1 sty 2018

V

Jak to mówią? Nowy rok, nowa ja, nowy rozdział?
Może... udawajmy, że wcale się nie spóźniłam? 
Nie mniej, po dość sporawych problemach technicznych, mogę przekazać wam zbetowany przez Kilian piąty rozdział. 
Chcę jeszcze życzyć wam wszystkiego co najlepsze i zapraszam do lektury. 

__________


Następne zadanie miało odbyć się dopiero dwudziestego czwartego lutego, a więc za trzy miesiące. Harry postanowił na razie nie zaprzątać sobie głowy Turniejem i odłożył jajo do swojego kufra. Draco kilka razy przyznał, że to była najlepsza decyzja, jaką chłopak mógł podjąć. Nie zamartwiając się Turniejem, potrafił skupić na o wiele ciekawszych rzeczach, w końcu zajął się nauką, bo; według Malfoya, przez te kilka dni Gryfon kompletnie się w niej opuścił i mimo że nigdy by się do tego nie przyznali, Hermiona i Draco stworzyli wspólny komitet gnębienia Pottera nauką. Co prawda starali się mieszać Gryfońskie i Ślizgońskie towarzystwo na tyle rzadko, jak to było tylko możliwe, jednak wspólne lekcje nieco im to utrudniały. Ron nie czuł się zbyt komfortowo wśród, jak to mówił tych oślizłych typków, starał się jednak naprawić stosunki z byłym przyjacielem, więc nie narzekał zbyt często, a Hermiona traktowała wszystkich bardzo oficjalnie i nie brała do siebie sporadycznych, kąśliwych uwag. W gruncie rzeczy zachowywała się tak, jak zawsze.
Ślizgoni z zasady byli raczej niereformowalni i po kilku próbach Harry dał sobie spokój z usiłowaniem przekonania ich do dwójki Gryfonów. Zdecydowanie jednak traktowali ich lepiej niż kiedykolwiek. Gregory i Vincent nie przejawiali na tyle dużego intelektu, by samemu wymyślić jakieś obelgi, Blaise zwykle trzymał się blisko Harry’ego i Dracona, a Malfoy traktował Rona i Hermionę jak powietrze. Potter uznał, że jego przyjaciel potrzebuje czasu do zaaklimatyzowania się w tej nowej sytuacji, więc nie miał nawet zamiaru interweniować.
Podczas któregoś z kolei spokojnego wieczoru, gdy cała szkoła zebrała się w Wielkiej Sali, by spożyć kolację, nagle rozległ się brzdęk łyżeczki obijającej się delikatnie o kieliszek. Każdy, kto kojarzył ten dźwięk z zastępcą dyrektora, od razu zwrócił wzrok w stronę stołu kadry nauczycielskiej.
– Dziękuję ci, moja droga – powiedział Dumbledore, wstając ze swojego miejsca, po czym omiótł wzrokiem swoich uczniów. – Mam zaszczyt oświadczyć, że w tym roku, zgodnie z tradycją Turnieju Trójmagicznego odbędzie się Bal Bożonarodzeniowy! – powiedział  głośno, a całą salą wstrząsnęły gorączkowe szepty uczniów. – Ufam, że wykorzystacie tę okazję do nawiązania bliższych kontaktów z naszymi zagranicznymi gośćmi – dodał z figlarnym uśmiechem. – Wziąć udział może każdy uczeń od klas czwartych wzwyż, ma także możliwość zaproszenia młodszej osoby towarzyszącej. Bal rozpocznie się o ósmej wieczorem, w dniu Bożego Narodzenia… jedną z atrakcji będzie walc, który rozpoczną reprezentanci szkół – zamilkł na chwilę, zastanawiając, czy nie zapomniał o niczym ważnym. – I oczywiście, obowiązują szaty odświętne – dodał, po czym zajął swoje miejsce, pozwalając by cała Wielka Sala rozbrzmiała podnieconymi rozmowami.
– No, no, Harry – zarechotał Blaise, dźgając chłopaka łokciem w bok – nie możesz nam narobić wstydu.
– Nie ma w ogóle mowy, ja nie tańczę – zaprzeczył od razu, wyobrażając sobie, jak pokracznie musiałby wyglądać. – A poza tym i tak nie miałbym z kim, i…
– To obowiązek – westchnął Malfoy, przerywając mu. – Musisz zatańczyć, czy ci się to podoba, czy nie… i nie martwiłbym się o partnerkę, odkąd wygrałeś pierwsze zadanie, te durne dziewczęta znów zaczęły się ślinić na twój widok. – Wywrócił oczami z politowaniem.
– Nawet jeśli… – mruknął z powątpiewaniem. – To i tak podepczę jej nogi i ucieknie po pierwszym tańcu.
– Nie może być aż tak źle – mruknął blondyn, ale widząc minę przyjaciela, uniósł tylko brew i westchnął z politowaniem. – Coś wymyślimy… w ostateczności zawsze pozostaje nam Imperius.
– Zresztą… nigdy nie zapraszałem żadnej dziewczyny na bal ani… nigdzie…
– Na rany Merlina, Potter – westchnął Draco, przeczesując ze wzburzeniem swoje niemalże srebrne kosmyki. – Pansy, czy uczynisz mi ten zaszczyt i pójdziesz ze mną na bal? – zwrócił się do dziewczyny, uśmiechając szarmancko.
– Z przyjemnością, Draco – odparła, a na jej mopsowatej twarzy pojawił się delikatny rumieniec.
– Nic trudnego. – Wzruszył ramionami blondyn.
– Tak… tobie łatwo mówić, bo masz wrodzony urok i…
– Och, Potter, nie osłabiaj mnie. Udajesz takiego kretyna, czy naprawdę nie widzisz, że większość tych idiotek – Machnął ręką, wskazując ogół uczniów – poszłaby z tobą chociażby po to, by pochwalić się koleżankom? Jesteś Wybawcą Czarodziejskiego Świata, Złotym Chłopcem, Który Przeżył i Reprezentantem Hogwartu w Turnieju Trójmagicznym – wyrecytował, całkowicie ignorując grymas na twarzy przyjaciela.
– Nigdy się o to nie prosiłem… – mruknął z przekąsem.
– W takim razie czas wykorzystać atuty, których nie akceptujesz. – Wzruszył ramionami. – Naprawdę nie ma żadnej dziewczyny, którą chciałbyś zaprosić?
Harry zastanowił się przez chwilę, a jego wzrok powędrował w stronę stołu Krukonów, przy którym siedziała Cho Chang, piękna Azjatka, w której durzył się już od miesięcy.
– Cho i tak… by ze mną nie poszła – mruknął z przekąsem.
– Cho? – zainteresowała się Pansy. – Ta Krukonka z roku wyżej? Nawet nie próbuj, chodzą plotki, że niedawno została dziewczyną Diggory’ego – powiedziała, odwracając się, by zlustrować wzrokiem stół Krukonów. Chang siedziała niemalże przy samym stole nauczycielskim, więc na szczęście nie mogła słyszeć ich rozmowy. Harry westchnął cicho, opierając się na ręce zgiętej w łokciu.
– Może zachoruję… albo znajdę Lockharta, żeby pozbył się wszystkich moich kości… rekonwalescencja to chyba dobra wymówka… - zaczął marudzić, tracąc wszelkie chęci do uczestnictwa w balu.
– Jak ci się tak nie podoba, to zaproś Weasley’a, będziecie piękną parą – sarknął Malfoy, odwracając wzrok ze wzburzeniem.
– Ron? On pewnie pójdzie z Hermioną – odparł spokojnie, ignorując wyraźną zaczepkę przyjaciela.
– Nie mam siły do ciebie – westchnął Malfoy, wstając od stołu. – Dobranoc wszystkim – mruknął, kręcąc głową i w asyście Crabbe’a i Goyle’a odmaszerował w stronę drzwi.
– Nie mam pojęcia, co go ostatnio ugryzło – westchnął Harry, odsuwając od siebie talerz i kładąc głowę na stole.
– Naprawdę, Harry? Naprawdę? – Blaise spojrzał na niego z rozbawieniem i wyraźnym zażenowaniem – przecież on jest zazdrosny – zaśmiał się cicho, pochylając nad Potterem, tak by tylko on mógł go usłyszeć.
– Co? – chłopak spojrzał na niego z niezwykle inteligentnym wyrazem twarzy.
– Na brodę Merlina, ty naprawdę jesteś idiotą! – zaśmiał się Ślizgon, po czym wstał od stołu, ciągnąć Harrego za skraj szaty i wyprowadzając z Wielkiej Sali. Odezwał się dopiero, gdy zaszli do jakiejś zakurzonej klasy w lochach, a chłopak dla pewności zamknął drzwi i wyciszył pomieszczenie zaklęciem.
– Draco jest zazdrosny o Weasley’a – powiedział, szczerząc się głupkowato.
– O Rona?! Co ty bredzisz? Czemu miałby…
– Przecież przyjaźniłeś się z rudzielcem przez ponad trzy lata. – Wywrócił oczami. – Szczerze, nie dziwię się Draconowi, też czułbym się zagrożony, gdyby…
– Ale jak w ogóle… co? Skąd przyszedł ci do głowy taki durny pomysł?
– Uwierz mi, znam go od wielu lat. Czasem da się z niego czytać jak z otwartej księgi.
– I wyczytałeś takie bzdury? – mruknął powątpiewająco. – Przecież Draco wie, jak wyglądają… wyglądały moje stosunki z Ronem.
– Może wie, może nie wie – wzruszył ramionami. – Ale na twoim miejscu zainteresowałbym się tym. A zresztą… mam wrażenie że jest coś jeszcze.
– W piątek mamy się wspólnie uczyć, może… uda mi się coś od niego wyciągnąć jak skończymy… - powiedział Harry niepewnie.
– To już coś – odparł Blaise z uśmiechem. – Tylko pamiętaj, ode mnie niczego nie wiesz – zaśmiał się, po czym pożegnał z Gryfonem, zostawiając go samego w lochu.
Harry zdjął zaklęcie wyciszające i ruszył powoli w stronę wieży Gryffindoru. Nie miał zamiaru pozwolić sobie na stratę kolejnego przyjaciela. Musiał być naprawdę ślepy, skoro nie widział przyczyn zachowania Ślizgona, ale… może szkopuł tkwił właśnie w tym, że za krótko znał się z Malfoyem? Co, jeśli jakaś część jego traktowała chłopaka jak opryskliwą, wredną kanalię? Harry skrzywił się mimowolnie na tę myśl. Nie, nie ma mowy, Draco już dawno przestał być mu obojętny… Czując dziwny ucisk na klatce piersiowej, wszedł do salonu Gryfonów, gdzie niemal od razu napadł go Ron i Hermiona.
– Hedwiga przyniosła kolejny list od Syriusza – powiedział Gryfon, konspiracyjnie przyciszając głos i kompletnie bez sensu machając mu przed nosem pergaminem.
Harry od początku roku szkolnego korespondował ze swoim ojcem chrzestnym, który kazał meldować sobie o wszystkim, co działo się w Hogwarcie.
Chłopak odebrał przesyłkę od rudzielca i przeczytał z delikatnym uśmiechem słowa pisane ręką Blacka.
–  I co napisał? – zainteresował się Ron.
Potter ugryzł się w język, zanim uświadomił Weasleya że to nie jego interes, po czym podał list Hermionie.
– Gratulował mi wygranej w pierwszym zadaniu i pouczył, bym był ostrożny – odparł przyjacielskim tonem, odbierając od dziewczyny pergamin. Co prawda w ostatnim zdaniu mężczyzna prosił Harry’ego, by odesłał mu termin najbliższej wycieczki do Hogsmeade, jednak Gryfon wolał zachować te informacje dla siebie i Granger, która najwyraźniej postanowiła uszanować jego zdanie i nie poruszyła tego tematu.
– Mam nadzieję, że wszystko z nim w porządku – powiedział rudzielec, udając lub zwyczajnie nie zauważając zachowania Pottera. 
– Ja też… – westchnął chłopak, czując, jak jego klatkę piersiową uciska jeszcze większy ból.
Długą chwilę spekulowali na temat tego, gdzie zatrzymał się Black, jak sobie radzi, czy wciąż podróżuje z Hardodziobem… jednak gdy rozmowa spełzła na temat drugiego zadania Turnieju Trójmagicznego, Potter szybko zmył się do sypialni, tłumacząc zmęczeniem i bólem głowy. Tego mu jeszcze brakowało, żeby Hermiona i Ron zaczęli go zadręczać zagadką tego durnego jaja. Miał jeszcze ponad dwa miesiące na rozwiązanie tego problemu, a poza tym… znalezienie partnerki na bal, było teraz o wiele ważniejsze i… trudniejsze.

Przez kilka następnych dni nie wydarzyło się nic spektakularnego. Harry wysłał Syriuszowi list zwrotny z datą wycieczki do Hogsmeade, wypadającą dopiero na początek marca, starał się dyskretnie obserwować Dracona (który naprawdę wydawał mu się dziwnie spięty, markotny i dość oschły w stosunku do swoich przyjaciół) i oczywiście uczęszczał na lekcje, starając się czerpać z nich jak najwięcej wiedzy. 
Gdy w końcu nadszedł długo oczekiwany piątkowy wieczór, zebrał kilka ksiąg do swojej szkolnej torby, upchnął w niej pelerynę niewidkę i uważając, by nikt nie zwrócił na niego uwagi, wyszedł z salonu Gryffindoru. Gdzieś w połowie korytarza narzucił na siebie magiczny artefakt, w obawie przed niepożądanym spotkaniem z Filchem lub jego kotką, i niepostrzeżenie przemknął do lochów, gdzie znajdował się salon Slytherinu. Podążając jednym z ciemnych korytarzy, skręcił w przylegające do hallu schody, wiodące w dół, w stronę niczym nie wyróżniającej się ściany, po czym mruknął cicho, acz wyraźnie:
Pilna nauka.
Ukazało mu się przejście prowadzące do salonu Ślizgonów, więc zdjął z siebie pelerynę, przewieszając ją sobie przez ramię i wszedł do dużego pomieszczenia z niskim sklepieniem. Zawsze było tu dość zimno, ale klimat, który powstawał w półmroku, zmąconym jedynie sporadycznie zwisającymi z sufitu lampami, nieco zielonkawym poblaskiem wpadającym przez okna, za którymi znajdowało się niczym niewzburzone jezioro, kropelkami wody, które ściekały po kamiennych ścianach i eleganckimi, kosztownymi meblami, całkowicie to rekompensował.
– Witaj, Nott, Blaise – Harry podszedł do chłopaka, który właśnie rozmawiał z ciemnoskórym Ślizgonem.
– Hej, Harry – odparł od razu Zabini, uśmiechając się do niego, Teodor zaś zlustrował go oziębłym wzrokiem, po czym mruknął do ślizgońskiego kolegi, że dokończą rozmowę kiedy indziej i udał się do dormitorium.
– Jak zawsze przyjemny – westchnął Harry, wywracając oczami.
– Przypuszczam, że obwinia cię za humorki Dracona – mruknął cicho, gestem proponując gościowi sofę, na której sam usiadł. Wkrótce pojawili się Crabbe i Goyle, jednak spytani o położenie Dracona tylko wzruszyli ramionami.
Postanowili nie czekać na blondyna i przynieśli z dormitorium koce i poduszki, rozstawiając je w półkolu, przygotowali księgi, które mieli zamiar dziś studiować i gdy magicznie zawiesili w powietrzu podręcznik do transmutacji, w wejściu do salonu pojawił się nieco wzburzony Malfoy. Wszyscy odwrócili się w jego stronę, lecz on powędrował na swoje miejsce, jakby wcale nie zauważając ich zdziwionych min. Podciągnął delikatnie swoją szatę, sadowiąc się wygodnie na poduszce i zerknął na wolumin.
– Transmutacja? – mruknął, wyciągając różdżkę i wyczarował małego wróbla. Ostatnio przerabiali transmutację zwierzęcą, McGonagall wymagała od nich przemiany perliczki w świnkę morską, co na szczęście Harry opanował w całkiem dobrym stopniu, więc gdy przyszła jego kolej i w przypływie fantazji zmienił wróbla w papugę arę, mogli skupić się na Gregorym i Vincencie. Wkrótce później wzięli na warsztat Zaklęcia, OPCM oraz zahaczyli o Zielarstwo i Wróżbiarstwo. Gdy opanowali obecny program, Draco przyniósł z sypialni jakąś starą księgę, którą wysłał mu ojciec kilka dni wcześniej. Od początku ich schadzek studiowali woluminy, które chłopak dostawał od Malfoya seniora, najczęściej były one wątpliwego pochodzenia i legalności, ale ich chłonne umysły i młodzieńcze serca nie mogłyby sobie odpuścić odrobiny adrenaliny i mroku. Zresztą, uważali, że program nauczania jest bardzo ograniczony i bez wspomagaczy nigdy nie opanowaliby choć części potencjału, jaki niosła ze sobą wiedza magiczna. Harry ze zdumieniem odkrył, że studiowanie dziedzin zakrawających pod Czarną Magię wcale nie sprawiała mu dyskomfortu, wręcz przeciwnie, chłonął z uwielbieniem każde nowe pojęcie, klątwę tudzież eliksir; chociaż te akurat w większości ograniczali do czystej teorii. Wizja Snape’a, który dowiedziałby się, że po nocach ważą czarnomagiczne mikstury, wystarczająco wyperswadowała im ten pomysł z głowy.
Dla przypomnienia, przećwiczyli znane im zaklęcia i klątwy, urządzili krótki quiz i zajęli nową księgą, mówiącą o magii umysłu. Cała odnosiła się do telepatii, która chłopcom wydała się niezwykle ciekawa. Dzieliła się ona na legilimencję – umiejętność, pozwalającą wtargnąć do czyjegoś umysłu, najczęściej penetrować jego wspomnienia, ale również, przy odpowiednio dużych umiejętnościach, mieszać ludziom w głowach lub wręcz ich torturować — oklumencję, służącą do ochrony przed niepożądanym atakiem. Większość księgi mówiła o teoretycznych sposobach władania oklumencją; niektórzy czarodzieje pomagali sobie, wizualizując mury, groźne zwierzęta, zamknięte kłódki lub inne tym podobne rzeczy. O legilimencji było powiedziane dość niewiele. Zostało bardzo klarownie wyjaśnione, jak rzucać czar, w jaki sposób intonować zaklęcie, jednak na temat władania nie było wspomniane prawie nic.
 Wypróbujmy ją – zaproponował Harry, wyciągając swoją różdżkę. – To może okazać się naprawdę przydatne, w końcu, jeśli wierzyć księdze, legilimenta o wystarczająco dużych umiejętnościach potrafiłby wedrzeć się do czyjegoś umysłu niezauważony.
– Moglibyśmy próbować na nauczycielach – podchwycił Blaise – albo dziewczynach, czasem kompletnie nie mam pojęcia, o czym one myślą – mruknął, odwracając głowę w stronę dormitorium dziewcząt.
– A poza tym, musimy wiedzieć, co to za uczucie i w razie potrzeby potrafić się przed nim obronić – dokończył Harry, zwracając wzrok w stronę Malfoya, który kartkował niespokojnie księgę. – Co myślisz, Draco?
– Myślę, że powinniśmy już dzisiaj kończyć – mruknął oschle, zatrzaskując wolumin i odkładając go z niechęcią.
– Jest jeszcze dość wcześnie – zauważył Zabini, ze zdziwieniem sięgając po księgę.
– Jestem zmęczony – warknął blondyn, odsuwając dłoń Ślizgona końcem różdżki. Nie ulegało wątpliwości, że księga należała do Malfoya, a skoro chłopak nie chciał jej im użyczyć, nie było sensu się spierać. Ciemnoskóry zabrał rękę, wzdychając.
– W porządku, ale następnym razem nie damy ci się wymigać, prawda, Harry? – spytał, przenosząc wzrok na Gryfona, który jedynie skinął głową z uprzejmym uśmiechem. Podczas gdy odnosili koce i poduszki do sypialń, Harry zastanawiał się nad zachowaniem Malfoya. Zabini miał rację, zwykle swoje lekcje kończyli koło trzeciej czy czwartej nad ranem. Teraz zegar wskazywał chwilę po północy. Poza tym blondyn wyglądał na dość zadowolonego i zdecydowanie zrelaksowanego, do czasu, aż Gryfon zaproponował naukę magii umysłu.
– Draco… – mruknął, podchodząc do chłopaka, który właśnie chował księgę w jednym z ukrytych przegród w kufrze – chciałbym, to znaczy, chcę z tobą pogadać – powiedział cicho, a blondyn przeniósł na niego wzrok szarych tęczówek. Westchnął cicho i zatrzasnął kufer, wsuwając go pod duże łóżko, po czym wyprowadził Gryfona z sypialni, siadając z nim na sofie w pokoju wspólnym.
– Tak więc? – uniósł jedną brew. – O czym chciałeś porozmawiać?
Harry przez chwilę przyglądał się oziębłej twarzy przyjaciela, czując ten sam ucisk na klatce piersiowej, co zaledwie kilka dni temu.
– Przepraszam – powiedział w końcu pierwsze słowo, które w jego mniemaniu brzmiało najbardziej stosownie. Na twarzy blondyna wymalowało się zaskoczenie i jakby cień rozbawienia.
– Uderzyłeś się w głowę, Potter? – mruknął, uśmiechając kpiąco i unosząc jedną brew, Harry jednak pokręcił głową i spojrzał na przyjaciela poważnym, zdeterminowanym wzrokiem.
– Draco… nie wiem dlaczego, ale coś się ostatnio dzieje… – zaczął niepewnie.
– „Dzieje”? – powtórzył chłopak, marszcząc brwi.
– Coś niedobrego – skinął głową, a kpiący uśmiech chłopaka zniknął z jego twarzy, pozwalając, by zastąpił go niepokój.
– Co masz na myśli? – spytał niepewnie, przyglądając się uważnie brunetowi. Na kilka sekund w salonie zapanowała cisza, mącona jedynie cichym szumem jeziora. Harry zapatrzył się w szaro błękitne oczy, które patrzyły na niego z niepokojem. Dopiero teraz brunet zauważył, że chłopak miał delikatne sińce pod oczami i wyglądał na zmęczonego.
– Draco, nie chciałbym… nie, ja nie chcę stracić kolejnego przyjaciela – odezwał się w końcu – nie zniósłbym tego.
– Co ty bredzisz…? – spytał cicho blondyn, marszcząc brwi w wyrazie zaniepokojenia.
– Coś się dzieje… coś, o czym nie chcesz nikomu powiedzieć – zaczął, ale widząc, jak przyjaciel otwiera usta, dodał szybko. – Nie zaprzeczaj. Myślałeś, że się nie domyślimy, kiedy cały czas chodzisz markotny i rozdrażniony? Zresztą ostatnimi dniami nie obraziłeś mnie ani razu… to do ciebie nie podobne…
– Z tego chyba powinieneś się cieszyć…
– Nie, kiedy widzę że coś cię trapi, wyglądasz na wykończonego i…
– Nic mi nie jest, po prostu ostatnio źle sypiam – przerwał mu ostro, krzywiąc się trochę.
– Tak, jasne, a skrzaty domowe planują powstanie – sarknął Potter. – Cholera, Draco, nie jesteś sam na świecie i może ci się roić w tej twojej arystokratycznej główce, że jest inaczej, ale teraz posłuchaj mnie uważnie. Skoro masz problem, a nie zaprzeczaj, bo widzę że tak jest, musisz mi się z niego zwierzyć. Może nie zauważyłeś, ale ja właśnie to robię, jeśli jest mi ciężko i, do cholery, to pomaga. Oczekuję twojego zaufania, jasne? – Potter spojrzał na blondyna twardo, przez chwilę walcząc o dominację i ku swojemu zaskoczeniu, udało mu się ją przejąć, gdy blondyn niespodziewanie spuścił wzrok. 
– Harry, są rzeczy, o których nie mogę ci powiedzieć – odparł cicho Draco, kompletnie się poddając. – Dlatego nie będziemy ćwiczyć magii umysłu, gdyby któryś z was użył legilimencji…
– Nie wkurwiaj mnie, Malfoy – warknął Harry, zaciskając palce w pięści. – Powiedziałem ci już, jestem twoim przyjacielem i masz mi mówić, kiedy coś jest nie tak!
Blondyn zamilkł na chwilę, będąc w kompletnym szoku, ostatnio udało mu się doprowadzić Gryfona do złości, kiedy jeszcze ich stosunki były bardziej niż oziębłe. Nawet, gdy niemal cała szkoła odwróciła się przeciwko niemu, Potter zwyczajnie był zraniony i zagubiony, ale nie okazywał oznak zdenerwowania. Draco spojrzał gdzieś w bok, zaciskając palce w pięści i ku jego zaskoczeniu, po chwili poczuł nieco szorstkie dłonie, muskające delikatnie jego własne. Uniósł wzrok na twarz Gryfona, który patrzył na niego cierpliwym, spokojnym wzrokiem, dając mu czas na podjęcie decyzji.
– Harry… musisz mi przysiąc, że nie zrobisz niczego głupiego – odezwał się w końcu po dłuższej chwili, a widząc, jak jego przyjaciel potakuje głową, przygryzł delikatnie wargę, spuszczając wzrok na ich dłonie, po czym wymruczał cicho. – Mam podejrzenia, że Czarny Pan powróci… nie wiem kiedy, jak, nawet… – przerwał, czując, jak dłonie chłopaka zaciskają się na jego własnych i uniósł wzrok na twarz Gryfona, która w półmroku przybrała niemal trupi odcień.
Harry przypomniał sobie nagle sen, który przyśnił mu się początkiem roku szkolnego. Sen w którym Glizdogon towarzyszył jakiejś wężoustej postaci, postaci, która użyła wtedy Avady, by kogoś zabić. Znał tylko jednego wężoustego czarodzieja na tyle okrutnego, by bez skrupułów mordować niewinnych ludzi. Lorda Voldemorta.
– Czyli przepowiednia mówiła prawdę… – mruknął Harry cicho.
– Przepowiednia? – powtórzył Malfoy, marszcząc brwi - Jaka przepowiednia?
– Sam jej koniec – odparł Harry, zaciskając mocniej palce na dłoniach blondyna, czując, jak zaczynają mu drżeć. – „Dzisiaj przed północą, sługa rozerwie łańcuchy i wyruszy w drogę, by połączyć się ze swoim Panem. Czarny Pan powstanie z jego pomocą, jeszcze bardziej potężny i straszny niż przedtem. Dziś przed północą sługa wyruszy, by połączyć się ze swoim panem” – wyrecytował Harry, jakby słyszał to dopiero kilka sekund temu, a Draco równie wyraźnie zbladł.
– Czyli to jednak prawda… – mruknął cicho, jakby do siebie, zaraz jednak jakby się reflektując, otworzył szerzej oczy i spojrzał pewnie na chłopaka. – Nie bez powodu ojciec wysłał mi księgę o magii umysłu. Zrobił to, by chronić mnie przed Czarnym Panem…
– Voldemort jest legilimentą?!


– Większość czarodziejów uważa że jednym z potężniejszych, jakich pamięta historia – odparł Draco, wzdychając ciężko i słysząc zaraz paskudne przekleństwo, które wydobyło się z ust przyjaciela, przyznał w myślach, że nie skomentowałby tego lepiej. – Co zamierzasz? – spytał w końcu, nie mogąc powstrzymać się od nurtującego pytania.