16 sty 2017

I




Witam,

na początek westchnę ciężko i uśmiechnę się serdecznie. 

Zróbmy wspólnie pierwszy krok w stronę tej historii!
__________
Wielka sala - zawsze uważałem ją za najwspanialsze miejsce, jakie dane mi było zobaczyć  w całym moim życiu. Odkąd pamiętam przytłaczała mnie swoimi rozmiarami, niezliczoną ilością ludzi, których mogła pomieścić, a mimo to ignorowałem mą dokuczliwą introwersję. Przebywając w niej zawsze mogłem liczyć na wsparcie moich przyjaciół.

Nigdy nie obracałem się w zbyt licznym towarzystwie. W młodości dzieci unikały mnie, z obawy przed Dudley'em, a w Hogwarcie pobudką większość uczniów, by się ze mną zaprzyjaźnić była zwyczajna chęć ogrzania się w mojej sławie
Pierwszą osobą, której naprawdę zaufałem był niepozorny, piegowaty rudzielec, który urzekł mnie swoją szczerością i gapowatością i jak na ironię, właśnie ten chłopak był teraz głównym prowodyrem moich zmartwień i trosk.

Najgorsze jednak było to, że według niego wina leżała po mojej stronie.  Było to, oczywiście, kompletną brednią i on mógłby to bez problemu dostrzec, gdyby tylko nie był takim tępym, zapatrzonym w siebie bucem. Choć, może w sumie trochę się zapędzam... nic by się nie stało, gdyby nie ogłoszono tego dramatycznego Turnieju Trójmagicznego, lub chociaż, gdyby postrach czarodziejskiego świata nie dybał na moje życie.
Westchnąłem cicho pod nosem, opierając się na łokciu i spojrzałem w stronę Rona, w którego towarzystwie nieustępliwie znajdowała się Hermiona.
A jeśli mowa o Hermionie, myślę, że nie potrafiłbym znaleźć wielu ludzi tak  inteligentnych jak ona. Nigdy nie zakwestionowała mojego stanowiska w sprawie zgłoszenia do Turnieju, ponad to nie odwróciła się ode mnie, jak zrobili to niemal wszyscy uczniowie Hogwartu, którzy wspólnie okrzyknęli mnie oszustem, postanawiając zmienić moje życie w mały koszmar. Dzielnie znosiła uwagi, które od czasu, do czasu wymierzone były w jej osobę i pozostawała moim jedynym wsparciem, do czasu, gdy nie udało mi się samemu stanąć na nogi, a zrobiłem to w dość... nieoczekiwany sposób.
Przymknąłem powieki, wyłączając się na cały otaczający mnie świat. Chciałem jeszcze raz powrócić wspomnieniami do, wydawałoby się, nie tak dawnych dni, które jednak bardzo zaburzyły mój światopogląd.
***
Tego ranka chciałem wysłać Syriuszowi odpowiedź na jego list, który Hedwiga dostarczyła mi poprzedniego wieczora. Całą noc przygotowywałem wiadomość zwrotną do mojego ojca chrzestnego, który z mojej winy postanowił wrócić do Anglii. Obawiałem się, że Syriusz może trafić w ręce ministerstwa, ponieważ, nie przemyślawszy tego, w ostanim liście pożaliłem mu się że rozbolała mnie blizna...
Idąc w stronę sowiarni nerwowo miąłem w dłoni kawałek pergaminu. Szczerze wątpiłem, że próba przekonania Blacka, że mój ból był tylko imaginacją przyniesie jakiś skutek, jednak nie zamierzałem poddawać się bez walki. Kto wie, może mój ojciec chrzestny dostał, lub dostanie w najbliższym czasie czymś ciężkim w głowę i zmieni swoje ryzykowne podejście do życia?
Postanowiłem udać się tam o świcie, nie spodziewając się o tej godzinie spotkać po drodze żadnego ucznia, a już zwłaszcza pewnego Ślizgona, który jak na złość postanowił wysłać swoją korespondencję akurat w tym czasie, gdy ja chciałem mieć sowiarnię tylko dla siebie.

– Co ty tu robisz? – mruknąłem momentalnie zauważając Malfoya, stojącego przy pierwszych żerdziach, gdy tylko wszedłem do budowli.

– Potter... – chłopak niechętnie odwrócił się w moją stronę. – Wiedz, że nie jestem zobowiązany do odpowiadania na twoje durne pytania – sarknął, lustrując mnie krytycznie od stóp do głów. – Choć o to samo mógłbym spytać ciebie

Wywróciłem oczami, chcą zatuszować minimalne zażenowanie, jakie poczułem usłyszawszy jego uwagę i nie widząc powodu, by kontynuować tę rozmowę, minąłem chłopaka, podchodząc do Hedwigi, która przyglądała mi się leniwie. Pogładziłem ją delikatnie po głowie, czując niemały dyskomfort na myśl, że miałbym gadać do mojej sowy w obecności Malfoya. Jasne, zawsze rozmawiałem z Hedwigą, były to raczej jednostronne monologi, ale byłem przekonany, że moja sowa w pełni rozumie, co do niej mówię. W tym momencie wybrałem jednak milczenie, wolałem oszczędzić Malfoyowi kolejnych powodów do drwin. Już sobie wyobrażałem, jak zadowolony z siebie blondyn opowiada każdemu, kogo tylko spotka, że biedny Potter do końca postradał zmysły i zamiast do ludzi, zaczął mówić do zwierząt. 

Czasem zastanawiało mnie skąd w tym chłopaku biorą się takie pokłady złośliwości i okrucieństwa, zwłaszcza, że z rzadka zdarzało mi się zobaczyć u niego tę ludzką stronę. Nawet teraz, gdy w idealnej ciszy, przerywanej sporadycznym pohukiwaniem, gładził swoją sowę skupiając na niej wzrok... mógłbym przysiąc, uśmiechał się delikatnie.
– Na co się tak gapisz? – do świata żywych przywrócił mnie głos Dracona. Musiałem przyznać sam przed sobą, że w tej chwili ten dźwięk nie był tak irytujący, jak codzień. 
– Masz na prawdę piękną sowę. – Wzruszyłem ramionami, odpowiedziawszy natychmiast. To były pierwsze słowa, jakie przyszły mi na myśl. Kompletnie ich nie przemyślałem i gdy tylko dotarło do mnie, co takiego palnąłem, od razu z zażenowania spąsowiałem jak piwonia. Pozostało mi tylko dziękować Merlinowi, że o tej godzinie w sowiarni panował półmrok i Malfoy nie mógł dokładnie widzieć mojej twarzy.
– Tak – mruknął nieinteligentnie, z pewnością równie zaskoczony, co ja. – Dostałem ją od ojca na jedenaste urodziny... posłał po nią aż na Salachin – dodał, standardowo nie przepuściwszy okazji by się czymś pochwalić. Przyglądając mi się uważnie i chyba czując, iż byłoby to taktowne, jak przystało na Malfoya, dodał jeszcze – twoja sowa też prezentuje się nie najgorzej.
Przez chwilę przetrawiałem całą tą sytuację, zapewne nie wyglądając najmądrzej, bo na twarzy blondyna pojawił się kpiący uśmiech, a jego arystokratyczna, cienka brew uniosła się do góry, w typowym dla Malfoya grymasie. 
– Ah... tak, dziękuję, heh, też... dostałem Hedwigę na jedenaste urodziny – zaśmiałem się nerwowo, czując przytłaczający dyskomfort na myśl, że prowadzę w miarę swobodną rozmowę z chłopakiem, który uprzykrzał mi życie przez ostatnie cztery lata.
– Kto by pomyślał, że mamy ze sobą coś wspólnego – zakpił Malfoy, zwracając swój wzrok z powrotem w stronę sowy. – Niesamowite, prawda Horusie? – dodał z ironią, po czym pogładził delikatnie łebek sowy jarzębatej, która przyjacielsko dziobnęła go w palec. Gdy tylko chłopak przywiązał do jej nogi list, ta momentalnie wzbiła się w powietrze, wylatując z otworu w wieżyczce. 
Wychodząc z sowiarni Malfoy obdarzył mnie jeszcze jednym kpiącym, rozbawionym spojrzeniem. Próbowałem nie zaprzątać sobie myśli niecodziennym zachowaniem chłopaka, starannie przywiązałem list do nogi Hedwigi, gładząc ją bez słowa po śnieżnobiałym grzbiecie. Nie mogłem jednak pozbyć się myśli, że to zachowanie było dziwnie podejrzane w przypadku Malfoya. Nie potrafiłem przyjąć do wiadomości, że ten Ślizgon mógłby okazać się bardziej ludzki, niż kiedykolwiek mogłem przypuszczać... ale przecież ktoś, kto z takim namaszczeniem traktuje zwierzęta nie mógłby być zepsuty do szpiku kości.
Po dłuższej chwili zdałem sobie sprawę, że gdy moje myśli lawirowały koło tematu blondyna, ja stałem w miejscu, bezwiednie przyglądając się mojej sowie. Poklepałem się po policzkach, przypomniawszy sobie powód, dla którego w ogóle tu przyszedłem.
– Zaniesiesz to Syriuszowi? – poprosiłem, patrząc na nią błagalnie. Wiedziałem,  że ledwo co wróciła z długiej, z pewnością wyczerpującej podróży, a ja nie dałem jej zbyt dużo czasu na odpoczynek. Hedwiga zahukała jednak dumnie i wzleciała w powietrze, po chwili niknąc na tle białych chmur.
***
Na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Z wciąż przymkniętymi powiekami wsłuchiwałem się teraz w gwar Wielkiej Sali, zastanawiając się, co było później. Nie pamiętałem szczególnie następnych dni, które dzięki szkolnej rutynie zlewały mi się w całość. Pamiętną rozmowę z Draconem zachowałem dla siebie, obawiając się reakcji Rona i Hermiony. Mogliby tego nie zrozumieć, zacząć wysnuwać jakieś teorie spiskowe,  wałkować ten temat przez następny miesiąc... Czułem się dobrze z tym małym sekretem, przyjemnie  było w wolnych chwilach myśleć o tej ludzkiej stronie blondyna i zastanawiać się co by było, gdyby wszystko potoczyło się inaczej.
– Harry, wyglądasz jakby ktoś dodał ci do napoju amortencji, albo, jakbyś ciężko zachorował – mruknął ciemnowłosy chłopak, siedzący naprzeciwko mnie. Skrzywiłem się na te słowa, otwierając wreszcie oczy.
– A było tak pięknie dopóki się nie odezwałeś – westchnąłem, na co grupka ludzi siedząca koło nas zachichotała cicho. – Dziękuję za twoją troskę, ale nie, nic mi nie jest – odparłem i widząc, że mam spokój na następną chwilę, wróciłem do wspomnień.

***


To chyba było wtedy, gdy czwartoklasiści nagle zorientowali się, że ten semestr nie będzie taki przyjemny i spokojny, a wizja SUM'ów praktycznie wisiała nad nimi jak ostrze kata. Wszyscy nauczyciele nagle uznali, że ich przedmiot jest zdecydowanie najważniejszy i wypadałoby dodać uczniom odpowiednio dużą ilość nauki. McGonagall zadała nam horrendalną ilość zadań domowych z transmutacji, Trelawney zażądała horoskopów (zapewne zapisanych samymi katastrofami i nieszczęściami), Binns zamęczał cotygodniowymi wypracowaniami na temat buntów goblinów w XVIII wieku, Flitwick kazał przeczytać nadprogramowe książki na lekcje o zaklęciach przywołujących, Hagrid męczył sklątkami tylnowybuchowymi, a Snape poradził zgłębić temat antidotów, grożąc że jeszcze przed świętami bożego narodzenia otruje któregoś z uczniów, by sprawdzić skuteczność wywarów.

To były ciężkie dni wypełnione nauką, nauką i jeszcze raz nauką i podczas gdy z wszystkimi zadaniami jakoś dawałem sobie radę (często korzystając z niemałej pomocy Hermiony), to jednak temat eliksirów tak paraliżował mi mózg, że nie mogłem zapamiętać choćby przepisu na wywar leczący czkawkę. To wszystko dlatego, że byłem niemal pewny, iż tym szczęściarzem, którego postanowi otruć Snape będę ja. 
– Harry, skup się, musisz nauczyć się ważyć chociaż podstawowe antidota – westchnęła Hermiona, podczas mojej którejś z kolei pomyłki.
– Tak, wiem – warknąłem zirytowany, zamykając z trzaskiem książkę do eliksirów i wstając od stołu. Szatynka spojrzała na mnie karcąco, jednak darując sobie komentarz, co zapewne wiele ją kosztowało. Jej spojrzenie mówiło jednak znacznie więcej, niż, przypuszczałem, dziewczyna chciałaby mi powiedzieć.

Wzburzony przemierzałem korytarze szkoły, gnąc w palcach egzemplarz „Eliksirów dla opornych", który zamówiłem z księgarni Esy i Floresy kilka dni temu. Nie wiedziałem dokąd zmierzam, jednak po cichu liczyłem na jakieś objawienie, albo chociaż talent warzelniczy czający się gdzieś, w ciemnym korytarzu. Los chyba tym razem postanowił mnie wysłuchać i być mi przychylnym, gdyż zawędrowałem do biblioteki, w której prócz pani Pince i kilku pojedynczych uczniów, których kojarzyłem głównie z widzenia, przy bocznym stole siedział właściciel najbardziej arystokratycznych blond włosów, jakie widziałem w życiu.
Raz kozie śmierć, pomyślałem, zdając sobie sprawę, że i tak nie mam nic do stracenia. Malfoy co najwyżej mógłby odmówić i mnie wyśmiać. Poziom mojej desperacji był jednak na tak wysokim poziomie, że poproszenie o pomoc Snape'owego ulubieńca, wcale nie wydawało mi się aż tak odrzucającym i głupim pomysłem.

– Witaj – zagaiłem, siadając przy stoliku, naprzeciw blondyna, który wlepił we mnie zaskoczone spojrzenie.
– Zgubiłeś się Potter? – mruknął odkładając księgę, którą właśnie studiował i przyjrzał mi się badawczo, zapewne szukając jakichś oznak imperiusa.
– Prawie trafiłeś – odparłem, po czym zaplótłszy ręce na piersi, dodałem z szelmowskim uśmieszkiem – mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia.
– A jeśli mimo wszystko ją odrzucę? – warknął chłopak, racząc mnie zimnym, pogardliwym spojrzeniem.
– Zepsujesz całą zabawę. – Westchnąłem, starając się nie stracić rezonu i widząc cienką brew unoszącą się w górę, dodałem jak gdyby nigdy nic - jak ci idą antidota dla Snape'a?
Idą? – powtórzył kpiąco. – Cały materiał przerobiłem tego samego dnia, w którym został nam zadany.
Mentalnie pozbierałem swoją szczękę z podłogi. Tego się nie spodziewałem. Nawet Hermiona pilnie studiowała eliksiry w obawie, że może coś pomylić, albo zapomnieć. 
– Więc pewnie z całą resztą zadań też już sobie poradziłeś – stwierdziłem niechętnie, zdając sobie sprawę z tego, jak moja sytuacja była żałosna.

– Zostało mi tylko wróżbiarstwo – odparł spokojnie. – Nie rozumiem dlaczego matka naciskała, bym uczestniczył w tych bezużytecznych lekcjach – dodał jakby do siebie, a ja widząc błyszczące światełko w tunelu, zakasałem rękawy i wgapiłem się w Malfoya wzrokiem nie znoszącym sprzeciwu.
– W takim razie proponuję wymianę, z której oboje skorzystamy – wyszczerzyłem do niego zęby. – Ja pomogę ci z wróżbiarstwem, a nie chcę się chwalić, lecz zgarniam same Wybitne z tego przedmiotu, a ty przygotujesz mnie do eliksirów.
Wzrok Dracona, którym uraczył mnie po słyszeniu mojej propozycji pamiętam do dziś. Sam nie wiedziałem czy jest bardziej komiczny, czy przerażający. Blondyn wyglądał jakby nie mógł się zdecydować czy rzucić we mnie Avadę, zacząć się śmiać, zwymyślać od najgorszych, czy odejść bez słowa uznając tą rozmowę za głupi żart.
– Czy ty sobie ze mnie kpisz Potter? – warknął w końcu, opanowując emocje i wybierając spośród nich gniew.
– Nie, dlaczego? – postanowiłem udawać wyjątkowo dobrodusznego i głupawego Gryfona, za którego oczywiście mieli mnie wszyscy Ślizgoni.
Malfoy wyglądał jakby jeszcze raz chciał przetrawić całą tą sytuację i szczerze mówiąc, w moim mniemaniu trwało to aż za długo. Zacząłem się nawet zastanawiać, czy nie robi tego by dodać dramatyzmu sytuacji, w końcu mógłby mi wtedy spektakularnie odmówić.
– Niech będzie. –Zdecydował w końcu. – Jeśli za durny horoskop, który oddam jutro Trelawney dostanę Wybitny możesz być pewny, że nauczę cię eliksirów. Choć jestem przekonany, że to tylko twoje czcze gadanie, a jutro dasz mi święty spokój.
Wyszczerzyłem zęby, w duchu dziękując Merlinowi, że sprawuje nade mną opiekę i nie pozwoli mi umrzeć z rąk nietoperza.
– Słowo?
– Słowo – westchnął blondyn obracając wielką księgę, która leżała przed nim na stole, w moją stronę. – A teraz wytłumacz mi, na czym, według tej starej raszpli polega wróżenie.
Zerknąłem na tomiszcze, które podsunął mi blondyn, upewniając się tylko iż dotyczy ono wróżbiarstwa, po czym zamknąłem je, z delikatnym, matczynym uśmiechem.
– Oh, to bardzo proste – odparłem. – Wystarczy po prostu wywróżyć największe katastrofy i nieszczęścia jakie mogą przydarzyć się tobie i twoim bliskim, a nasza cudowna nauczycielka będzie w siódmym niebie.
W końcu po kilku przykrych słowach i odbitych przeze mnie klątwach, Malfoy zgodził się wykorzystać mój pomysł, a następnego dnia był już skazany na pomoc mojej skromnej osobie. Z początku robił to bardzo niechętnie. Z czasem jednak, gdy tylko zdał sobie sprawę, że może do woli wyżywać się na mnie, mając ku temu mnóstwo powodów, zacząłem mieć wrażenie, że blondyn coraz bardziej cieszy się z naszych korepetycji.
***
Już pierwszego dnia przyszedł przygotowany, stawiając przede mną kilka książek i test, który według niego miał sprawdzić poziom mojej wiedzy, a który oczywiście oblałem, dostając od Malfoya łaskawe pół punktu. Po nasłuchaniu się od blondyna jakim to nie jestem beztalenciem, półgłówkiem i jak to Draco zastanawia się, jakim cudem przechodziłem przez kolejne klasy, skoro mój intelekt jest porównywalny do tego, co wydobywa się ze sklątki tylnowybuchowej, mój korepetytor stwierdził, że musimy zacząć od samego początku, czyli od podstaw, których powinienem nauczyć się w pierwszej klasie i pomimo moich sprzeciwów i rozsądnych argumentów, że przecież potrzebuję pomocy tylko przy odtrutkach, chłopak pozostał nieugięty wpajając mi wiedzę, której, zdawało mi się, nigdy nie usłyszałem od nietoperza.
Z czasem, gdy Draco uznał, że może mnie już dopuścić do kociołka, przenieśliśmy się do sali lekcyjnej Snape'a. Wolałem nie pytać, jak Draconowi udało się dostać klucze od nauczyciela eliksirów. Po wielu próbach i błędach, które zazwyczaj kwitowane były groźbami i obraźliwymi słowami, w końcu udało mi się uwarzyć eliksir. Eliksir idealny. Blondyn gdy tylko zauważał chodź najmniejszy błąd, nie pozwalał mi go naprawić, od razu opróżniając kociołek i każąc mi ważyć od początku.
Ciężko wspominam te dni, Draco nie pozwalał mi się porządnie wysypiać, przedłużając nasze lekcje do późnych godzin nocnych. Nie dawał możliwości zjedzenia porządnego posiłku, bo gdy tylko miał okazję przepytywał mnie z eliksirów, nawet nie mogłem zamienić słowa z kimkolwiek innym, gdyż doprowadził do tego, że zacząłem siadywać przy stole Slytherinu. Najbardziej deprymowało mnie jednak to, że gdy ja wyglądałem jak zombie w czasie rozkładu, ten cholerny blondyn emanował swoją arystokratycznością i wdziękiem, w ogóle nie dając po sobie poznać, iż mógłby być zmęczony. Któregoś razu, spytany przez Pansy Parkinson dlaczego tak się nade mną trzęsie spiorunował ją wzrokiem i odparł tylko, że jego reputacja zależy od mojej oceny, co też definitywnie zakończyło wszelkie pytania na temat mojej osoby, a nawet powiedziałbym, że Ślizgoni zaczęli przyzwyczajać się do mojego towarzystwa. 

Ron, jako świetny, niezawodny przyjaciel uznał że sympatyzuję z wrogami Gryffindoru i postanowił się na mnie obrazić, jak z resztą zrobiłby każdy dojrzały mężczyzna..., a Hermiona całkowicie pochłonięta nauką, postanowiła na razie odpuścić sobie łagodzenie naszego sporu, którego... w jakimś namacalnym sensie nawet nie było. Ja nie miałem czasu kłócić się z rudzielcem, a ten głównie chodził z obrażoną miną, udając, że mnie nie widzi.
***
Szalę goryczy przechylił dzień, w którym z Czary Ognia wyleciało moje nazwisko. Zostałem zmuszony do wzięcia udziału w Turnieju Trójmagicznym jako czwarty reprezentant, a przez to, że wszyscy w tej szkole postradali zmysły, nikt nie potrafił przyjąć do wiadomości, że czternastolatek nie dałby rady oszukać tak potężnego reliktu magicznego, jakim jest Czara. Nie... lepiej uprzykrzyć mu życie i narazić na śmierć albo kalectwo, bo przecież to takie rozsądne wykorzystywać dzieciaka, którego wiedza jest na poziomie, jak to się raz wyraził Malfoy, zwietrzałego gumochłona,  do rozrywki masowej.
Mugole powiadają, że w biedzie poznaje się prawdziwych przyjaciół, i na to, w głębi serca liczyłem. Na odrobinę wsparcia od najbliższych. Nie mogłem się jednak bardziej przeliczyć. W głębi duszy czułem się wtedy jak samotne, zagubione dziecko, które nie może od nikogo oczekiwać pomocy, starałem się nie słuchać obelg, czy przykrych komentarzy kierowanych w moją stronę. Z początku mogłem liczyć na wsparcie Hermiony, jednak widząc ile nerwów ją to kosztowało, postanowiłem dziewczynę od siebie odsunąć. Nigdy by się do tego nie przyznała, ale czułem, że jest jej trochę lżej gdy szykanowanie jej samej osłabło. Co prawda starała się dodawać mi otuchy i wykorzystywać każdą nadarzającą się okazję, by wprosić się na siłę do mojego jednoosobowego towarzystwa, jednak widząc że i tak nic tym nie wskóra z czasem powoli zaczęła sobie odpuszczać.
***
– Hej, bliznowaty! – Gdy powolnym krokiem przemierzałem Dziedziniec Transmutacji usłyszałem za sobą bardzo znajomy głos. Odwróciłem się, oczekując fali drwin i obelg, w końcu, czego innego mogłem spodziewać się po jakimkolwiek uczniu tej szkoły. – Potter, wyglądasz... niechlujnie – skomentował blondyn lustrując mnie od stóp do głów, z krytycznym wyrazem twarzy.
– Dziękuję? – odparłem, beznamiętnie, czekając aż chłopak przekaże mi jakieś konkretne informacje, w końcu, z jakiego innego powodu jeszcze miałby się do mnie zwracać.
– Gnębienie ciebie nie przynosi mi żadnej frajdy, kiedy wszyscy wokół to robią – westchnął, wyglądając na naprawdę zawiedzionego.
– Naprawdę bardzo mi przykro...
– Hm, Potter, zjesz dziś obiad ze mną – zdecydował nagle blondyn, zaplatając ręce na piersi i przyglądając mi się w nieodgadniony sposób. Szczerze? Nie obchodziło mnie miejsce, w jakim przyjdzie mi skonsumować posiłek, dlatego bez zbędnych ceregieli po prostu na to przystałem.
Tego dnia zauważyłem że przy stole Slytherinu tylko Draco nie ma doczepionej plakietki z napisem „Potter Śmierdzi", chodź była ona ewidentnie Ślizgońskiego autorstwa. Co ciekawsze żaden z uczniów nie wyraził sprzeciwu, jakobym miał usiąść z nimi przy stole, zapewne traktowali mnie już jak tło swoich posiłków. Następnego dnia najbliżsi przyjaciele Dracona oszczędzili sobie tego paskudztwa, a kilka dni później większość Ślizgonów nie nosiła tej ozdoby. Nasuwały mi się na myśl dwa wyjaśnienia tej sytuacji - pierwsze i bardzo mało prawdopodobne, iż Draco mógłby zwrócić uwagę współlokatorom i drugie, że blondyn był slytherińską wyrocznią mody. Książe Slytherinu nie nosi plakietki - reszta Ślizgonów poszła w jego ślady.
Z woli Malfoya, zacząłem coraz więcej czasu spędzać wśród jego przyjaciół, poznając Blaise'a, Gregory'ego, Vincenta, Pansy Parkinson i innych domowników, którzy, podejrzewałem, po prostu chcieli przypodobać się Draconowi. Z początku, przebywanie w ich towarzystwie nie robiło mi żadnej różnicy. Myślami byłem gdzie indziej, często po prostu zastanawiając się nad pierwszym zadaniem Turnieju Trójmagicznego. Gdy upłynęło jednak sporo czasu, przekonałem się że większość tego, co myślałem o mieszkańcach domu węża znacznie odbiegało od prawdy. 

Zawsze wydawali mi się opryskliwi, dumni, podli... i oczywiście tacy byli, nie przeczę, ale we własnym gronie ich zachowanie przybierało raczej żartobliwy wydźwięk. Może to będzie przesadzone określenie, ale zachowywali się trochę jak przybrane, wielonarodowościowe rodzeństwo. Najbardziej bił po oczach fakt, że różnili się od innych uczniów takim bezapelacyjnym poczuciem przynależności i szczerze im tego zazdrościłem. 
Gryffindor zawsze cieszył się dobrą sławą, z tego domu wychodzili jedni z najszlachetniejszych czarodziejów, uczniom zależało, by w pierwszym dniu szkoły Tiara przydzieliła ich właśnie do tego domu, wszystko związane z Gryffindorem zawsze było okryte złotą woalką i myślę, że nigdy nie dałbym rady zauważyć tych subtelnych niedociągnięć, gdyby nie zmiana środowiska i możliwość zobaczenia tego z perspektywy osoby trzeciej.
Byłem Gryfonem, a zostałem odrzucony przez ludzi których uważałem za przyjaciół. Osoby, z którymi spałem w tej samej sypialni nie mogły znieść nawet myśli, że mogłyby się do mnie odezwać, domownicy, którzy jedli ze mną posiłki starali się uprzykrzyć je na wszystkie znane sposoby, koledzy z klasy wzbraniali się przed jakąkolwiek współpracą ze mną, a to dlaczego? Bo zostałem okrzyknięty oszustem, żądnym wiecznej sławy;
...na którą oczywiście wcale nie byłem już skazany.
Zachowanie Puchonów jakoś sobie tłumaczyłem, w końcu oficjalnym reprezentantem szkoły miał być Cedrik Diggory, należący do Hufflepuff'u. Czwarty dom był jednak przysłowiową kroplą przelewającą czarę goryczy, ponoć powinien być bezstronny, a jego mieszkańcy cechować się inteligencją i akceptacją innych... Niech szlag trafi wszystkie pieśni Tiary Przydziału! Skończyło się na tym, że właśnie wśród mieszkańców domu węża, który to był siedliskiem pomyleńców, czarnoksiężników i najgorszych latorośli czystokrwistych rodzin znalazłem... sam nie wiem, własny kąt?

12 komentarzy:

  1. Och, na Merlina! Oczywiście cieszę się, że w końcu pojawia się to opowiadanie, ale dlaczego akurat w momencie, w którym zaczyna mi się sesja, a ja próbuję ogarnąć fleksję języka prasłowiańskiego...?!
    Cóż, póki co zostawiam obietnicę, że pojawię się tu w lutym z cieknącą ślinką i nadzieją, że będzie się działo.:D
    Weny!;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Trafiłam tu oczywiście poprzez bloga autorki komentarza powyżej (a jakże by inaczej) i jestem zachwycona!
    Z tego, co widziałam po opisie, to jest to Voldarry/Tomarry, tak?
    Nawet nie wiesz, jak się strasznie cieszę! Jestem ich ogromną fanką i uważam, że tego typu opowiadań jest zdecydowanie za mało w języku polskim.
    Ale przechodząc do rzeczy... Sam pomysł na rozpoczęcie jest naprawdę w porządku. Takie myśli wewnętrzne Harry'ego, świetnie napisane z punktu widzenia bohatera.
    Ogólnie fantastyczny był wątek z Draco jako nauczycielem. Jestem bardzo ciekawa, które lekcje eliksirów Harry bardziej znienawidzi; te ze Snape'em, czy z Malfoy'em.
    Jedyne, czego mi brakowało to dialogi, ale jestem pewna, że w najbliższym czasie znacznie ich przybędzie, kiedy rozkręci się akcja.
    A i bardzo mi się podoba inteligentny Potter, nie ten kretyn z książki. Jaką ja mam nadzieję, że nie wybaczy Weasley'owi! Taak, nie lubię Rona, co jeszcze nie raz zauważysz. Ale reszta rudzielców jest okej. Szczególnie bliźniacy.
    Zastanawiam się też, czy nie szukasz bety, ponieważ znalazłam parę błędów, jak na przykład "boże narodzenie" z małej litery.
    Jeżeli tak, to ja się zgłaszam na dobrowolnego ochotnika :)
    Więc życzę ci dużo weny, zdrówka i chęci!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W oczku łezka się kręci, gdy czyta się takie komentarze. Ahh, kochana Seya, dzięki niej mogę zabłysnąć, haha :). W wielkim skrócie, żeby niczego nie zdradzać, tak, oczywiście to Tomary/Voldarry (czy to ma jakieś znaczenie?), dialogi się pojawią, ale cóż, rozkręciłam się ze wstępem i jakbym go nie podzieliła, to przypuszczam że mało kto by go zniósł w jednej nocie... ekhm. Kurcze, też nie lubię Rona! Ale nic nie zdradzam! Nic, a nic! I co najważniejsze, nigdy nie współpracowałam z żadną betą, więc jeśli tylko masz ochotę, ja bardzo chętnie cię, hm, wynajmę :).

      Usuń
    2. Już się nie mogę doczekać współpracy!
      W takim razie kontakt ze mną to:
      kiminari@interia.pl

      Usuń
    3. Jestem kochana, jestem kochana... (nuci sobie pod nosem):D
      Ugh... Jeszcze tylko kilka egzaminów i też będę mogła przeczytać. Póki co trochę Ci pospamuję, a jak się wkurzę i będę miała dosyć sesji, to ją oleję i przeczytam trochę wcześniej.;p

      Usuń
    4. Ja myślę że to świetny pomysł! Olej sesję i czytaj Harrego, haha <3. Po co komu wykształcenie?
      A po co mi dwa kierunki od lutego...? Ekhhm... muszę pisać na zapas!

      Usuń
    5. Och tak, wykształcenie jest do bani, dlatego ja zamierzam zacząć drugi kierunek w październiku.:D

      Usuń
    6. Dlaczego nie zostaniemy po prostu woźnymi w Hogwarcie...? Chyba nie trzeba specjalnego wykształcenia, żeby chodzić sobie z kotem i straszyć uczniów <3

      Usuń
  3. Świetnie się zaczyna :D nie mogę się już doczekać kolejnego rozdziału ^^ Pozdrawiam i życzę duuuużo weny :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Kolejny egzamin dopiero 10 lutego, więc postanowiłam zrobić sobie przerwę. I to absolutnie nie jest ważne, że mam do przeczytania około 20 książek i 10 opracowań. W ogóle.:D
    Zacznę od tej mniej przyjemnej części, czyli od błędów. A trochę ich niestety było.
    Największy problem masz chyba z interpunkcją. Ale w sumie nie mogę Cię za bardzo winić, bo 90% Polaków niezwiązanych zawodowo ze środowiskiem językowym ma problem z interpunkcją. A zresztą... znam studentów polonistyki, którzy na 4 roku studiów nie opanowali interpunkcji na poziomie szkolnym. Potrzebna jest po prostu dobra beta, która zna wszystkie normy i odstępstwa od nich.;)
    Kolejna kwestia to błędy stylistyczne. Nie będę tutaj wszystkiego wymieniać, bo też nie skupiałam się jakoś specjalnie, żeby wszystko wyłapać, ale chodzi głównie o użycie słów nacechowanych stylistycznie (np.: iż, bowiem). Pojawiały się też różne wyrażenia, które po prostu nie pasowały lub można je było zastąpić czymś lepszym.
    Było również kilka błędów logicznych (przynajmniej 1, nie jestem pewna dokładnej liczby, bo czytałam rozdział na raty) i ortograficznych (za "boże narodzenie" to Cię chyba uduszę xd).
    No dobra, trochę się poznęcałam, to teraz ta lepsza część.
    Zaczyna się naprawdę ciekawie. Aż jestem miło zaskoczona, bo to w końcu Twój debiut. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że masz zadatki, a nawet więcej niż zadatki, na świetną pisarkę. Wiesz, nie przejmuj się tak bardzo błędami. Zdziwiłabyś się, jak wyglądają wielkie współczesne bestsellery przed korektą i redakcją. Twój pierwszy rozdział jest wyjątkowo udany nie tylko w perspektywie debiutu..;)
    Świetnie prowadzisz akcje, wszystko rozwija się w odpowiednim tempie. Jedyne, co mi nie pasuje, to pierwszoosobowa narracja. Jest ona, oczywiście, w pełni poprawna, to po prostu moje osobiste odczucia do typu narracji. Wolę trzecioosobową, ponieważ daje ona szerszą perspektywę. Nie będę jednak wybrzydzać z tego powodu, bo nie mam nawet żadnej podstawy, żeby się do czegoś przyczepić.
    Bardzo podoba mi się postać Draco. Jest bardzo naturalny u Ciebie i bardzo zbliżony do kanonu. Cieszę się, że nie zrobiłaś z niego jedynie wrednego Ślizgona.
    Pozostaje mi życzyć Ci weny i czasu na pisanie.

    Pozdrawiam
    Seya

    PS Ja tam wolę być gajowym. Wystarczy ukończyć trzy klasy.:D

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej,
    przepraszam, że dopiero teraz, no ale cóż tak bywa u mnie niestety... jak widać, znów mam problem z zalogowaniem się na gmaila, więc bardzo dziękuję za odblokowanie tej opcji...
    ta tematyka bardzo mi się podoba, więc po prostu cudnie, smutno mi, że Gryffindor tak traktuje Harrego, a Ron nie lubię go, więc mam nadzieję, że po prostu Harry nie będzie go już akceptował jako przyjaciela... za to bardzo mi się podoba, że w Slytherinie znalazł własny kąt...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Akuma b

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej,
    ciekawie się zapowiada to opowiadanie, o Harry znalazł swój kąt wśród ślizgonów, przykre jest to, że własny dom tak go traktuje...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń