i żmudną walkę z jego włosami.
Harry nie wiedział ile czasu zajęło dziewczynie układanie jego kudłów, ale efekt, musiał przyznać, był tego wart. Jego przypominające ptasie gniazdo, wiecznie rozczochrane pukle układały się teraz gładko w stronę tyłu głowy i szyi, zaś grzywka była delikatnie zakręcona i uniesiona. Jego włosy nie straciły nawet odrobiny swojej objętości i wyglądały, po prostu fenomenalnie.
W tym przekonaniu utwierdziły go komentarze przyjaciół, gdy Pansy pozwoliła mu w końcu wyjść z dormitorium.
Następnie zajęła się po kolei Draconem, Zabinim, Gregorym i Vincentem, choć na nich poświęciła zdecydowanie mniej czasu. Gdy w końcu mogła zająć się Luną i czarnoskórą Ślizgonką, która okazała się być partnerką Blaise’a zaprosiła obie dziewczyny do dormitorium, znikając w nim, na przeszło trzy godziny. 
Chłopcy zajęli się rozmową, nie zwracając szczególnej uwagi na przedłużającą się nieobecność dziewcząt, jednak gdy powoli zaczęła zbliżać się godzina dwudziesta, rozpoczęli niepewną debatę, w jaki sposób i który z nich powinien pospieszyć ich partnerki.
Na szczęście nie musieli decydować, bo w salonie w końcu pojawiły się uczennice. Jako pierwsza wkroczyła Pansy w szarej lejącej sukni do kostek, w greckim stylu. Włosy miała spięte w wysoki kok, pozwalając by kilka krótkich pasm opadło jej na odsłonięte ramiona, podkreślone ramiączkami z szyfonu, które lały się po plecach, tworząc piękne fale na poziomie kolan dziewczyny, wędrując ku jej nadgarstkom. Podeszła do Dracona, który ucałował jej dłoń, komplementując jej wygląd. Jego atramentowa szata idealnie współgrała ze strojem partnerki.
Zaraz za nią pojawiła się partnerka Blaise’a - Ellie, ubrana w dopasowaną, acz zwiewną czarną suknię, z długimi rękawami off the shoulders i rozcięciem odsłaniającym jej długą, zgrabną nogę. Jej naturalne afro zastąpił gęsty kuc długich, czarnych włosów, sięgających pasa. Razem z ubranym w czarną szatę Zabinim wyglądali niesamowicie szykownie.
Ostatnia pojawiła się Luna, na której widok Harry, na chwilę zapomniał jak się oddycha, Pansy zaś wypięła dumnie pierś. Dziewczyna wyglądała olśniewająco. Miała na sobie, gorsetową suknię balową, z tiulową spódnicą do kostek w kolorze głębokiej czerwieni. Na poziomie piersi i talii  znajdowały się zdobienia, kształtem przypominające motyle w kolorze zakrzepłej krwi. Jej włosy były rozpuszczone, ozdobione tylko warkoczami, w które miała wpięte te same motylopodobne aplikacje. 
– Wyglądasz… niesamowicie – skomentował, nie mogąc oderwać od niej wzroku.
Dziewczyna dygnęła, uśmiechając się delikatnie.
– Dzięki Harry.
– A ten motyli motyw…
– To Shavry, Harry – przerwała mu delikatnie.
– Shavry? – powtórzył uprzejmie.
– To te stworzonka – wskazała jednego na swoim gorsecie. – Budzą się tylko w zimę i uwielbiają pić ludzką krew, stąd ich kolor. Przez resztę roku są przezroczyste, więc mało kto może je zobaczyć – wyjaśniła swobodnie. Gryfon skinął głową z uśmiechem. Cieszył się że Luna mogła dodać odrobinę swojego ja do tej sukni, choć przypuszczał, że musiała toczyć zażartą wojnę z Pansy. Na szczęście, obie wyglądały na zadowolone z efektu końcowego, a to zdecydowanie było najważniejsze. 
Niespiesznym krokiem ruszyli w stronę Sali Wejściowej, gdzie zebrało się już sporo uczniów.
Gdy tylko się pojawili, ludzie zaczęli rozstępować się przed Harrym i Luną, by mogli dotrzeć na środek sali. Nie obyło się bez szeptów i komentarzy, które jednak zaraz się wzmogły, gdy w drzwiach wejściowych stanęła pięknie wyglądająca, ubrana w zwiewną suknię w kolorze płatków bławatka, z włosami spiętymi w wytworny kok z tyłu głowy Hermiona, w towarzystwie Wiktora Kruma.
Gdy tylko podeszli do reszty reprezentantów, Harry skomplementował wygląd dziewczyny, zastanawiając się jednocześnie, jak na ten widok zareagował Ron.
Fleur, w sukni ze srebrnego atłasu wyglądała równie olśniewająco, co wcześniej wymienione dziewczęta, zaś Cho, ubrana w tradycyjną chińską suknię zdecydowanie nie rzucała się tak w oczy, ale według Harry’ego wyglądała równie pięknie. 
– Proszę uczniów o zajęcie miejsc przy stołach – rozległo się głośne polecenie profesor McGonagall, która zaraz znalazła się w zasięgu wzroku, różdżką otwierając ciężkie wrota prowadzące do Wielkiej Sali. W ciągu kilku minut w pomieszczeniu zostali tylko reprezentanci wraz z partnerami.
Profesor przekazała im ostatnie wskazówki, dotyczące rozpoczęcia balu i pozwoliła im wkroczyć do sali.
Niemal natychmiast rozległy się głośne oklaski uczniów, siedzących przy okrągłych stołach, rozstawionych po obu długościach sali; jak i dużego stołu na końcu pomieszczenia, który zajmowali sędziowie.
Gdy wszystkie pary dotarły pod scenę, którą zajmowała szkolna orkiestra pod dyrygenturą profesora Flitwicka, rozległy się dźwięki utworu, w rytm którego zaczęli tańczyć. Wyglądali w tańcu pięknie, jakby poruszani delikatnym wiatrem. Wirówki i podnoszenia w połączeniu ze zwiewnymi sukniami dziewcząt wywierały niesamowite wrażenie. Mimo trudnych kroków, żadne z nich nie pozwoliło sobie na choć najmniejszą pomyłkę, czy wypadnięcie z rytmu. 
Mężczyźni prowadzili swoje partnerki, jakby od tego zależało ich życie. To był zdecydowanie pokaz wart uwagi. Otwarli bal w zapierający dech w piersiach sposób, o czym świadczyć mogły gromkie brawa, które rozległy się po sali, gdy tylko ucichły ostatnie dźwięki utworu. Mimo, że nie planowali tego wspólnie - wszyscy czterej jednocześnie ujęli dłonie swoich partnerek całując je delikatnie, w podziękowaniu za wspólny taniec, co spotkało się z jeszcze głośniejszym aplauzem.
Gdy tylko w sali zrobiło się odrobinę ciszej, a tancerze mogli odejść w stronę wolnych miejsc, głos zabrał Albus Dumbledore, dziękując za oficjalne otwarcie Balu Bożonarodzeniowego, za obecność gości z Durmstrangu i Beauxbatons, na koniec zapraszając wszystkich do wspólnego świętowania. 
– Luna, wyglądałaś w tańcu niesamowicie – skomentowała Hermiona, podchodząc do nich. – Nie miałam pojęcia, że Harry zaprosił na bal właśnie ciebie.
– Wolałam o tym nie rozpowiadać. Moje rzeczy lubią znikać – odparła dziewczyna, ze szczerym uśmiechem. – Ty również wyglądasz olśniewająco Hermiono.
Granger już otwierała usta, żeby skomentować niezrozumiałą wypowiedź dziewczyny, jednak przerwał jej rozeźlony głos Rona, który właśnie do nich zmierzał, wyglądając jak wściekła frędzlowata, falbaniasta sofa.
– Nie mogę uwierzyć, że umówiłaś się z wrogiem! – warknął, patrząc na Gryfonkę ze złością.
– Przepraszam? – obruszyła się dziewczyna. – Wrogiem? O ile dobrze pamiętam, Wiktor był twoim idolem.
– Nawet mówisz do niego po imieniu? On cię omamił Miona! – Niemal krzyknął rudzielec. – Nie widzisz, że chce cię wykorzystać, żeby podłożyć Harry’emu świnię w Turnieju?!
– Co proszę?! – pisnęła wściekle. – Tego już za wiele! – W oczach dziewczyny płonęły ogniki furii. – Jak śmiesz mówić coś takiego? Za kogo ty się w ogóle uważasz?! Myślisz że masz do mnie jakieś chore prawa?! Otóż nie! Jeśli masz żal o to, że poszłam na bal z Wiktorem, po prostu następnym razem obudź się trochę szybciej, niż w ostatniej chwili! – krzyknęła, załamującym się głosem, resztką sił powstrzymując cisnące się do oczu łzy. Spojrzała na Rona z wyrzutem, jakby oczekując odpowiedzi, po czym pokręciła szybko głową i minęła go, kierując się w stronę wyjścia.
– Porozmawiam z nią – zaproponowała Luna, widząc jak Harry zamierza ruszyć za przyjaciółką. – Wybacz Harry, ale jej trochę bardziej potrzeba kobiecego zrozumienia, niż przyjacielskiego wsparcia.
Harry niechętnie zgodził się z blondynką i podziękował jej cicho, patrząc jak ta oddala się pospiesznie.
– O co jej kurna chodziło? – burknął Ron, szukając u Gryfona solidarności i wsparcia.
– Oh, Ron… serio? Zachowałeś się jak dupek i jeszcze tego nie widzisz? – Chłopak spojrzał na rudzielca z politowaniem.
– Ty też? Dzięki stary. – Burknął Weasley. – Wszyscy się zgadaliście! Jesteście tacy… tacy wężowaci – warknął, odwracając głowę w stronę Ślizgonów, którzy bawili się w swoim towarzystwie, na parkiecie. – Nie zastanawiałeś się, czy to może zaraźliwe?
– Jedyna zaraźliwa rzecz w tym pomieszczeniu, to twoja głupota Ron – warknął Harry. – Radzę ci przeprosić Hermionę, nie zasłużyła sobie na takie traktowanie.
– Jasne! Świetnie! Oczywiście, zawsze wszystko moja wina! – obruszył się chłopak. – Wiesz co? Jesteś dokładnie taki sam, jak oni wszyscy. Odechciało mi się w ogóle gadać. – Machnął ręką z obrzydzeniem, odwracając się na pięcie i idąc w stronę szwedzkiego stołu.
Harry westchnął ciężko, opadając na krzesło stojące najbliżej niego, po czym ukrył twarz w dłoniach. Naprawdę się zastanawiał, jak wytrzymał tyle lat przyjaźniąc się z tym chłopakiem. Sam już nie wiedział, czy Weasley zawsze był takim kretynem, czy może dopiero w tym roku tak bardzo mu odbiło.
Ale to nie było teraz najważniejsze. Musiał poszukać Hermiony i dowiedzieć się czy z nią wszystko w porządku!


Wstał, wygładziwszy delikatnie szatę, choć dzięki zabiegom Pansy było to zbędne działanie, po czym zdecydowanym krokiem ruszył w stronę drzwi. Nie dane mu było zrobić nawet trzech kroków, bo tuż za plecami usłyszał dobrze sobie znany głos, a czyjaś dłoń zacisnęła się w żelaznym uścisku na jego ramieniu.
– Hej, Harry!