Cześć, wracam z dwudziestym rozdziałem, po bardzo długiej przerwie. Wiem, że czekacie i jestem za to ogromnie wdzięczna. Przerwa była mi potrzebna, bardzo... i nie zagwarantuję wam teraz, że będę regularnie dodawać rozdziały, ale przyrzekam, że będę się bardzo mocno starać.
Dziękuję, że jesteście i mam nadzieję, że rozdział wam się spodoba <3
XX
Powrót okazał się trudniejszy, niż Harry z początku przypuszczał. Gdy tylko badania, które przeprowadzała na nim Pomfrey dobiegły końca, Snape postanowił niezwłocznie udać się do swojej pracowni w celu przygotowania odpowiednich mikstur, mających na celu wykazanie śladów ewentualnego otrucia, zaś Harry’ego czekały jeszcze długie, męczące przesłuchania. Dumbledore i Moody maglowali go z każdej możliwej strony, wypytując o nawet najmniejsze szczegóły z dnia wypadku. Rozumiał dlaczego to robią, więc starał się cierpliwie odpowiadać na ich pytania i domysły.
Ostatecznie jednak, miał wrażenie że profesorowie nie dowiedzieli się niczego więcej ponad to, co już zdążyli ustalić. Harry sam nie wiedział co dokładnie się stało, a Draco, który podczas nieobecności Pottera, był jedynym źródłem informacji podzielił się już z gronem pedagogicznym większością informacji.
Profesorowie oczywiście nie omieszkali wypytać go również o jego śpiączkę. Harry czuł jednak, że nie powinien dzielić się z nikim swoimi przeżyciami. Przynajmniej narazie. Teraz, gdy odzyskał już trzeźwość umysłu, wiedział że to, co się z nim działo nie było normalne. Chciał najpierw sam przeanalizować swój… sen. Dopiero później szukać ewentualnej pomocy w zrozumieniu go.
Po godzinach przesłuchania, gdy miał już nadzieję, że profesorowie wypuszczą go do dormitorium, pojawił się Snape. Jego wiecznie niezadowolony wyraz twarzy, ziemista cera, długie czarne włosy, idealnie komponujące się z nietoperzymi szatami oraz mrok nocy, wdzierający się do zamku przez okna, mącony jedynie światłem bijącym ze świec tworzyły dość mroczny i nieprzyjemny obraz. Dumbledore nie wyglądał, jakby miał zamiar przeszkodzić Mistrzowi Eliksirów w jego zadaniu. Wraz z Moody’m odsunęli się delikatnie w głąb sali, pozwalając Snape’owi rozłożyć potrzebne mu eliksiry.
Harry był już zmęczony. Sennym wzrokiem powłóczył za dłońmi Severusa, obserwując każdy jego ruch, by w końcu spiąć nerwowo plecy, gdy mężczyzna pewnym ruchem odwrócił się w jego stronę, w dłoni trzymając małą fiolkę, wypełnioną fioletowym, delikatnie połyskującym w świetle świec, płynem.
– Wypij to, Potter – głos mężczyzny idealnie zmącił panującą od kilku minut grobową ciszę.
Harry, czując drażniący jego plecy, nieprzyjemny dreszcz, odebrał od profesora naczynko, po czym przyłożył je do ust, próbując dyskretnie wyczuć zapach mikstury.
– Powiedziałem wypij, a nie baw się w aurora – warknął kruczowłosy.
Gryfon postanowił zignorować tę uwagę i jednym łykiem przełknął znajdującą się w buteleczce ciecz. Smakowała znacznie lepiej, niż przypuszczał. Była słodka i jakby przypominała w smaku budyń.
– Dalej.
Mężczyzna podał chłopakowi następną fiolkę. Ta zaś wypełniona była bezbarwną cieczą, przypominającą do złudzenia wodę. Chłopak przełknął ją bez zbędnego ociągania. Nie smakowała kompletnie niczym.
Snape przyjrzał się dokładnie twarzy ucznia, po czym bez słowa podał mu trzeci eliksir. Był niemal identyczny, jak poprzedni. Gdyby się jednak przyjrzeć, w cieczy pływały delikatne, srebrne niteczki.
Harry przełknął ciecz. Jedyną jego reakcją było jednak ziewnięcie, które stłumił, zasłoniwszy usta dłonią. Twarz Mistrza Eliksirów zdradzała wszystko. Coś zdecydowanie było nie tak. Mężczyzna zmarszczył brwi, wyciągając z połów szaty swoją różdżkę i celując nią w ucznia zaczął mruczeć jakieś niezrozumiałe inkantacje. Salę co chwilę rozświetlał delikatny blask, wydobywający się z różdżki mężczyzny, jednak jego mina wcale nie łagodniała.
– Severusie? – po dłuższej chwili odezwał się Dumbledore, podchodząc do mężczyzny i oparł delikatnie rękę na jego ramieniu.
– Ani śladu… – mruknął niepewnym głosem mężczyzna.
– „Ani śladu”? Co przez to rozumiesz? – zaraz wtrącił się Moody, kuśtykając bliżej łóżka, przy każdym kroku, głośno uderzając laską o posadzkę.
– W organizmie Pottera nie ma ani śladu… żadnych niebezpiecznych eliksirów, ani nawet klątwy. Kompletnie nic – odparł mężczyzna, chyba zapominając wypowiedzieć to zdanie bardziej zjadliwym tonem.
– Jesteś tego pewien, Severusie? – Albus spojrzał na Harry’ego w podobny sposób, w jaki patrzył na niego teraz Snape.
– Oczywiście, że jestem – mruknął, niemal niezauważalnie akcentując swoje oburzenie. – Hm… – mężczyzna zamilknął na chwilę, wyraźnie się nad czymś zastanawiając – mógłbym stworzyć jeszcze jeden eliksir… znacznie potężniejszy. Byłby w stanie wykazać wszelkie mikstury, które zostały wprowadzone do organizmu Pottera w ciągu ostatniego roku, ale… – kruczowłosy skrzywił się delikatnie, na chwilę milknąc, jakby się nad czymś zastanawiał.
– Ale? – ponaglił go zaraz Moody.
– Najwcześniej, gotowy byłby w przeddzień zakończenia roku szkolnego – odparł, zwracając wzrok w stronę dyrektora.
Albus odszedł kilka kroków w głąb pomieszczenia, obchodząc małe kółka, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. W końcu jednak zatrzymał się, przeliczył coś szybko na palcach i odwrócił w stronę trójki znajdujących się w pomieszczeniu osób.
– Jeśli to jest jedyny sposób… – odparł, zakładając ręce na piersi. – Jeśli Harry rzeczywiście został otruty, dopilnuję, żeby sprawca tego incydentu odpowiedział za swoją zbrodnię, prędzej… czy później. – Oznajmił starzec, wyraźnie prostując swoje plecy. – Alastorze, odprowadzisz pana Pottera do Salonu?
– Oczywiście. – Szalonooki skłonił głowę w stronę dyrektora, po czym w dość niedelikatny sposób złapał Harry’ego za ramię, pomagając mu wstać. – Chodźmy, Potter.
Bez zbędnego ociągania wydostali się ze skrzydła szpitalnego. O tej godzinie wszyscy uczniowie powinni przebywać w pokojach wspólnych, korytarze więc były opustoszałe i dotarcie na siódme piętro nie zajęło im wiele czasu.
– Potter – Moody zatrzymał się tuż pod obrazem Grubej Damy – Naprawdę nie pamiętasz…? – Zaczął niepewnie, jednak widząc zbolałą minę ucznia, pokręcił gwałtownie głową, jakby odganiając od siebie myśli. – Z resztą, nie ważne. Chcę cię jutro widzieć na lekcjach, Potter – warknął jeszcze mężczyzna, po czym odwrócił się na pięcie i zaczął kuśtykać w tym samym kierunku, z którego przyszli.
Harry przez chwilkę przyglądał się oddalającej postaci profesora, po czym spojrzał w stronę obrazu przedstawiającego Grubą Damę.
– Jedwabne nici – wyrecytował dokładnie. Zaklęte dzieło zareagowało natychmiastowo, odsłaniając dziurę w ścianie, więc Gryfon pewnym siebie krokiem przekroczył próg Salonu. Nawet przez chwilę nie zastanowił się nad tym, jak zareaguje reszta gryfonów na jego nieoczekiwany powrót. Gdy więc na jego widok w pomieszczeniu zapadła grobowa cisza, w pierwszej chwili miał ochotę pobiec z powrotem do skrzydła szpitalnego.
– Harry! – pierwszą osobą, która obudziła się z transu była Hermiona, która rzuciła mu się na szyję, ściskając go z całej siły. – Wszystko w porządku?! Jak się czujesz?!
– W porządku, Hermiono – odparł słabo, obejmując ją ramionami i delikatnie gładząc po plecach.
– Tak się martwiłam… – westchnęła dziewczyna, w końcu wypuszczając go ze swoich objęć. – Dumbledore cię widział? Coś powiedział? Pani Pomfrey?
Wokół nich zebrała się już garstka zaciekawionych gapiów. Wśród nich wyróżniały się cztery rudowłose głowy, zebrane blisko siebie. Ron wpatrywał się w niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy, bliźniacy, uśmiechając się szeroko przepychali między sobą, zapewne kłócąc o coś związanego z jego osobą, a Ginny miała oczy pełne łez. Patrzyła na niego tak, jakby właśnie wstał z grobu, albo wyzdrowiał z jakiejś śmiertelnie niebezpiecznej choroby. Jej wzrok przypominał mu ten, którym kilka godzin wcześniej uraczył go Draco.
– Sam nie wiem… Snape powiedział, że nie noszę żadnych śladów wrogich czarów ani eliksirów. W sumie, to oni też nie wiedzą co mi jest.
– A ty? Ty coś pamiętasz? Może coś widziałeś? – wtrącił się niepewnie Ron.
– Kompletnie nic… wiem tylko, że zrobiło mi się nagle słabo i straciłem przytomność. Nic poza tym – odparł, odwracając się w jego stronę.
Ginny momentalnie odwróciła głowę, starając się jednocześnie zakryć włosami twarz i wytrzeć ją z łez. Gryfon na ten widok przygryzł delikatnie wargę, nie wiedząc do końca jak zareagować. Była siostrą jego przyjaciół, więc wydawało mu się, że to właśnie oni powinni się nią zająć w takiej chwili. Weasley’owie jednak w jakiś niewiarygodny sposób kompletnie ignorowali zachowanie swojej siostry. Nie widząc innego wyjścia, chcąc, nie chcąc, Harry podszedł do uczennicy, kucając przed nią.
– Hej, Ginny… wszystko okej? – zagadał, wyciągając rękę w stronę jej twarzy, chcąc odgarnąć jej włosy. Ta jednak, szybko pokiwała głową, odwracając się momentalnie i odbiegając w stronę dormitorium dziewcząt. – Ja… zrobiłem coś nie tak? – bąknął, przyglądając się miejscu, w którym przed chwilą zniknęła Gryfonka.
– Dziewczyny – mruknęli lekceważąco bliźniacy, uśmiechając się do bruneta.
Harry odwzajemnił uśmiech, choć w jego wykonaniu był on raczej niepewny i skołowany, po czym urywając wszelkie potencjalne rozmowy poinformował kolegów, że jest bardzo zmęczony i że ma zamiar udać się na spoczynek.
***
Następnego dnia, zgodnie z zaleceniem Moody’ego, Harry pojawił się na lekcjach. Przez cały poranek, w każdym miejscu, w którym się tylko pojawił ze wszystkich stron towarzyszyły mu konspiracyjne szepty i spojrzenia. Nie mógł jednak zdobyć się chociaż na odrobinę irytacji. Jego głowę zaprzątały myśli, które nawiedzały go już podczas pobytu w skrzydle szpitalnym, a ponad to, Draco nie pojawił się tego dnia na żadnych zajęciach.
Po niezwykle nudnych lekcjach Historii Magii, które Harry poświęcił na rzecz krótkiej drzemki, postanowił odwiedzić Salon Slytherinu. Jeśli miał zacząć poszukiwania przyjaciela, jego dormitorium wydało mu się najlepszym miejscem startowym.
Droga, która dzieliła salę Historii Magii od lochów nie była zbyt długa. Pokonał ją więc w krótkim czasie, zaraz znajdując się pod wejściem do pokoju wspólnego Ślizgonów.
– Paskudne czyraki.
Tak, jak się spodziewał, w salonie nie było żywej duszy. Wszyscy uczniowie udali się na obiad do Wielkiej Sali. Harry obrał drogę ku dormitorium chłopców, uchylił delikatnie drzwi, zaglądając do środka i niemal natychmiast jego oczom ukazała się śpiąca na jednym z łóżek postać. Zamknął za sobą drzwi, wchodząc do pomieszczenia i zbliżył się do śpiącej osoby, przyglądając się jej z zaciekawieniem.
Draco leżał na boku, ściskając między podkurczonymi nogami róg kołdry. Jedna z jego rąk spoczywała gdzieś pod poduszką, zaś druga, przewieszona przez jego bok, napinała koszulę pidżamy odsłaniając brzuch i część klatki piersiowej.
Harry kucnął przy chłopaku, poświęcając chwilę na utrwalenie tego widoku w swojej pamięci. Po rozległym siniaku, który, bądź co bądź, z jego winy, szpecił ciało przyjaciela, pozostały już tylko rzadko rozmieszczone żółte plamki. Brzuch chłopaka wyglądał prawie tak idealnie, jak sprzed pamiętnego incydentu.
Gryfon uśmiechnął się do siebie, wywracając oczami na tę myśl i delikatnie sięgnął ku twarzy blondyna, muskając jego niemal białe kosmyki, odganiając je z twarzy chłopaka. Draco mruknął coś niewyraźnie, marszcząc delikatnie nos, po czym uchylił powieki, śpiącym wzrokiem przyglądając się swojemu oprawcy.
W pierwszej chwili jego wzrok był całkiem pusty, jakby jeszcze nie do końca był przytomny. Zaraz jednak, szare oczy zaszły łzami, a ich właściciel pociągnął mocno Gryfona w swoją stronę, przewracając go na klęczki. Blondyn bez słowa wczepił się w bruneta, wręcz boleśnie wbijając palce w jego plecy. Harry nie miał jednak zamiaru oponować. Wiedział, że blondyn poświęcił wiele godzin i nerwów na opiekę nad nim. Był winny Draco znacznie więcej…
– Dziękuję – szepnął, przeczesując delikatnie nieco splątane kosmyki włosów przyjaciela.
– Jak się czujesz, Harry? – usłyszał w odpowiedzi dość żałośnie brzmiący szept.
– W porządku, wszystko jest okej – odparł. – Martwiłbym się raczej o ciebie, Draco…
– To tylko zmęczenie – odparł, w końcu delikatnie rozluźniając ramiona. – Tak się o ciebie martwiłem bliznowaty… kretynie, dupku, imbecylu, cholerny idioto – głos blondyna nieco się załamał. Gdy w końcu wypuścił bruneta z objęć, opadł z powrotem na łózko, opierając się plecami o kamienną ścianę.
Teraz, gdy mógł przyjrzeć się przytomnej twarzy przyjaciela, nie mógł przyzwyczaić się do tego widoku. Chłopak miał mocno podkrążone, zaczerwienione oczy, jego policzki były delikatnie zapadnięte, cera zdecydowanie bledsza, niż zazwyczaj, jakby był chory.
– Malfoy, wyglądasz okropnie, a mimo tego nadal cholernie olśniewająco – Harry uśmiechnął się delikatnie, zakładając za ucho przyjaciela niesforny kosmyk jego grzywki.
– Jeśli uważasz, że potrzebne mi teraz twoje łgarstwa…
– Oh, spójrz mi w oczy i powiedz, że kłamię – przerwał mu delikatnie, ujmując w dłonie policzki przyjaciela i nakierował jego twarz w swoją stronę.
Gdy w końcu blondyn ugiął się i spojrzał w zielone tęczówki przyjaciela, ten dodał pewnie:
– Draco, wyglądasz pięknie.
***
Nie minęło wiele dni, a stan Malfoya uległ, nienaturalnej wręcz, poprawie. Najmniejszy ślad ostatnich wydarzeń nie uchował się na twarzy, czy ciele chłopaka. Harry podejrzewał, że jego przyjaciel potajemnie zażywał kąpieli w eliksirze życia lub przyjmował jakieś nielegalne mikstury. Z twarzy blondyna zniknęły wszelkie zasinienia i worki pod oczami, jego policzki na powrót delikatnie się uwypukliły, Potter miał wręcz wrażenie, że nawet włosy Ślizgona odzyskały swój zdrowy blask, ale co najważniejsze, Draconowi powrócił dobry humor. Znów nie szczędził swoim przyjaciołom docinek i pełnych politowania spojrzeń, średnio co kilkanaście minut wypominał Harry’emu jego chorobę i ostrzegał przed ogromem nauki, którą będzie musiał nadrobić.
Co wieczór zmuszał przyjaciela do odwiedzin w salonie Slytherinu, tłumacząc mu swoje notatki i dopowiadając zapamiętane z lekcji informacje. Kazał mu nawet odrobić zaległe zadania domowe, tylko dlatego, żeby Gryfonowi nie umknęła jakaś ważna część wiedzy. Oczywiście, zadania domowe z eliksirów, mimo usprawiedliwienia, Potter nadal musiał systematycznie dostarczać Snape’owi. Ten zaś postanowił ograniczyć wszelki kontakt z chłopakiem do minimum.
Odkąd Gryfon opuścił skrzydło szpitalne, Severus większość czasu ignorował jego osobę. Potter nie doszukiwał się jednak przyczyn tego zachowania, prawdę mówiąc, było mu ono bardzo na rękę. Mógł spokojnie uczestniczyć w lekcjach, skupiając się na przekazywanych im, przez nauczyciela, informacjach, nie musiał obawiać się bezpodstawnej utraty punktów i gdyby w tę sielankę nie wtrącił się Draco, z pewnością ta, ciągnęła by się jeszcze wiele miesięcy.
Blondyn jednak niezłomnie wiercił przyjacielowi przysłowiową dziurę w brzuchu, przypominając o lekcjach oklumencji. Tłumaczył mu jak bardzo są one ważne i jaki wpływ mogą mieć na ich przyszłość, zaś na propozycję zastąpienia Mistrza Eliksirów, zdecydowanie odmówił, za każdym razem ucinając rozmowę, gdy tylko Gryfon próbował znów zaproponować ten, według Malfoy’a, niedorzeczny pomysł.
Gdy Harry w końcu poddał się i postanowił zainicjować jakąś rozmowę z Mistrzem Eliksirów, zdał sobie sprawę z tego, że wkupienie się z powrotem w łaski profesora nie będzie takie proste. Gdy starał się zacząć rozmowę, mężczyzna zwyczajnie udawał, że go nie słyszy, nie reagował na nawoływania, ani proste zaczepki.
Gryfon nie mógł zrozumieć jego zachowania. Minęło w końcu tak dużo czasu, odkąd Harry nie pojawił się na ćwiczeniach u Nietoperza. Według bruneta, zachowanie profesora było po prostu dziecinnie.
*
Snape okazał się być niemal tak uparty, jak Gryfon i gdy unikanie, ignorowanie lub wymyślanie znacznie zbyt zawiłych i czasochłonnych zadań w końcu zaczęło być dla Mistrza Eliksirów wyraźnie uciążliwe, postanowił pozbyć się ucznia i dać mu zasłużoną nauczkę.
W jego mniemaniu, Potterowi zbyt wiele rzeczy przychodziło bez większego wysiłku, dostawał co tylko chciał na samo skinienie palcem, a każde przewinienie zostawało mu odpuszczane bez większych konsekwencji. Tym razem jednak, miało być inaczej. Chłopak na własnej skórze poczuć miał, co oznacza stracone zaufanie. Snape postanowił, że nie odpuści mu tak łatwo, jednak…
Musiał przyznać, że nie docenił swojego przeciwnika, a jego własny plan zaczął odbijać mu się czkawką. Już po kilku dniach zintensyfikowanego zainteresowania Pottera jego osobą, Severus miał serdecznie dość tego napuszonego, cholernego uczniaka, który najwyraźniej nie potrafił zrozumieć najbardziej oczywistej aluzji. Jakimś niezrozumiałym sposobem, Potter dokładnie wiedział w którym miejscu i o jakim czasie się pojawić, aby zatruwać mu życie. Wydłużanie tras, używanie tajnych przejść, czy chociażby zmienianie dziennej rutyny kompletnie nie przynosiło efektów. W pewnym momencie Severus przestał czuć się bezpiecznie nawet we własnej łazience.
Po zakończeniu ostatniej piątkowej lekcji, którą, ku jego niezadowoleniu, spędził z pierwszoklasistami i gdy w jego sali pojawił się nie kto inny, jak sam Złoty Chłopiec, Snape nie miał już sił. Postanowił zakończyć te wygłupy. Jeśli ten niewychowany bachor nie potrafił uszanować jego woli, mężczyzna zdecydował się raz, a dosadnie uzmysłowić brunetowi, że zaprzepaścił swoją szansę na to, by opanować sztukę oklumencji.
– Profesorze… – odezwał się brunet, pewnym siebie krokiem zbliżając się do jego biurka.
Mężczyzna nie miał jednak zamiaru wysłuchiwać tego, co brunet miał do powiedzenia. Jednym, szybkim ruchem dobył swojej różdżki, wycelował nią w czoło chłopaka i przerwał mu, wypowiadając inkantację:
– Legilimens!
Spodziewał się… wszystkiego. Najobrzydliwszych, najbardziej gorszących scen (w pamięci nadal miał wspomnienia młodego Malfoy’a, które dotyczyły jego bliższych kontaktów z Potterem, a których skrzętnie starał się w późniejszym czasie unikać), bzdurnych wspomnień minionych dni, może sposobu, w jaki Potter potrafi tak łatwo go odnaleźć, miał nawet cichą nadzieję, że znajdzie jakąś wskazówkę dotyczącą niedawnego stanu Pottera… Ani przez chwilę jednak, nie dopuścił do siebie myśli, że jego zaklęcie może okazać się nieskuteczne.
Reakcją na jego atak było dziwne… nie mógł nawet tego opisać. Coś… ciemnego, może wręcz ciemniejszego od czerni, namacalnego, gęstego i… niepokojącego.
Severus wzmocnił atak, zrzucając winę na karb swojego zmęczenia. To jednak nie przyniosło rezultatów. Postanowił użyć wręcz brutalnej siły, ale umysł Pottera nadal pozostawał niewzruszony. W końcu wycofał zaklęcie przyglądając się chłopakowi bez słowa. Harry stał przed nim cierpliwie. Na jego twarzy nie było widać nawet sugestii wysiłku, która zwykle malowała się na niej, gdy Potter w swój pokręcony, niezrozumiały sposób starał się użyć oklumencji przy użyciu siły fizycznej.
– Legilimens! – mężczyzna powtórzył zaklęcie, ponownie wkładając w nie przesadną ilość energii magicznej. Odpowiedź ze strony Pottera pozostała taka sama. Ponad to, mimo, wydawałoby się, wykańczającego w sile i intensywności ataku, obrona chłopaka nie słabła.
Jedyną rzeczą, która zachwiewała ocenę Snape’a, był brak kontrataku. Nie wiedział, czy chłopak nie chciał wyrzucić go ze swojego umysłu, czy też nie wiedział jak. Mimo to, obrona Gryfona była imponująca.
– Jak? – warknął w końcu, wycofując się z umysłu chłopaka.
– Sam nie wiem, po prostu… się udało – odparł niepewnie Harry.
– Kiedy? – każde kolejne wypowiedziane przez Severusa słowo, było wręcz wywarkiwane przez zaciśnięte ze złości usta.
– Odkąd, mm… wróciłem ze skrzydła szpitalnego. – Odparł chłopak, marszcząc brwi i uciekając gdzieś wzrokiem. – Kilka dni po tym, jak wybudziłem się z… tej śpiączki – Potter przerwał na chwilę, krzywiąc się brzydko – spróbowałem to zrobić i… samo wyszło.
– I? – Severus zaplótł ręce na piersi, przyglądając się uczniowi surowo. To było bardziej, niż niemożliwe, żeby na Pottera nagle ni stąd, ni z owąd spłynęła tak doskonała umiejętność ochrony umysłu. Było coś jeszcze, coś o czym ten głupi Gryfon nie chciał mu powiedzieć, albo też, sam o tym nie wiedział.
– I… Draco, khm… zasugerował mi, żebym zasięgnął pana porady, profesorze.
– Nie trudź się, Potter. – Przerwał mu zaraz. Najwyraźniej chłopak nie miał mu już niczego ważnego do przekazania, rozmowa więc straciła jakąkolwiek wartość. – Obaj wiemy, że nie potrzebujesz mojej pomocy, co z resztą sam już udowodniłeś. Skoro, najwyraźniej, nie posiadasz własnej woli, przekaż panu Malfoy’owi, że nie życzę sobie więcej nękania i…
– Zaraz – przerwał mu Potter. – Chcę tylko powiedzieć że… hm, ah… kurw-khm, przepraszam.
Snape w pierwszej chwili gotów był rzucić na siebie zaklęcie diagnozujące, chcąc upewnić się, czy aby na pewno nie ma żadnych omamów. Zanim jednak zdążył jakkolwiek skomentować wypowiedź chłopaka, ten znów się odezwał.
– Tak, ja wiem jak to brzmi. Znamy się nie od dziś i wiem, że cokolwiek bym nie zrobił, czy powiedział doprowadziłbym pana do irytacji. – Chłopak wzruszył ramionami, rozluźniając je nagle, jakby spadło z niego całe, towarzyszące mu do tej pory, napięcie. – Zachowałem się nie w porządku i zdaję sobie z tego sprawę. To, co pan z tym zrobi… no, to nie leży już w mojej kwestii, ale… jeśli moja poprawa jest chociaż w minimalnym stopniu pańską zasługą… to zachowałem się jak kretyn i głupio się czuję z tym, co odwaliłem.
W pierwszej chwili Snape nie był pewien, czy słowa, które usłyszał naprawdę wypowiedział ten wiecznie zadufany w sobie, skretyniały, przypominający klon Jamesa Pottera, Gryfon. Chłopak jednak, we własnej osobie, stał przed nim, wpatrując się w jego oczy pewnym siebie, poważnym spojrzeniem.
– Tak więc, przepraszam. – Gryfon skłonił delikatnie głowę, odwrócił się na pięcie i niezatrzymywany przez mężczyznę, pewnym siebie krokiem wyszedł z gabinetu.
Snape jeszcze przez chwilę, bez słowa wpatrywał się w pustkę, by zaraz opaść ciężko na fotel, tuż za swoim biurkiem.
Schował twarz w dłoniach, starając się zwalczyć narastający ból głowy. Nie mógł zrozumieć jak ten dzieciak, którego spotkał cztery lata temu zaczął coraz wyraźniej przejmować dobre cechy mieszkańców domu węża i jednocześnie, mimo, że Severus nie mógł do końca się z tym pogodzić, coraz bardziej przypominał Lily. Zwłaszcza, gdy wpatrywał się w niego tymi cholernymi, zielonymi oczami.
***
Już na następnych zajęciach z eliksirów dało się zauważyć subtelną zmianę w zachowaniu Snape’a. Jego zainteresowanie Potterem, oczywiście, nie było tak intensywne, jak jeszcze kilka tygodni temu, jednakże postawa nauczyciela przestała być tak ostentacyjnie obojętna.
Trwające zajęcia dotyczyły eliksiru uzupełniającego krew. Po godzinnym wstępie odnoszącym się do zawiłości tej mikstury, zwieńczonym kąśliwą uwagą, iż żadnemu z uczniów z pewnością nie uda się uwarzyć tworu chociaż odrobinę tak skutecznego jak opisywany medykament, Snape pozwolił swoim studentom na skompletowanie składników i przygotowanie miejsca pracy.
Wyznaczył czas, który kończyć się miał chwilę przed końcem lekcji i ustalił próg zdawalności. Zaliczeniu miały podlegać tylko te eliksiry, których moc wystarczyłaby do odratowania myszy polnej. Gdy tylko mężczyzna zezwolił na rozpoczęcie pracy, Harry i Draco bez zbędnego ociągania, zaczęli przygotowywać pierwsze składniki. Malfoy wyraźnie przewodził ich pracy, pozwalając jednak Potterowi na czynny udział w projekcie. Ich współpraca była bardzo wyraźna i harmonijna.
Gdy w połowie wyznaczonego czasu Mistrz Eliksirów postanowił zainteresować się tworami swoich uczniów i ocenić ich ewentualny postęp, mikstura Harry’ego i Draco nie odbiegała mocno od zakładanego w podręczniku stanu, nie musieli więc obawiać się kompromitacji.
Mężczyzna jednak zignorował lewy rząd ławek, kierując się w stronę zajmowaną głównie przez Gryfonów. Nie trzeba było długo czekać na głośny, kąśliwy komentarz, tak typowy dla Nietoperza.
– Panie Finnigan, dlaczego do tej pory nie przerwał pan pracy nad tą porażką warzelniczą i nie rozpoczął pracy od nowa? – warknął mężczyzna, na moment przyciągając uwagę wszystkich uczniów zebranych w sali. Czarnowłosy wziął do ręki zachlapany podręcznik, który leżał na biurku, tuż przy kociołku, który chłopak dzielił z Deanem. – Po odpowiednim przemieszaniu mikstury, eliksir winien przybrać kolor fuksji – przeczytał mężczyzna, zaraz zrzucając z łoskotem książkę na biurko. – Czy to, według pana, jest odpowiedni kolor? Nie mówiąc już o konsystencji tego… czegoś.
Seamus jednak nie był w stanie unieść nawet wzroku na twarz Snape’a, nie mówiąc już o odpowiedzeniu na jego pytanie. Mężczyzna nie wydawał się tym szczególnie wzruszony i zaraz obrał sobie za ofiarę partnera chłopaka.
– Gryffindor traci dziesięć punktów za brak pracy zespołowej. Panie Thomas, powinien pan kontrolować stan kociołka. Jak pan wie, ocena eliksiru przypada obu partnerom, nie jest ona dzielona przez zasługi.
Gdy tylko wypowiedział ostatnie słowo, jego różdżka nieubłaganie poruszyła się w szybki i wyraźny sposób, opróżniając kociołek uczniów. Profesor jednak nie miał zamiaru poświęcać tej dwójce więcej czasu i natychmiast skierował się do następnego stolika, by skrytykować prace kilku innych studentów. Żadne z nich jednak, nie zostało zmuszone do rozpoczęcia swojej pracy od nowa. Snape wyraźnie był dzisiaj w dobrym humorze, więc Harry wątpił, że mężczyzna postanowi zainteresować się jego pracą.
Ostatnimi dniami, zajęcia z eliksirów prowadzone były w taki sposób, żeby czarnowłosy mógł swobodnie ignorować Pottera. Skupiał się na teorii, zmuszając uczniów do tworzenia wyczerpujących, długich notatek, nie dopuszczając ich do kociołków, czy chociażby ingrediencji. Tym razem jednak, profesor zdecydował się na praktyczne ćwiczenia, a to niestety mogło odbić się negatywnie na Draco.
Jeśli, tylko ze względu na niesnaski między nimi dwoma, Nietoperz postanowiłby zignorować pracę blondyna, byłby to, z pewnością, cios dla Malfoy’a, który naukę eliksirów traktował bardzo poważnie.
Obawy Pottera okazały się jednak płonne. Mistrz Eliksirów w końcu podszedł i do ich ławki, zostawiając sobie ją na sam koniec wędrówki. Dłuższą chwilę stał nad biurkiem chłopców przyglądając się ich pracy, w końcu wyciągnął dłoń w stronę chochli, którą Draco właśnie mieszał miksturę. Chłopak spojrzał na profesora niepewnie, z pewnością targany podobnymi obawami, co jego przyjaciel, jednak posłusznie oddał narzędzie profesorowi, który wbrew instrukcji książki zamieszał eliksir w przeciwną stronę do wskazówek zegara. Gdy ciecz, która znajdowała się w kociołku zaczęła delikatnie bulgotać, mężczyzna wyciągnął mieszadło, odkładając je na biurko, po czym bez słowa odwrócił się na pięcie i udał do swojego biurka, zaraz zajmując swoje miejsce.
– Pozostało wam dokładnie dwadzieścia minut. Część z was wyraźnie skłania się już ku końcowi, jednak polecałbym skupić się na przepisie z podręcznika i skontrolować stan eliksiru. Wierzę, że po niemal czterech latach nauki, wasze umiejętności są na wystarczającym poziomie, żeby poradzić sobie z zaistniałym problemem. – powiedział mężczyzna, naumyślnie nie określając w czym dokładnie zauważył szkopuł. Z radością przyjął nerwową reakcję swoich uczniów, którzy nagle wydali się znacznie bardziej spięci i szybko zaczęli studiować przepis zawarty w podręczniku.
Snape od samego początku lekcji był świadom błędu, który pojawił się w książce. Uważał on jednak, że każdy uczeń, który przyłożył się choć odrobinę do nauki jego przedmiotu będzie w stanie sprostać tak małemu wyzwaniu. Jeden ze składników, wypisanych w ingrediencjach, został jedynie wspomniany w przepisie. Autor nie umieścił informacji o tym, jak ów składnik zostać powinien przygotowany i gdyby uczniowie bezmyślnie dodali go do mikstury, ta automatycznie stałaby się niemal śmiertelnie trująca.
Dlatego też, mężczyzna zrezygnował ze zmuszania swoich uczniów do próbowania eliksirów na sobie, a za ofiarę wybrał polne myszy.
Tak, jak się spodziewał, pierwszą osobą, która pojęła problem eliksiru była Granger. Stłumił w sobie delikatną falę irytacji, jednocześnie przekonując samego siebie, że przecież tak prosta pułapka nigdy nie byłaby wyzwaniem dla tej irytującej dziewczyny. Jednak, ku jego zadowoleniu, już po chwili przy pierwszej ławce rozgorzała cicha dyskusja. Potter i Malfoy wyraźnie podjęli dysputę na temat odpowiedniego składnika. W dłoni bruneta właśnie znajdowała się fiolka z jajami Glistniaka Jezioratego, płaza zamieszkującego podwodne tereny, którego wydzieliny miały mocno halucynogenne działania, a jaja, przy obróbce cieplnej wypuszczały trujące soki.
Wiedział, że nie musi się obawiać o rezultat tej dyskusji, jednak, udając że sprawdza jakieś wypracowanie, nieprzerwanie dyskretnie obserwował swoich uczniów. Draco transmutował jedno z wykorzystanych już naczynek w małe sitko, po czym ułożył je nad glinianą miseczką, pozwalając Potterowi wyczarować delikatny strumień ognia, którym zaczęli podgrzewać jaja Glistniaka. Już po chwili te zaczęły wydzielać przezroczystą substancję, która przez dziurki w sitku zaczęła przelewać się do przygotowanego wcześniej naczynia. Nie długi czas później chłopcy skontrolowali wilgotność składnika i zauważając, że jaja są już w pełni suche postanowili dodać je do eliksiru, kontynuując ostatnią część prac.
Mężczyzna oderwał od nich wzrok i w spokoju zajął czytaniem wypracowania jakiegoś szóstoklasisty, co chwilę wywracając oczami i zakreślając co głupsze zdania.
Gdy większość uczniów dodała już ostatni składnik eliksiru i, albo desperacko starali się go jeszcze dopracować, albo zajęli sprzątaniem swojego stanowiska pracy, Snape odłożył, sprawdzane właśnie, wypracowanie i wstając z fotela, oznajmił:
– Koniec czasu. Przelejcie odrobinę eliksiru na przygotowany wcześniej spodek.
Wyciągnął zza biurka maleńką klatkę, która mieściła w sobie śpiące, brązowe myszki i, wybierając ich na swoje pierwsze ofiary, podszedł do stolika Harry’ego i Draco. Odstawił klatkę tuż obok kociołka, po czym wziął w dłoń jedno ze zwierzątek. Spojrzał wyczekująco na Draco, który pospiesznie odlał odrobinę eliksiru na szklane, niemal płaskie naczynko i wręczył je Severusowi. Mężczyzna wolną ręką dobył różdżki i skierował ją w stronę stworzonka. Niemal niedosłyszalnie wyszeptał zaklęcie, sprawiając że mysz nagle wybudziła się ze snu i machinalnie zbliżyła się do spodeczka, upijając kilka kropli eliksiru.
Harry i Draco machinalnie wstrzymali oddechy, przyglądając się gryzoniowi, szukając u niego najmniejszych oznak dyskomfortu. Mysz jednak wciąż wyglądała normalnie, może wydawała się trochę bardziej energiczna, ale nie wyglądała w żaden sposób, jakby mogła zostać otruta.
– W porządku – profesor mruknął jakby do siebie i kompletnie ignorując siedzących przed nim uczniów, ruszył do kolejnego stołu.
Jak można się było spodziewać, z małego stadka, pierwotnie znajdującego się w klatce, przy życiu pozostały nieliczne sztuki.
– Mniemam, że nie muszę nikomu tłumaczyć, że skala ocen ogranicza się jedynie do dwóch z nich? – rozgrzmiał głos nietoperza, gdy tylko skończył egzaminować ostatnia parę uczniów. – Oczywiście, udostępnię państwu dogodny termin, do poprawy dzisiejszych Trolli – dodał, nie ukrywając ironicznego uśmieszku, który mógł sugerować, że zamiary nietoperza wcale nie są tak przychylne, jak z wypowiedzianych przez niego słów można by było wnioskować.